Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Battles – Gloss Drop

Od czasu ukazania się zjawiskowej płyty Mirrored, minęły już cztery lata. Sporo się w tym czasie działo, w szeregach Battles. Najpierw udana, wysoko oceniania trasa koncertowa. A potem rozłam w składzie formacji, w końcu odejście z kapeli Tyondai’a Braxton’a. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: takich czterech, jak ich trzech teraz, to nie ma żadnego. Nowy krążek zespołu trzyma wysoki poziom poprzedniczki – odkrywając przy tym nowe połacie muzycznej atmosfery.

Gloss Drop zaczyna się bardzo subtelnie – kilka niechlujnie ułożonych nut, delikatnie snujących się, jakby na drugim planie w żadnym stopniu nie zwiastuje tego, co nadejdzie po kilku sekundach. Africastle to utwór zbudowany na kontrastach, z jednej strony zaskakujący, z drugiej dokładnie taki, jaki można było sobie wymarzyć po tym zespole. Minimalistyczny początek, przeradza się w mocno psychodeliczny dryf. Wieloletnie muzyczne uprawy, w tym bardzo duża ilość płyt „krótkometrażowych”, sprawiły że kapela, która narażona była na coraz to głębsze podmywanie swoich korzeni, działa ciągle nad wyraz sprawnie, barwnie pulsując gitarowym, życiodajnym, etnicznym źródłem.

Smakiem nie obejdą się również wielbiciel talentu John’a Stanier’a. Włożył on w ten album mnóstwo pracy - do każdej kompozycji dobierał troszkę inny zestaw odcieni. Bajeruje słuchacza na każdym niemal kroku. W każdej kompozycji znajdziemy drobne, bo drobne, ale wyraźnie słyszalne niedopowiedzenia. Zaskakująca, nie do końca odkryta, zmienna chowa się tu również, w mathrockowych rebusach gitarowych. Ale to jeszcze nie wszystko. Panowie Ian Williams, Dave Konopka zdecydowanie większy nacisk, niż na poprzedniczce, położyli na zabawę prostym rytmem i orientalnym brzmieniem. Przykłady? Moja bezsprzeczna ulubienica „Futura” z odpowiedni wdziękiem wysuwa się na pierwszy plan. Cięty, biegnący w standardowym szyk, ale jakby od tyłu (żeby za łatwo nie było) gitarowy riff, napleciony zostaje na odpowiedni, powoli narastającym, puls perkusyjny. Wszystko z namysłem, odpowiednim wyczuciem chwili i wszechogarniającego człowieka luzem. W tym szaleństwie jest metoda, bo wyrafinowany krój tej kompozycji nie pozostawia wątpliwości. Kopalnia pomysłów, barwny, mozaikowy kolaż brzmień tych syntetycznych i tych żywych – przenika, przesiąka w wielu nieoczekiwanych miejscach. Wszakże, funkcjonowanie na granicy kilku stylów, obarczone jest pewną dozą przypadkowości. Ale tego nie uświadczycie na tym albumie. Za to odnajdziemy utwór „Wall Street” z wysmakowaną porcją gitarowego dźwiękowego natłoku, punktowo skąpany w aksamitnych orkiestrowych pogłosach. 

Gloss Drop to płyta emocjonująca, trzymająca w napięciu. W żadnym razie nie jest to elektroniczny taniec robotów, poprzedzony bezduszny wyścig techniczny, a płyta nagrana z sercem. Do tego dodajmy krystaliczną produkcje, od której nie sposób się uwolnić. Rachunek wydaje się oczywisty: album roku.

Wydawca: Warp Records (2011) 


Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły