
Półtora roku po debiucie, w marcu 1985 roku, Slayer uderzył po raz drugi i był to cios porażający. Różnica w jakości jest ogromna. Rozwinięcie i unormowanie stylu bardzo wyraźne. To od „Hell Awaits” Slayer jest wielki, a jego wielkość nie podlega żadnej dyskusji. Płyta jednocześnie legendarna i bardzo świeża. Płyta, która ma już prawie trzydzieści lat, a wciąż po prostu zabija. Rozrywa na strzępy podczas spadania w otchłań piekielnego ognia. Tak jak na okładce.
Harlequin : Oj dużo się na tej płycie dzieje. AKurat wymieniony w recenzji "Kill Again...
zsamot : Magia. Szaleństwo. Nieprzemijająca aura diabelskiej atmosfery... ;)

Koncept graficzny zdobiący trzeci duży album norweskiego zespołu Airbag jest pomysłem Asle Tostrupa. Czy to nazwisko stanowi już cegłę w murze rocka progresywnego? Myślę, że tak, ponieważ kariera Norwegów rozwija się w oszałamiającym tempie. Piątka muzyków niepośpiesznie, nawet jakby niechętnie, wydobywa ze świata instrumentów muzykę, która stanowi odświeżenie przebrzmiałego już gatunku. Muzycy Airbag wokół niepozornych dźwięków tworzą najwspanialsze widowisko na ziemi. Nie mniej, nie więcej. Twórczość norweskiego zespołu znalazła się właśnie w punkcie, który wyznacza standard współczesnego rocka progresywnego.

Mimo, że „Octagon” ma bardzo prostą okładkę to uważam, że jest bardzo fajna. Zawiera w sobie jakieś tajemnicze zło. Ten niewyraźny znak jest jak jakieś piętno. W miejscu gdzie się pokazał musiało się wydarzyć coś strasznego. Jakby dla przeciwwagi wydanie Black Mark jest wyjątkowo nędzne. Nierozwijana okładka zawiera tylko parę podstawowych informacji, kaseta jest taka pradawna czarna i w dodatku z paskudną czerwoną okleiną. Wygląda to wszystko bardzo mizernie, no ale oczywiście najważniejsze jest to co znajdziemy w środku.
zsamot : Owszem, recka świetna!
Harlequin : Ciekawe spojrzenie na ten album. nigdy o nim nie myślałem w tych kategor...

Źle się stało, że wokół zagadnień iluminacji zostały napisane utwory tworzące dwunasty album studyjny Dream Theater. Legendzie przydarzył się bowiem romans z przeciętnością. W ten sposób niefortunnie z zawartością tego dzieła kontrastuje się rozprawianie o iluminacji. Trudno rozstrzygnąć jakie okoliczności popchnęły Dream Theater do tego romansu. Można zgadywać, że chodzi o wyczerpanie się pomysłów zasygnalizowanych jeszcze w okresie przystąpienia do rodziny Roadrunner Records, a może wręcz przeciwnie zespół w tym roku przesadził z ich ilością? Niepokojąco kształtuje się wrażenie, że legendarni muzycy ugrzęźli w progresywnym sosie, choć przecież nawet nie każdemu z aktualnego składu przystoi tytuł legendy.
Harlequin : Nie chce się bawić w wyliczanki, która lepsza, która gorsza. Najlepszą...
Yngwie : U mnie byłoby jakoś tak: 1) Awake 2) Images... 3) Six Degrees... 4) SFA...
Moravcik : Pełna zgoda! Niestety ostatni album Dream Theater nie równa się z pozos...

„Utopia Banished” ma niesamowity początek. Zwiastuje płytę ciężką i nieprzyjemną. Ten wstęp jest przerażający. Ja się go boję. Te głosy, te szumy i w końcu ten przygniatający bas. To jest jedno z najlepszych intr jakie w życiu słyszałem i w fantastyczny sposób wprowadza w muzyczny klimat, a potem jest już tylko gorzej. Zaczyna się nawałnica. „I abstain! Summon my pride?”.
Harlequin : Zabluźnie i powiem, że "Utopia Banished" to jeden z tych nielicznych albumó...
zsamot : Piękna recenzja, świetny album. ;)
Sumo666 : Bez kurwa apelacyjnie. Amen.

