
Duże zmiany w Sceptic zaszły na czwartej płycie „Internal Complexity”. Przede wszystkim Marcina Urbasia na wokalu zastąpiła Weronika Zbieg z Totem, co u wielu fanów musiało wywołać co najmniej mieszane uczucia. Na basie natomiast pojawił się Marcin Halerz z Infernal Maze. Mimo to zespół zachował swój dwuletni cykl wydawniczy i na nową płytę nie trzeba było długo czekać.

Overkill powstał w Nowym Jorku w 1980 roku, a pierwszy album „Feel The Fire” wydał w 1985. Wcześniej opublikował kasetowe demo oraz EPkę „Overkill”, co wystarczyło do podpisania kontraktu z Megaforce Records. W ten sposób ich płyta została wydana przez dużą wytwórnię u boku takich potęg jak Mercyful Fate, Anthrax i Metallica. Droga do thrashowej sławy stanęła otworem.

The Berzerker to niewątpliwie ciekawostka na metalowej mapie świata. Nie dość, że zespół pochodzi z egzotycznej, z naszego punktu widzenia, Australii, nie dość, że występują w potwornych maskach jako jakieś ogry, to jeszcze prezentują urywający głowę, industrialny i skomputeryzowany do granic możliwości death metal, który masakruje człowieka i wyniszcza go doszczętnie, pozostawiając po nim mokrą plamę. Nie inaczej jest na ich drugim albumie „Dissimulate”.

Kawał czasu minął od ostatniej płyty Hell-Born, bo od „Darkness” upłynęło ponad dwanaście lat. W tym czasie do zespołu dołączył Diabolizer, dewastujący już zestawy perkusyjne wielu polskich, głównie black metalowych kapel. Hell-Born stał się więc triem i w takim składzie nagrał album „Natas Liah”. Jakby ktoś miał problemy ze zrozumieniem tytułu to proszę odwrócić okładkę do góry nogami, tak aby napis zwrócony był w odpowiednim kierunku.
leprosy : Będzie to samo co na poprzednich przeciętniakach, przynajmniej po tym co...
CrommCruaich : Miałem jeden dzień katowania, a teraz leży na półce. Ogólnie nib...
zsamot : Na razie słabo osłuchany, ale cieszy powrót. Na pewno nie jest to płyt...

Po sukcesie płyty „Zos Kia Cultus (Here And Beyond)” Behemoth nie spoczął na laurach, a dwa lata później już był gotowy następny album „Demigod”. Przystąpili do niego w nowym składzie z Orionem z Vesania na basie i Sethem z Nomad na drugiej gitarze oraz dodatkowych wokalach. Ten ostatni nie został jednak członkiem zespołu, a jego pomocnikiem, który to stan rzeczy utrwalił się na wiele następnych lat.
leprosy : Jeden z kilku albumów Behemoth do którego wracam, powroty te co prawd...
zsamot : Pompatyczny, rozdmuchany do granic możliwości,... ale hiper udany album....

„Attention – Death Metal” Takie ostrzeżenie widnieje na debiutanckim demie „Decomposed” warszawskiego Abominated. I rzeczywiście pod vaderowym logiem kryje się bulgotliwa muzyka śmierci, z brzmieniem mocno zakorzenionym w szwedzkiej odmianie gatunku, o czym w dobitny i gustownie stęchły sposób, świadczy również okładka.

Gdy bracia Howard postanowili nagrać trzeci album, będącego od dawna w letargu Incubus, okazało się, że nazwa ta jest już zagospodarowana przez znany rockowy zespół z Kalifornii. Stając przed wyborem toczenia batalii sądowej o pierwszeństwo do nazwy lub jej zmiany, postawiono na to drugie rozwiązanie, czego efektem było powstanie Oprrobrium i nagranie płyty „Discerning Forces”.
zsamot : Nie wiem, kto im podsunął tę nazwę, po zmianie, ale nie był im przyj...

Okładka drugiej płyty szwedzkiego Raise Hell "Not Dead Yet" jest co najmniej zastanawiająca. Skrzydlata diablica, w wyzywającym stroju, wodzi na pokuszenie, a widniejąca za oknem metropolia może przywodzić na myśl wszystkie rodzaje muzyki. Okazuje się jednak, że mamy do czynienia z thrash metalem, głęboko wpadającym w typowo szwedzki melo-death, ale mającym w sobie również dużo rock and rolla.
zsamot : Totalnie odprężające granie. Po debiucie silącym się na ekstremę tu...

Druga płyta Opeth „Morningrise” była tą, która odkryła zespół przed szerszą publicznością. Jej mroczna okładka szła w parze z posępną muzyką, ale skrywała też cały wachlarz skrajnych emocji, od doomowego ciężaru i death metalowych growlingów, po subtelną głębię progresywnego rocka i zawoalowaną gotycką delikatność. Okazało się, że takie połączenie ognia i wody zostało przyjęte ze zrozumieniem i znalazło liczne grono amatorów.
zsamot : Majstersztyk. Poznałem ich za sprawą składaka z Mystic Art... Stare dob...

Album „Monumension” przypada na dziesięciolecie Enslaved, z tego powodu zebrało się więc na wspominki. Są więc podziękowania dla tych, którzy z zespołem są od początku, jak i dla tych, którzy do grona fanów dołączyli w późniejszym okresie. Są ciekawe interpretacje poprzednich płyt, ale jest też wyjaśnienie znaczenia obecnej twórczości, która wzięła się bezpośrednio z chaosu i prowadzi w podróż w głąb własnego ja.

