"Repetitions" to trzeci album zespołu Blueneck. Ambient, shoegaze i post-rock w połączeniu ze smyczkami i fortepianem dają niesamowity efekt. To, co jest najbardziej niesamowite to fakt, że można jeszcze w post-rocku coś nowego wymyślić. Chłopaki z Blueneck tego dokonali. Jest to płyta smutna, miejscami przytłaczająca, ale warta uwagi. Kompozycje są powolne i spokojne, ale nie monotonne i powtarzalne, jak mógłby sugerować tytuł.
Gdybym nie był zajęty kilkanaście godzin na dobę słuchaniem muzyki byłbym pewnie jakimś szurniętym iluzjonistą, który miałby w zwyczaju występować z kwadrans wcześniej pożyczonym cylindrem. Jako osobnik obyty w świecie złudy wiedziałbym, co powinno być w standardowym wyposażeniu takiego cylindra, ale bez przetestowania sprzętu zawsze obecny byłby pewien element zaskoczenia. Spodziewasz się wesołego, pięknego króliczka, który rozweseli zgromadzoną publikę, a tymczasem wyciągasz jakiegoś toczącego pianę, parchatego zwierzaka, który tylko czeka na okazję by capnąć w palucha. Wielkiego zaskoczenia nie ma, bo królik jest królik, ale to nie to, czego oczekiwałeś.
O zespołach z antypodów piszemy stosunkowo rzadko. Gorący klimat niezbyt często idzie w parze z muzyką nastrojową czy mroczną. Okazuje się jednak, iż w dalekiej Australii także mamy do czynienia z doskonałymi zespołami grającymi muzykę na pograniczu neoklasyki i darkwave. Friends of Alice Ivy to stosunkowo młody projekt, który tworzy ambitną, eteryczną i majestatyczną muzykę, a „In the Glooming” jest ich drugą EP'ką.
Projekt Elastik pochodzi z głębokich paryskich podziemi. Muzycy grają muzykę z pogranicza electro–industrialu, IDM, dub, electropopu i minimalu. Ich muzyka porównywalna jest najbardziej do twórczości Die Form czy Aphex Twin. Jest to dopiero drugi po „Metalik” album projektu, jednak po tym co możemy usłyszeć na „Critik” wydaje się, że nie ostatni. Ich styl to swoiste połączenie francuskiego elektro-noir z groteską, którego atmosfera powoduje, że muzyka idealnie nadawałaby się jako soundtrack do jakiegoś filmu pomiędzy „Amelią” a „Miastem Grzechu”.
Grecja – prawdziwe metalowe El Dorado. Varathron, Rotting Christ, Nightfall, Septic Flesh, On Thorns I Lay, Swan Christy, Thou Art Lord i pewnie wiele, wiele innych zespołów, których nie dane mi było jeszcze posłuchać. Ilość metalowych hord przypadających w przeliczeniu na jednego mieszkańca Grecji jest porównywalna pewnie tylko z Norwegią. Wprawdzie większość z muzyków, którzy maczali paluch w nagrywaniu niniejszego albumu udzielała się i udziela w wielu innych projektach jednak fakt jest niepodważalny – Grecja wylęgarnią dobrych metalowych zespołów była, jest, i o ile kryzys gospodarczy jej nie rozłoży, będzie.
Pochodzący z meksyku projekt dwojga
kuzynów – Erk'a Aicrag'a i Rasco Agroyam'a – na całym świecie
znany pod nazwą Hocico swoje początki datuje na pierwszą połowę
lat 90. Nieco ekscentryczny duet, ponoszący chyba największą
odpowiedzialność za narodziny i rozwój sceny aggrotech w szybkim
czasie zyskał rzesze fanów w swoim kraju, zaś dzięki kontraktowi
z niemiecką Out Of Line, miał szansę zaistnieć na całym świecie i ją wykorzystał. Wydany w 1997 roku album "Odjo Bajo El
Alma", szybko zdobył popularność, zaś po latach stał się
albumem kultowym, klasykiem gatunku, kamieniem milowym, przenoszącym
electro-industrial na nowy dotąd nieeksplorowany poziom.