Françoise Sagan przywitała się kiedyś ze smutkiem. Francuskiej pisarce wystarczyły do tego pióro, kilka kartek papieru i powojenna koniunktura na smutek. Tymczasem Trent Reznor i Mariqueen Maandig witają się z zapomnieniem. Para amerykańsko-filipińska potrzebowała dobrego studia muzycznego, kilku uznanych muzyków do pomocy i świeżego pomysłu w rzeczywistości postindustrialnej. Oba te światy, choć szalenie odlegle, mają coś wspólnego. Chodzi o to, że nie muszą być doceniane w mainstreamie aby zaznaczyć swoją obecność na pętli czasu. Wokół tego klimatu narodził się pierwszy album studyjny How To Destroy Angels zatytułowany „Welcome Oblivion”.

Po „Rust In Peace” Megadeth był już naprawdę wielkim i uznanym zespołem. Dla wielu starych fanów to właśnie tamten okres i tamta płyta są najlepszymi w dorobku grupy. Jednak nie da się zaprzeczyć, że największy splendor dla Megadeth nadszedł wraz z wydaniem „Countdown To Extinction”. Ważne jest to, że udało się w całości utrzymać skład, który już na zawsze wpisał się w historię zespołu jako ten najlepszy. To właśnie wtedy Megadeth stał się marką, która wyszła poza świat metalu i stała się powszechnie znana, a w muzycznych telewizjach przewijały się teledyski do aż czterech utworów z tej płyty.
oki : Dokładnie. Czarny album Rudego
Harlequin : Okrutnie się wkręca ta plyta. Co prawda wyżej cenie rzexbiarskie "Rust...
zsamot : ta, to jest moja ulubiona płyta Rudego A na pewno jedna z trzech. Klasyk!!! U...

Pierwszy z oczekiwanych przeze mnie albumów roku 2014, „We are the Hunt” Loathing, w końcu się ukazał. Po bardzo dobrej EP-ce wydanej w 2012 roku zespół poszedł odważnie za ciosem i pokrzepiony pozytywnymi reakcjami na tamte wydawnictwo zarejestrował pełnometrażowy debiut. Nie poraża on długością bo trwa zaledwie nieco ponad 30 minut, jednak jakość zawartej na tym krążku muzyki wszystko wynagradza.

Oryginalne, pierwsze demo Samael jest jedną z największych perełek w mojej kolekcji. Kupiłem je w zamierzchłych czasach w sklepie Carnage pod Halą Mirowską. Wprawdzie ta moja wersja jest wznowieniem pierwotnej demówki, z dodatkowym „Sleep Of Death”, ale i tak jest to duży rarytas. Mam jednak pewne wątpliwości co do szczegółów wydawniczych tej produkcji. Wszystkie źródła internetowe podają, że ukazała się to w 1987 roku, a tymczasem jest tu wyraźnie napisane, że „Recording in R.L.C. (march 88)”. Na pewno jest to autentyczny zapis, który przytacza również encyklopedia metalu w dodatkowych informacjach na temat tego dema. Tak czy inaczej jest to pradawna pozycja, a jedynym zespołem, który wydał wcześniej materiał, który można określić mianem prekursora współczesnego black metalu był Mayhem.
zsamot : Zazdroszczę wspomnień. ;) JA podróż muzyczną zacząłem od...

Trzecia płyta Acid Drinkers była całkiem inna od poprzednich i to stało się już pewną tradycją tego zespołu. Pod wspólnym mianownikiem poczucia humoru i wesołego nastroju kryje się zmiana brzmienia i wzmocnienie muzyki. Jest tu sporo całkiem mocnych thrashowych kawałków, choć są też i pozycje zagrane na większym luzie. Razem tworzy to świetny album, który po ukazaniu się, bardzo intensywnie gościł w moim walkmanie i magnetofonie.
Moravcik : Klimat! O wiele bardziej podszedł mi ten album od dwóch poprzednich, choć...
zsamot : Jedna z najlepszych płyt Kwasopijów... Nigdy nie rozumiałem, czemu m...

