
Przez trzy lata jakie minęły od „Death Metal” w Dismember sporo się zmieniło. Z zespołu odeszli Robert Sennebäck i Richard Chabeza. Na gitarze zatrudniony został Magnus Sahlgren, a na kolejnej płycie „Hate Campaign”, na basie, gościnnie zagrał Scharlee D’angelo znany z Arch Enemy, Mercyful Fate i Witchery. Sam styl Dismember jednak nic się nie zmienił. „Hate Campaign” jest albumem idealnie wpasowującym się w sprawdzony klimat grupy i całego szwedzkiego death metalu.

„Same Difference” to kolejna płyta Entombed, na której zespół prezentuje się z całkiem nowej strony. Ciągle zmieniane logo i zupełnie odmienne style okładek idą w parze z ewolucją muzyczną. Tutaj doszli do wręcz southernowej stylistyki, w której jest wiele ociężałości i takiego zamulonego klimatu. Co ważne jednak, nie zapomniano o death ‘n’ rollu.

Necromancer jest jednym z prekursorów bułgarskiej sceny metalowej. Poza granice własnego kraju, na szerszą skalę, ich sztuka dotarła przy okazji trzeciej płyty „Seven Ways To Die”, którą wydała Mystic Production. Wytwórnia ta miała swoja gazetę, do której dołączana była płyta z piosenkami z wydawanych przez nią pozycji. Tak właśnie poznałem ten zespół i zainteresowałem się nim na tyle, że kupiłem sobie album.

Exodus jest jednym z najstarszych i najbardziej wpływowych amerykańskich zespołów metalowych. Założyli go w 1979 roku Tom Hunting i Kirk Hammet. To były absolutne początki tak bogatej we wspaniałe zespoły kalifornijskiej sceny thrash metalowej. Z nagraniami jednak początkowo zostali w tyle. Pierwsze demo opublikowali w 1982 roku, a potem było jeszcze parę kaset. W międzyczasie Kirk odszedł by zastąpić Davea Mustainea w Metallicy i pierwsza płyta „Bonded By Blood” ukazała się dopiero w 1985 roku, kiedy pozostali rodzący się giganci mieli na swoim koncie już dawno po jednym lub dwa albumy. Mimo to debiut Exodus jest jednym z ważniejszych wydarzeń muzycznych w tamtych czasach i pozostającym w kanonie lektur obowiązkowych po wsze czasy.

Deathreat to nowa krakowska formacja, która właśnie zadebiutowała w barwach Deformeathing Production. Jest to EPka „Zero Trust”, która mimo że trwa szesnaście minut, to zdołano na niej upchnąć aż dziewięć kawałków. Pod oldschoolową okładką kryje się bowiem również starej daty grindcore, który nie potrzebuje wiele czasu, żeby się rozkręcić.

Paranoia Inducta nie powinna być nową nazwą dla osób interesujących się dark ambientem. Przez kilkanaście lat istnienia pod tym szyldem ukazało się sporo płyt i udziałów w różnych składankach. Ja sam parę lat temu prowadziłem korespondencję przy okazji poprzedniego albumu „Maze Of Death”, ale ostatecznie płyta do mnie nie dotarła. Dostałem za to najnowsze dzieło „From The Depths” i spędziłem z nim kilka mrocznych wieczorów.

Po dwóch latach mamy drugą EPkę Hellvoid. Pierwsza zrobiła na mnie spore wrażenie, z drugą jest trochę inaczej, bo człowiek ma już jakieś wyobrażenie i pewnych rzeczy się spodziewa. I rzeczywiście o zaskoczeniu tym razem nie mogło być mowy, bo „Eyes Of The Lucifer” jest stylistycznie bardzo podobne do „Gloomy Wizard”. Basowy doom znów przygniata swoim ciężarem, ale i przebłyskuje rockową finezją.

Warszawska supergrupa Hellectricity nie miała być nazwą jednego albumu i jak się okazało nie jest. Wprawdzie po czterech latach, ale udało się wydać następcę „Salem Blood”. W tym czasie w zespole zaszła jedna zmiana i na basie Przemasa zastąpił Błarz z zespołu Joy Machine. Razem nagrali płytę „Odius, Vile, Nasty And Wicked”, która mogła nieco zaskoczyć spragnioną szatana gawiedź.

Pokerface to moskiewski zespół, który w ostatnim czasie przeszedł spore rekonstrukcje. Po pierwszej płycie „Divide And Rule” w składzie zostali tylko Doctor na perkusji i DedMoroz na basie. Nowa krew jednak szybko się wchłonęła i pokazała efektownie na nowym albumie „Game On”, który swoją tożsamość zawdzięcza w dużej mierze mocnym wokalom Lady Owl.

Folkowy zespół Łysa Góra wiele osób może kojarzyć z programu Mam Talent, gdzie w 2015 roku wystąpili w półfinale. Ja z tą nazwą stykam się po raz pierwszy i sądząc po okładce, nazwie i tytule ich płyty, miałem zmierzyć się z przyśpiewkami a’la „Piejo kury piejo” i pokroju girls bandu Jarzębina. Dużym więc i pozytywnym zaskoczeniem było odpalenie tej płyty po raz pierwszy, jak i kolejne jej odkrywania, gdyż „Siadaj, Nie Gadaj” to bardzo szerokie, ciekawe i przede wszystkim wyjątkowo mocne spojrzenie na muzykę ludową.

Przedstawiałem już kiedyś EPkę Nasty Crue „Rock N Roll Nation”, gdzie pisałem o nich jako o glam metalowym wynalazku. Mimo scenicznego osamotnienia i niewątpliwych przeciwności, zespołowi udało się przetrwać i po paru latach nagrać pierwszy album „Riots In Heaven”. W tym czasie zmienili gitarzystę, zgubili umlaut nad u, a ich wizerunek się nieco odpstrokacił. Muzyka pozostała jednak ta sama.

Niby nazwa istniała, niby pojawiały się kolejne pozycje, ale wszyscy wiedzieli, że to nie to. Wszyscy łącznie z zespołem, który wydziedziczył swoje nagrania z lat dziewięćdziesiątych z oficjalnej dyskografii. Prawdziwy powrót królów thrash metalu miał nadejść w 2000 roku. Z Destruction rozstali się wszyscy muzycy, którzy tworzyli go razem z Mikem przez ostatnie lata, a na ich miejsce wrócił niezastąpiony Schimier. Na perkusji został zatrudniony zaś Sven Vormann. Ze starymi filarami i znów jako trio, Destruction ponownie zatrzęsło metalową sceną za sprawą „All Hell Breaks Loose”.
leprosy : Kwadratowe patataje zawsze na czasie :) Forma generalnie dość wys...

Crest Of Darkness powstał w Norwegii w 1993 roku. Jego założycielem był Ingar Amlien, który zadbał o gitary, bas i wokal, a także jest kompozytorem i autorem tekstów do wszystkich utworów. Pozostali członkowie nie zagrzali długo miejsca w zespole. Razem zaczęli jednak od EPki „Quench My Thirst”, a następnie albumu „Sinister Scenerio”, gdzie zaprezentowali nietypowe podejście do black/death metalu.

Cryhavoc to fiński zespół istniejący w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Ich domeną był bardzo śpiewny i melodyjny death metal, co potwierdzili w 1998 roku, nagrywając swoją pierwszą płytę „Sweetbriers”. Pod pewnymi względami jej okładka może się podobać, choć myślę, że jak ktoś gustuje w lżejszej odmianie death metalu, to w muzyce również znajdzie coś dla siebie.

Po „Heaven Shall Burn… When We Are Gathered” mocno rozpędzony Marduk nie dawał za wygraną i zasypywał rynek muzyczny kolejnymi wydawnictwami. Po doskonałej koncertówce „Live In Germania” i krótkiej EP'ce „Here Is No Peace”, przyszedł czas na piątą już płytę „Nightwing”. Następna zabójcza porcja bezkompromisowego black metalu została tu przedstawiona w bardzo ciekawy i oryginalny sposób.

Pośród podmuchu nuklearnych wybuchów i łun piekielnego ognia, żelazne orły nadleciały po raz trzeci. Za sprawą „Nuclear Fire” Primal Fear pokazał się z jeszcze lepszej strony czyniąc swój heavy/power metal wybitnie melodyjnym i przebojowym. Od poczatku atakują nas śpiewne wokale, powyciągane refreny, porywające riffy i płynne solówki. Można powiedzieć, że płytę otwiera taka jej wielka czwórka. Każda z tych pozycji to wielki hicior, który idealnie się komponuje i można śpiewać go razem z Ralfem.

„Upadłe Królestwo” The Lord jest wydawnictwem, którego próżno szukać w internecie. O samym projekcie wspomina Encyclopaedia Metallum przy postaci Zemiala, który tworzył go w połowie lat dziewięćdziesiątych, zanim jeszcze założył Venedae. Ja swoją kasetę otrzymałem bezpośrednio z Dagon Records, które prowadził mój kolega, na moim osiedlu. Nie wiem czy ktokolwiek ma jeszcze inną kopię tego.

Dużo humoru bije z autoprezentacji jaką dostałem w mailu od zespołu Vermis. Czy naprawdę są gotowi grać przed co najmniej kilkutysięczną publicznością? Skoro tak piszą to pewnie tak. Czy naprawdę nowoczesne brzmienie i melodyjny charakter utworów nie pozwala przypisać ich twórczości do określonego gatunku muzycznego? No chyba coś w tym jest. Czy ciekawe kompozycje w połączeniu z ogromną werwą na scenie dają bombę energetyczną, która rozbuja każdą publiczność? O tym trzeba się przekonać na żywo.

Po „Pleasure To Kill” Kreator ruszył w swoje pierwsze trasy z prawdziwego zdarzenia po Europie i Stanach Zjednoczonych. Z tej okazji zespół wspomógł drugi gitarzysta. Został nim Tritze, czyli Jörg Trzebiatowski, który następnie pozostał w składzie i wziął udział w nagrywaniu „Terrible Certainty”. Płyta ukazała się we wrześniu 1987 roku, czyli bardzo szybko jak na tak napięty grafik koncertowy. Tym bardziej trzeba więc docenić kolejny stopień w rozwoju Kreator i próg w dążeniu do doskonałości.