Zawsze z ogromną rezerwą podchodzę do nowych wydawnictw zespołów, które kształtowały moje postrzeganie ciężkiej muzyki. Jednym z takich zespołów jest właśnie Varathron, który swego czasu rozjechał mnie swoim „His Majesty At The Swamp”. Niby stanowią oni jedną z pewniejszych marek na greckiej scenie, jednak zawsze warto zachować „pewną dozę nieśmiałości” co by się nie rozczarować. Na szczęście nowy album udowadnia, że pewna jest tylko śmierć i ...Varathron.
„Karpatia” w wykonaniu Omega Massif może stać się najbardziej oczekiwanym instrumentalno - metalowym nagraniem roku. Założona w 2006 roku w Bawarii Omega Massif, szybko zwróciła uwagę i zainteresowanie słuchaczy, od doom metalu poprzez metal instrumentalny, aż po post-rock. Kapela przez pięć lat swojej działalności nagrała zaledwie dwie płyty, swoje pierwsze demo zatytułowane „Kalt” oraz jedyną płytę długogrającą „Geisterstadt”. „Karpatia” jest nie tylko kolejnym longlplayem, ale także uwieńczeniem ich działalności.
Świetna, równa forma Heaven Shall Burn trwa co najmniej kilka lat. Płyty wydają regularnie, podobnie rzecz się ma z koncertami. Na pozór nic tego zespołu nie wyróżnia w gąszczu podobnych, metalcore/melo-deathmetalowych grup, ale po bliższym zapoznaniu widać, że do przeciętności im daleko. Albumy oceniane jako najlepsze w dorobku grupy to najczęściej trzy ostatnie, a wśród nich prym zwykle wiedzie "Deaf to our Prayers".
Disillusion to jeden z ciekawszych zespołów wywodzących się z Niemiec. Panowie już na wcześniejszym albumie zatytułowanym „Black To Times Of Splendor” udowodnili, że można ich spokojnie zaliczyć do twórców, a nie odtwórców, podążających wytartym szlakiem. Natomiast „Gloria” przenosi ich do ekstraklasy awangardowego grania.
Sven Friedrich z pewnością należy do pracoholików. Wokalista i frontman zespołów Dreadful Shadows oraz Zeraphine wydał kolejną płytę, tym razem pod swoją kolejną marką – Solar Fake. Po „Broken Grid” z 2008 roku oraz epce „Resigned" z 2009 pojawił się długo wyczekiwany i dawno zapowiedziany „Frontiers”.
Made In Poland, legenda polskiej zimnej fali z prawie 30-letnim stażem,
wydaje się być jednym z najbardziej nowatorskich i wpływowych zespołów
grających alternatywnego rocka w Europie Środkowo-Wschodniej. „Enjoy The
Solitude” to najnowsze wydawnictwo zespołu, które jest wynikiem współpracy z amerykańską
wokalistką i kompozytorką, Rykardą Parasol. Artystka określa swoją mroczną i
tajemniczą muzykę, jako „Rock Noir”, a jej mocny, głęboki, pełen napięcia głos
idealnie komponuje się z chłodnym brzmieniem formacji MIP. Hipnotyczny, niesamowity
klimat oraz unikalne głosy muzyków stanowią o wyjątkowości płyty, której nakład
wyniósł 499 sztuk.
Devilish Impressions jest jedną z niewielu rodzimych kapel, które próbują w wyeksploatowany gatunek, jakim niewątpliwie jest black/death metalowa materia, wprowadzić trochę świeżości. Jako, że lubię muzyków próbujących wytyczać nowe ścieżki, a dodatkową okazją jest też zbliżająca się wielkimi krokami premiera nowej płyty zespołu, postanowiłem poświęcić trochę miejsca ostatniemu wydawnictwu: "Diabolicanos - Act III: Armageddon".
