O tym albumie mówiło się już od dłuższego czasu. Jed Simon, gitarzysta na co dzień udzielający się w Zimmers Hole i nieistniejącym już Strapping Young Lad siedem lat temu wyszedł z inicjatywą stworzenia grupy, która z jednej strony nawiązywałaby do thrash i death metalu sprzed niemal 20 lat, a z drugiej kultywowała by ścieżkę nowoczesności wyznaczona przez SYL. Ostatecznie skład grupy się wykrystalizował i "Sovereign" został nagrany przez wielkie znakomitości metalowego światka - oprócz Simona w nagraniach wzięli udział Steve Souza (wokal, ex-Exodus), Glen Alvelais (gitara, ex-Testament), Byron Stroud (bas, Zimmers Hole) oraz sam Gene Hoglan (m.in. ex- Death). Wydawać by się mogło, że te nazwiska zagwarantują materiał wysokiej jakości. Niestety - nie tym razem.
Jakiś czas temu na łamach Dark Planet pisałem o dwóch, zapomnianych, deathmetalowych perełkach - Gorelust oraz Chemical Breath. Teraz chciałbym zaprezentować kolejny klejnot najbardziej śmiercionośnego z nurtów muzycznych, a mianowicie debiutancki album fińskiego Convulse. Zacząć należy jednak od tego, że u szczytu popularności gatunku mówiło się zazwyczaj albo o amerykańskiej szkole death metal, albo o szwedzkiej szkole. Mało kto zwracał uwagę, że w Niemczech czy właśnie w Finlandii scena deathmetalowa była niemniej rozwinięta. Wystarczy wspomnieć takie nazwy jak Amorphis, Demilich, Demigod czy właśnie Convulse.
Długą drogę przeszła fińska grupa Amorphis od czasu, kiedy ponad piętnaście lat temu na rynek trafił jej debiutancki album "The Karelian Isthmus". Wówczas proponowała niezwykle klimatyczne granie, nawiązujące do elementów narodowej poezji. Ta stylistyka stała się niemal wyznacznikiem brzmienia, które zdobyło później ogromną popularność wśród publiki. A dziś?
oki : mnie osobiście amorphis rozwalił dwoma dość skrajnymi płytkami:...
Wild_Child : Album bardzo przyjemny, fakt - mooocno odbiega od "Tales..." bądź "Elegy"...
Sumo666 : Własnie słucham Skyforgera i powiem ze nawet nawet... Elegy po...
Clutch należy do tych zespołów, które od lat funkcjonują na obrzeżach sceny i choć nigdy nie przebiły się ze swoją muzyką do mainstreamu, to jednak zdobyły sobie status grup kultowych. Wywarły przy tym ogromny wpływ na całe pokolenia muzyków i co najważniejsze nadal robią to co wychodzi im najlepiej - komponują znakomitą i świeżą muzykę.
Komentarze Stary_Zgred : Doskonale słucha się tego materiału na dalekich trasach. Na początku...
Wbrew powszechnej opinii, poprzedni album szwedzkiego Shining "V: Halmstad" jawił mi się jako okropnie nudny i schematyczny. Nie wyczekiwałem więc kolejnej propozycji grupy, tym bardziej, że data jej premiery była kilkukrotnie przesuwana w ciągu ostatniego półrocza, a plotki głosiły, że muzycy wzięli na warsztat odpadki z poprzednich sesji nagraniowych. Po "VI: Klagopsalmer" sięgnąłem raczej z obowiązku niż z chęci. Oczekując kolejnej muzycznej kiszki zostałem po prostu sponiewierany poziomem artystycznym tego wydawnictwa.
Komentarze DEMONEMOON : zajebisty materiał Hawkh!!!!
oki : zajebisty materiał
Najbardziej oczekiwany album wiosny, budzący liczne wątpliwości i
obawy. Album, o którym Daniel Lanois mówi, że "kłania się przyszłości,
ale nie zapomina o tradycji". "No Line On The Horizon" - nowa płyta U2 to najprawdopodobniej najważniejsza płyta rockowa 2009 roku, której powstanie w pewnym momencie zawisło na włosku.
Dwunasty album Depeche Mode to zdecydowanie jedna z
ważniejszych premier tego roku. Sam czekałem na tą płytę z niecierpliwością,
zachwycony poprzednim krążkiem "Playing The Angel", a apetyt pobudzał wciąż
grany w radio rewelacyjny singiel "Wrong". O tym, że nie tylko ja chciałem jak
najszybciej zapoznać się z nową muzyką Depeszy świadczą chociażby wyniki
sprzedaży "Sounds Of The Universe".
Suffocation to jeden z tych zespołów, które nie zawodzą. Przez 20 lat grania death metalu grupa wypracowała swój charakterystyczny styl, w granicach którego się porusza. Z jednej strony wiadomo więc czego się po tym zespole spodziewać, z drugiej zaś, każde wydawnictwo niesie ze sobą element zaskoczenia. Nie inaczej jest z "Blood Oath" - po gorąco przyjętym krążku "Suffocation" należało liczyć na album co najmniej równiej dobry. Czy się udało? Chyba tak. Suffocation zrobili dokładnie to co do nich należało.
Komentarze Harlequin : a reszta starych wyjadaczy może im co najwyżej kule polizać w szacunk...
Harlequin : Powiem szczerze, że im wiecej jej słucham tym mniejsze wrażenie an m...
DEMONEMOON : A objechałem juz najnowszą płytke pare razy i przy pełnym szacunk...
Chociaż początków kariery niemieckiego Can należy szukać w materiale
"Delay" z 1968 roku to dopiero w rok później pokazują oni prawdziwą
klasę. "Monster Movie" - pierwszy wydany przez nich album to dzieło
krótkie, nagrane jednak z pasją od początku do końca, ukazujące
prawdziwe możliwości tej grupy, uważanej za jednych z pierwszych
przedstawicieli krautrocka.
"Ouroboros" to piąta płyta hiszpańskich progrockowców z Kotebel. Kwintet dowodzony przez klawiszowca Carlosa Plazę w sześciu odsłonach dokonał próby zilustrowania za pomocą dźwięków natury sześciu mitycznych stworzeń. Grupa wykonała dość radykalny krok w swojej twórczości, gdyż kompletnie zrezygnowała z symfonicznych motywów, z obecności fletu oraz wokali operowych, stawiając raczej na muzyczny ciężar i bardziej klasyczne instrumentarium. "Ouroboros" jest wiec dziełem w pełni instrumentalnym, ale kto spodziewa się jałowego pitolenia będzie zdziwiony.
Komentarze Harlequin : z kazdym odsłuchem ten album coraz bardziej mi się wkręca. Cholernie w...
Powstały w Niemczech na przełomie lat 60. i 70., krautrock szybko stał się dobrym środkiem przekazu artystycznej myśli muzyków tamtych lat. Wśród sław tego nurtu z całą pewnością należy wymienić zespół Can, który to swoje pierwsze "podrygi" w muzycznym świecie postanowił zarejestrować w 1968 roku. Niestety nie od razu było dane usłyszeć miłośnikom tej muzyki ów materiał, bowiem dopiero w 1981 roku za sprawą basisty grupy - Holgera Czukay'a - ujrzał on światło dzienne. Cóż lepiej późno niż wcale, tym bardziej, że płyta ta stanowi żywy pomnik wszelkich inspiracji grupy, które w mniejszy lub większy sposób miały wpływ na ich muzykę.
Ileż to młodych zespołów postanawia dzisiaj grać death metal. Ostatnimi czasy całkiem sporo tego obrodziło, jednakże albo mają pecha i kończą z kulką w głowie albo jak już istnieją to szlajają się gdzieś w podziemiach i występują wyłącznie lokalnych klubikach. Czasem udaje się im jednak rozwinąć skrzydła na tyle by zaistnieć w świadomości niektórych maniaków. Bardzo możliwe, że pomimo przeciwności losu śląski Dianthus będzie należał do tej ostatniej grupy, gdyż tych 4 młodzieńców z Mysłowic, wydało właśnie demówkę, na którą składa się 8 utworów, jednak demówka jak to demówka - jest to zło konieczne tylko po to żeby w jakiś sposób zaistnieć.
Zupełnie niebawem po udanym debiucie team Edgara Froese z zupełnie nowym bagażem pomysłów znowu bierze się do pracy. Owocem elektronicznych eksperymentów jest płyta krańcowo różna od "Electric Mediation" - "Alpha Centauri". Muzycy porzucają tutaj połamane, chaotyczne dźwięki na rzecz płynnie brzmiących pasaży klawiszowych przepasanych fletem i (tym razem naprawdę rzadko) sekcją rytmiczną. Iście kosmiczny klimat zalewa słuchaczy na niemalże 50 minut serwując niezapomniane wrażenia rodem z gwiezdnych szlaków wszechświata.