„Sleep Of The Angels” to kolejna płyta, na której Rotting Christ odchodzi od ciężkich brzmień, decydując się na bardziej nastrojowe i klimatyczne piosenki. Wokale Sakisa wciąż potrafią być jadowite, ale używa ich w ten sposób celem kontrastu, wzmożenia napięcia i uwypuklenia pewnych kwestii. Podobnie jest z gitarami, które zrywają się momentami, przez większość czasu rozpływając się w bardziej wyważonych motywach i korzystając z bogatej opieki klawiszy.
zsamot : Oj nie mieli wtedy R.Ch. dobrej prasy.. "sprzedali się" to lekko mówiąc. Ale...

Czwarty album King Diamond „Conspiracy” jest kontynuacją historii z „Them”. Oto, dorosły już, King wraca do domu po osiemnastu latach spędzonych w zakładzie psychiatrycznym i przeżywa śmierć swojej siostry Missy. Tak bardzo chce się z nią spotkać, że zawiera pakt z duchami – Nimi, że będzie dane mu ją jeszcze raz zobaczyć, w zamian za oddanie zwierzchnictwa nad domem Amon. Jest jednak ktoś, komu ten plan jest nie na rękę i będzie chciał go pokrzyżować.
leprosy : Na temat tej wybitnej płyty wspomniałem w recenzji "Abigail". Zupełna...
zsamot : Będąc niepoprawnym fanem K.D./M.F. mogę tylko rzec, że po takiej rec...

Nie wiem co oznaczają początkowe słowa utworu „Hvite Krists Dod”, rozpoczynającego płytę „The Shadowthrone” Satyricon, ale brzmią niesamowicie. Bije z nich jakieś takie straszne zło, które zaprasza do swojego odludnego świata. A to co następuje później to jest poezja. Zakuta w czerni, zimowa opowieść o królu ciemności, która zniewala i zabiera daleko „in the mist of the shadows by the river of the fogpalace…”

Przez dziewięć lat jakie minęły od „We’ve Come For You All” Anthrax nie mógł nagrać nowej płyty. W głównej mierze było to spowodowane zmianami wokalisty. Najpierw nastąpił wielki, choć krótki, powrót Joey Belladonny, następnie wokalistą był Dan Nielson, a potem z koeli wrócił John Bush, lecz też nie na długo. Przetasowania skończyły się w 2010 roku, kiedy to na dobre do składu dołączył Belladonna. W ten sposób premiera nowego albumu była kilkukrotnie przekładana, a niektóre partie trzeba było nagrywać na nowo. Ostatecznie „Worship Music” ukazało się we wrześniu 2011, ale jedno jest pewne. Warto było czekać.

Czy mieszka ktoś może w pobliżu cmentarza voodoo? Podobno przeszkadzają grające po nocach bębny. Jeśli nawet cierpicie na takie towarzystwo, to nie radziłbym starać się pozbywać go na własną rękę. Taki właśnie błąd popełniło w 1932 roku małżeństwo Lafayette, co gorsza zwierzając się swojemu lokajowi, który okazał się być aktywnym członkiem tego ruchu. Oczywiście to nie mogło im ujść płazem, a o dramatyczność akcji i jej zawoalowany przebieg zadbał King Diamond na swojej ósmej płycie „Voodoo”.

W 2001 roku Tiamat był już zespołem mocno rockowym, ale Johanowi Edlundowi to nie wystarczyło i zapragnął nagrać album gotycko-rockowy, którego koncepcja odbiegała od klimatu zespołu. W tym celu powołał do życia Lycyfire i wydał płytę „This Dollar Saved My Life At Whitehouse”, w której rock, seks i dolary mieszają się z mroczną otoczką i tworzą melodyjne i przebojowe piosenki.

W 2001 roku ukazał się piąty album Moonspell „Darkness And Hope”, jak zwykle powodując pewną konsternacje u fanów i jak zwykle wychodząc z tej konfrontacji zwycięsko. Płyta w przeważającej mierze jest łagodna i powierzchownie może sprawiać mało przekonywujące wrażenie, ale po wgłębieniu się w temat można odkryć w niej bardzo wiele głębokiej i pochłaniającej muzyki.

Trzecia płyta Asgaard potwierdziła postęp jaki czynił ten zespół z każdym kolejnym albumem. Stawał się coraz bardziej oryginalny, wszechstronny i nagrywał z coraz większym rozmachem, sięgając coraz dalej w pokłady ludzkiej świadomości. „Ex Oriente Lux” nie jest jeszcze szczytem jaki osiągnęli, ale jest już bardzo dojrzałą i rozbudowaną sztuką, która otacza słuchacza i wodzi go na pokuszenie.

Wojna towarzyszyła człowiekowi od zarania dziejów, tak jak towarzyszyła Bolt Thrower na wszystkich jego kolejnych płytach. „…For Victory” jest piątą z nich, na której, ze średniowiecznych wypraw krzyżowych, trafiamy do roku 1982 na Falklandy, gdzie trwa konflikt argentyńsko-brytyjski. Takie jest pochodzenie obrazowego zdjęcia z okładki, ale same utwory nie umiejscawiają akcji w czasie i przestrzeni, skupiając się raczej na myślach i uczuciach ludzi rzuconych w objęcia działań wojennych oraz na bezsensowności ich poświęcenia: „Now time to die …for victory.”