Jakiś czas temu do mojej skrzynki na listy trafiła koperta, w której znalazł się debiut wrocławskiego The Sixpounder. Sceptycyzm związany z jakże szeroką barwą porównań w opisie krążka, który dołączony był do "Going To Hell? Permission Granted" spowodował, że dłuższą chwilę owe wydawnictwo spędziło leżąc. Jednak te 12 kawałków, które zagościło w końcu w moim odtwarzaczu zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Sunday Strain założony został w 2005 roku, jako projekt poboczny Llovespell. Zespół zadebiutował limitowanym albumem „Every Song Is A Lovesong”, a nowe „Destiny.Done” wydał nasz rodzimy Wrotycz Records. Sunday Strain jest już dojrzałym zespołem, który jednak nadal eksperymentuje, tym razem wykorzystując również bas i perkusję, którym towarzyszy silny i czysty głos Dorain W.
Blasphemers' Maledictions – piąty album studyjny polskiej grupy muzycznej Azarath - ukazał się 29 czerwca nakładem Witching Hour Productions. Nagrania zostały zarejestrowane na przełomie stycznia i lutego oraz w kwietniu 2011 roku w białostockim Hertz Studio we współpracy z braćmi Wojciechem i Sławomirem Wiesławskimi. Okładka i layout "Blasphemers' Malediction" zostały zaprojektowane i wykonane przez Zbigniewa M. Bielaka (Absu, Watain, Destroyer666, Autopsy). Płyta ukazała się w formie ekskluzywnego digibooka oraz limitowanego do 666 kopii 12” winyla. Azarath kieruje swoją muzyką do określonego odbiorcy i może być posądzany o bardzo ekstremalne podejście do muzyki, jednak błędem byłoby uznanie twórczości tego zespołu za typową "rąbankę".
Za nazwą zespołu kryje się przede wszystkim osoba Romana Bereźnickiego, kompozytora muzyki, autora tekstów, a także charyzmatycznego lidera grupy. Utwory zarejestrowane wcześniej w zaciszu domowym Strobo Studio, ostatecznie zostały wydane przez Icaros Records. Muzyk inspiruje się twórczością takich artystów, jak Depeche Mode, David Bowie, Ministry, Joy Division czy U2.
Nazwa Eufobia została wybrana ze starożytnej greki, gdzie dosłownie oznacza "strach przed dobrem", a styl kapeli można określić jako metal - Death'n'Roll. Eufobia zaczynała jako trio sześć lat temu, ale nie była za bardzo aktywna do 2008 roku. Zespół zagrał blisko 100 koncertów w ciągu ostatnich kilku lat głownie na Bałkanach, w Europie Wschodniej w tym w Polsce i trochę na Zachodzie. Jakiś czas temu recenzowaliśmy album "Insemination", który był całkiem przyzwoity; "Cup Of Mad" to w zasadzie kontynuacja stylu zapoczątkowanego na swym poprzedniku.
Od czasu ukazania się zjawiskowej płyty Mirrored, minęły już cztery lata. Sporo się w tym czasie działo, w szeregach Battles. Najpierw udana, wysoko oceniania trasa koncertowa. A potem rozłam w składzie formacji, w końcu odejście z kapeli Tyondai’a Braxton’a. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: takich czterech, jak ich trzech teraz, to nie ma żadnego. Nowy krążek zespołu trzyma wysoki poziom poprzedniczki – odkrywając przy tym nowe połacie muzycznej atmosfery.
Na początku był chaos. Kiedy po raz pierwszy słuchałem „Firefrost Arcanum” album ten wydawał mi się zbiorem puzzli zupełnie do siebie nie przystających, z których można uformować co najwyżej wysoki stosik, ale ułożyć na jednej płaszczyźnie – zadanie niewykonalne. Z czasem z tego bałaganu pomysłów mózg zaczął układać obraz, który miał pewne mankamenty, jednak oddalała się myśl, że muzycy nie mieli konceptu i na album wrzucili metodą chybił - trafił wszystkie pomysły, jakie przyszły im do głowy. Dzisiaj „Firefrost Arcanum” należy do moich faworytów na polskiej scenie black metalowej – szczególnie w kategorii „zespoły istniejące”.