Polluted Inheritance to kolejna deathmetalowa grupa, która została zjedzona przez historię, tylko dlatego, że swój debiutancki album zarejestrowała relatywnie późno. Holandia w tym czasie zdążyła zaprezentować światu kilku swoich przedstawicieli, którzy stali się gwiazdami wielkiego formatu - wystarczy wspomnieć Pestilence, Gorefest czy Asphyx. Wydany w 1992 roku debiutancki album Polluted Inheritance zatytułowany "Ecocide" niestety przeszedł bez większego echa, a wielka szkoda, bo materiał to kawał pysznie zagranego, technicznego death metalu.
Początek lat 70. dla muzyki elektronicznej oznaczał niesamowity rozkwit. Za sprawą chociażby takiego zespołu jak Kraftwerk została ona spopularyzowana i doceniona przez szersze grono odbiorców. Oczywiście nie oni jedyni byli pionierami nowego, eksperymentalnego gatunku. Ramię w ramię działała z nimi inna grupa, której początków możemy dopatrywać już w 1967 roku jednak ich pierwsza płyta - "Electronic Meditation" - została wydana właśnie w 1970 roku. Mowa o Tangerine Dream.
Mamy rok 1970. Na scenie muzycznej pojawia się grupa mająca wpłynąć
swoją eksperymentalną twórczością na przyszłe pokolenia muzyków
rozsianych po wszelakich gałęziach tej sztuki. Mowa o Kraftwerk a
ściślej mówiąc twórcach Kraftwerk występujących wówczas pod szyldem
Organisation. To właśnie na wspomniany wcześniej rok 1970 przypada ich
debiut płytowy zatytułowany "Tone Float" Dźwięki zaprezentowane na tym
albumie to swoisty eksperyment, którego muzycy podjęli się przy użyciu
wielu często oddalonych od siebie brzmieniowo instrumentów. Składając
to wszystko w całość i opasając elektroniczną klamrą oddają nam album
pełen kontrastów, sprzeczności, psychodelii i co najważniejsze muzyki
niełatwej w odbiorze, choć na pewno stanowiącej milowy krok w
rozpowszechnieniu muzyki eksperymentalnej na cały świat.
Wraz z albumem "Flowers From Exile" luksemburska formacja folkowa Rome podsumowuje swoje dokonania, w których zawierają się trzy albumy w przeciągu zaledwie kilku lat. Tak jak wczesne płyty były z natury apokaliptyczne i agresywne, tak można powiedzieć, że ekspresjonistycznie zabarwiony album "Masse Mensch Material" (2008) odkrył wewnętrzną wizję. Wszechświat projektu Rome został powiększony o dumną rezygnację i słodką melancholię.Pod nazwą The Eden House kryje sie project dwóch panów - Stephena Carey'a (ex-This Burning Effigy) oraz Tony'ego Pettitta (ex-Fields Of The Nephilim). Ideą stworzenia wspólnego projektu była inicjatywa zaproszenia różnych muzyków, z którymi poprzez pojedyncze utwory wyraziliby co rozumieją pod pojęciem "muzycznego piękna". Duet postawił sobie za cel coś, co wydawałoby się bardzo trudne do osiągnięcia - przecież niejednokrotnie tego typu projekty okazywały się wielką artystyczną klapą. Nie tym razem jednak - Carey i Pettitt nie tylko sprostali zadaniu, ale i nagrali jeden z najlepszych albumów tego roku.
Twórczosć Dream Theater cenię głównie ze względu na albumy "Images And Words" i "Awake". Niestety od dobrych kilku lat przestałem się łudzić, że usłyszę w wykonaniu tych panów album, który rozłoży mnie na łopatki. Zważywszy jednak na fakt, że poprzedni album grupy "Systematic Chaos" podobał mi się, liczyłem, że najnowsza propozycja kwintetu bedzie na co najmniej tym samym poziomie. Chyba jednak zbyt dużego apetytu sobie narobiłem, gdyż po odsłuchaniu "Black Clouds & Silver Linings" pozostał nie tylko niedosyt, ale i niesmak.
Uspokajająca, lecz nieusypiająca, prosta, lecz niebanalna, przepiękna,
lecz nie na pierwszy rzut oka. Tak można by określić debiutancki album
wspólnego projektu Danger Mouse'a (producent głównie kojarzony z
muzyką hip-hopową) oraz wokalistką greckiego pochodzenia - Heleną
Costas, zatytułowany "The Last Laugh". Współpraca dwóch tak skrajnie
odstających od siebie pod względem muzycznym osób oraz połączenie
świeżości z wieloletnim doświadczeniem zaowocowało w tym przypadku
dojrzałym materiałem oscylującym stylistycznie wokół szeroko rozumianej
muzyki folkowej.