Zakuty w kajdany, uwięziony w lochu i pozbawiony praw do publicznego życia. To tradycyjny archetyp zniewolenia człowieka utrwalony choćby w dziełach Aleksandra Dumasa. Francuski pisarz żył w czasach, w których niewiele rzeczy stawiano ponad tradycją. Tymczasem muzycy warszawskiego Riverside żyją w potradycyjnej współczesności, wobec której wyrazili dużo pretensji na swoim piątym albumie długogrającym zatytułowanym „Shrine of New Generation Slaves”. Jeśli bowiem w czasach Dumasa zniewalano narzędziami i torturą to współczesne metody destrukcji człowieka zawierają o wiele więcej wyrafinowania. Bywają metodami autodestrukcji. Przestają czynić go człowiekiem. Tworzą jednostkę zaprogramowaną na konsumpcję.
Harlequin : Dobra płytka, najlpesza od czasu debiutu chyba.
zsamot : Ciekawa płyta, co "zabawne" ,chętniej słucham tej drugiej... A recka...

„Last One On Earth” to płyta, która pochodzi z wyjątkowo pięknych dla death metalu czasów i jest jego bardzo mocnym reprezentantem. Wydana rok po debiucie, a w międzyczasie Asphyx zdążył jeszcze wypuścić EPkę „Crush The Cenotaph”. Były to więc bardzo owocne lata tego zespołu, który jeszcze przed tą płytą już był uznaną marką i odbywał trasy z największymi przedstawicielami europejskiej sceny. „Last One On Earth” jest pewnym ukoronowaniem tego okresu i ostatnią pozycją przed nadchodzącymi zawirowaniami w składzie.
Harlequin : Też nie mam na półce. Najlepsza płyta Asphyx i chyba jedyna, do któ...
zsamot : Kolejna recka klasyki!!! No i niestety przypomnienie mi, ze cały czas nie mam t...

„EyeMDX-tasy” to już piąty album Asgaard, a wydany został w 2004 roku. Nie orientuję się, co ma oznaczać ten tajemniczy tytuł, ciężko też dopatrzyć się, co przedstawia okładka. Tak więc już na wstępie odbiorca częstowany jest pewną dozą nieprzewidywalności, co dość trafnie nakierowywuje na zawartość muzyczną, gdyż ta jest wielowarstwowa i żeby się z nią zaprzyjaźnić trzeba wgłębić się w jej strukturę nie poprzestając na powierzchownym posłuchaniu.
Harlequin : najbardziej podobała mi się najnowsza ich płyta. Mam wrazneie, że w...
zsamot : Ciekawa kapela, czasem miałem wrażenie, że nieco Solefald (duchem)...
Na przestrzeni wieków zdarzało się, że w imię Boga okłamywano, gwałcono i mordowano. Bywa tak również we współczesności. Tu i teraz. Jednak pośród mroków historii zawsze tliło się światełko, które religii nadawało najgłębszy sens istnienia. Nie chodzi o fanatyzm. Wszak zdarza się, że to światełko potrafi rozbłysnąć blaskiem prawdziwej miłości i przebaczenia. W kulturze masowej, niczym gąbka podatnej na prądy ateizmu i nihilizmu, błyszczy właśnie twórczość Orphaned Land.
Moravcik : Kurcze, Harlequin, a ja mam zupełnie na odwrót :-) Dawniej do Orphaned L...
Harlequin : Im jstem starszy tym bardziej uważam muzyke Orphaned Land jako prentensjo...
zsamot : Rewelacyjna recenzja. Płyta ciekawa, mocno zyskuje po kolejnych przesłu...

Acid Drinkers zawsze był zespołem innym od wszystkich, które poznawałem w swoich latach młodzieńczych. Nie biło od niego zło, brutalność i inne niepoprawne treści. Tutaj wszystko było z poczuciem humoru i na wesoło. Zresztą widać to już po nazwie zespołu i okładce, którą wtedy, z kolegami uważaliśmy za fantastyczną. Mi, jako bardzo młodemu człowiekowi, będącemu w podstawówce, ten przekaz odpowiadał i choć Acid poznałem jak mieli już dwie płyty, to z miejsca zakochałem się i w „Are You A Rebel?” i do tej pory czuję do niej ogromny sentyment. Kto by jednak myślał, że jest to jakaś popierdółka dla małolatów jest w dużym błędzie. Jest to bowiem płyta wypełniona nie tylko chwytliwymi pomysłami, ale i świetną i ciężką thrashową muzyką.
zsamot : Magia, do tego genialna okładka, intro (plemienne), pomysły... Ależ to jes...
Jakiś czas temu pod okryciem nocy w Buckinghamshire odrodziła się legenda heavy metalu. Przy całych swych wysiłkach noc nie potrafiła zwyciężyć płomieni, które rozpostarły się wokół wiklinowej trzynastki. Muzycy Black Sabbath powrócili do życia w ogniu. Trudno sobie wyobrazić lepszy sygnał do nagrań nowego albumu. Jeszcze trudniej gdy weźmiemy pod uwagę spuściznę jaką pozostawili po sobie legendarni muzycy, choć tę legendę trochę zamgliła nieobecność Billa Warda. W ten sposób zamiast czterech do nagrań nad dziewiętnastym albumem Black Sabbath przystąpiło trzech heavy metalowych jeźdźców apokalipsy. Jednak skuteczne wsparcie Brada Wilka wystarczyło by raz jeszcze poruszyć światem.
Lupp : ...ale przez to ciekawa. Zamiast pisać o "kawałkach" (o gustach wszak si...

Piąta płyta Testament ostro zadziwiła dotychczasowych fanów. Ikona amerykańskiego thrash metalu mocno złagodziła swoje brzmienie i nagrała zdecydowanie najlżejszą płytę w swoim dorobku. I choć byłem jednym z tych, którym ta sytuacja nie odpowiadała, to nie da się ukryć, że „The Ritual” to świetny album, tylko po prostu bardziej rockowy, kosztem metalowej mocy.

Przed zawartością „Hesitation Marks” warto się znieczulić. Alkoholem, narkotykami albo czymś innym znieczulającym. To bardzo dobry materiał. Rzekłbym, że jedno z najważniejszych dzieł sygnowanych nazwą Nine Inch Nails. To materiał, który trzeźwemu umysłowi może wyrządzić krzywdę. Odsłania bowiem te zakamarki nawet najbardziej grzecznej duszy, które na życie pozwalają spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Mrocznej. Niepokojącej. To industrialny rock par excellence w słowach leżących u fundamentu kultury industrialnej, w muzyce ilustrującej jej wszechstronność i organiczność.

Po wspaniałym i mocno zaistniałym w polskim podziemiu demie „Devilri”, Pandemonium zaatakowało debiutanckim albumem. W międzyczasie z zespołem pożegnał się basista Simon, który swoje muzyczne losy związał z Tenebris, a jego miejsce zajął Jack z Hazael. Ponadto załogę wzmocnił Quack z Hate i nieistniejącego już wtedy Imperator. W line-upie widnieje wprawdzie jeszcze perkusista Peter, ale ma on swój udział tylko w dwóch pierwszych kawałkach. Biorąc pod uwagę, że ten drugi to „Memories”, który pochodzi z „Devilri” to na tą płytę nagrał on tylko jedną pozycję. W pozostałych utworach Pandemonium wspomaga Carol z Imperator. To w tym czasie coś zaiskrzyło pomiędzy Paulem, a Peterem , co skończyło się tym, że ten drugi zdezerterował z zespołu zabierając jednakże prawa do jego nazwy. Spowodowało to zmianę szyldu na następne dziewięć lat. Na razie jednak, w roku 1994, Pandemonium uderzyło z ogromną mocą.

Brazylijski Rebaelliun to zespół, który pochodzi z Rio Grande do Sul, czyli z tego samego miasta co Krisiun. Jest to o tyle istotne, że ich muzyka, stylistycznie bardzo przypomina ten o kilka lat starszy pomiot Szatana. Zresztą Krisiun otwiera listę pozdrowień na „Burn The Promised Land”, a co ciekawe drugi jest Deicide, a trzeci Vader. Mamy więc do czynienia ze szwadronem przystępującym do czynienia totalnej death metalowej zagłady, która z założenia ma wyniszczyć wszystko co święte. Tytuł płyty nie pozostawia wątpliwości, że lekko nie będzie, a potwierdza to także zdjęcie zespołu. Masywne łysole do sympatycznych nie należą i nie radzę spodziewać się po nich niczego dobrego.
rob1708 : brak sprzedaży i ciągłe wkładanie kasy , słaby kontrakt może to...
zsamot : Co za proza życia??? A ja wolę "Annihilation", niemniej to była k...
rob1708 : miałem przyjemność widzieć na żywo Poznań Dziedziniec Zamkow...

