"Gorączka sobotniej nocy", a raczej "sobotniego wieczoru" - tak można określić to co wydarzyło się w poznańskim klubie Reset 8 grudnia 2012 roku pańskiego. Co prawda białostocki The Dead Goats nieźle namieszał na deathmetalowym rynku, ale gdyby przed koncertem ktoś mi powiedział, że będzie taka rozpierducha to chyba popatrzyłbym krzywo i się zaśmiał. Tymczasem trzeba szczerze powiedzieć, że ów sobotni wieczór zaowocował najlepszym koncertem jaki widziałem na deskach Resetu.travis_bickle : i no sympatyczne covery też były...
Takiego szturmu na Progresję jeszcze nigdy nie widziałem. Owszem, bywałem już na wyprzedanych koncertach, ale żeby tyle ludzi próbowało się dostać bez biletów, tego jeszcze nie spotkałem. Było również sporo busów z różnych miejsc w Polsce. Utworzyła się długa i bardzo wolno posuwająca się kolejka. Ludzie bez biletów nie byli wpuszczani i blokowali dostęp do wejścia tym z biletami. Do tego dokładne sprawdzanie, więc trzeba było w ścisku odstać swoje. Pod klub podjechałem punktualnie, dokładnie o 17:45. Właśnie zaczynał się koncert. Wchodziłem pół godziny, czyli dokładnie tyle, ile grał Fueled By Fire. Zdążyłem zobaczyć jak schodzą ze sceny.
Czasy się zmieniają. Kilka lat temu metalowcy mogli liczyć najwyżej na kilkanaście minut w talk show emitowanym po godzinie 22. Dzisiaj o liderze Behemoth pisze już wiele poczytnych serwisów o tematyce innej niż muzyczna, a telewizja publiczna nie krępuje się zapraszać do współpracy ludzi pokroju Titusa z Acid Drinkers. W takich warunkach "Spowiedź heretyka", czyli wywiad-rzeka z Nergalem, nie miała szans przejść bez echa, jednak główny bohater nie omieszkał ruszyć w Polskę, by promować ją na spotkaniach.
Od koncertu Katatonii w Warszawie minęły dwa dni, a ja do tej pory nie
mogę sobie poukładać w głowie tego, co usłyszałam i zobaczyłam w
Progresji. Milion myśli w jednym czasie, tylko słów brakuje. Być może
dlatego, że choć Szwedów słucham od X lat, 17 listopada byłam na ich
koncercie po raz pierwszy. Jednak na próbę krótkiego podsumowania to chyba właśnie najlepszy moment - kiedy emocje jeszcze gdzieś tam we mnie mocno się gotują, ale i czas na konkretne przemyślenia powoli zaczyna pukać do drzwi.harmonium : W Warszawie zdecydowanie lepiej wyszło Katatonii niż Alcestowi. NA Al...
AdamSharkSmile : Bylem na concercie Katatonia i Alcest pare dni temu w Mediolanie ....kocham Ka...
harmonium : Tak czy inaczej do części twórczości sztokholmsko-gotebord...
Tak samo jak w roku ubiegłym na deskach krakowskiego Studia miało miejsce święto fanów folk metalowego grania, albowiem po raz drugi do naszego kraju zawitał Heidenfest. I tym razem organizator zadbał o znakomitą obsadę - nie zabrakło starych wyjadaczy w postaci fińskiego Korpiklaani. Dano także szansę do zaprezentowania się szerszej publiczności debiutantom na metalowej scenie - pochodzącemu z Italii zespołowi Krampus. Gwiazdą wieczoru był tym razem Wintersun, a rozgrzać publikę miały za zadanie: niemiecki Varg i grający na zeszłorocznej edycji festiwalu norweski Trollfest. Tak więc wieczór w Krakowie zapowiadał się nadmiar znakomicie.
Nie będę ukrywał, że z niecierpliwością oczekiwałem tego koncertu. Raz, że dawno, dawno, a nawet bardzo dawno nie widziałem Nicka Holmesa i spółki na żywo, dwa - ostatnia płyta zespołu po prostu wbiła mnie w ziemię (oczekiwałem więc co najmniej dobrego występu) i trzy – bardzo chciałem zobaczyć jak na scenie zaprezentuje się nowo poznany przeze mnie szwedzki Soen (z byłym perkusistą Opeth, niejakim Martinem Lopezem w składzie).
Podobno do 3 razy sztuka. Tyle to prób zobaczenia na żywo kanadyjskiego Voivod podejmowałem w ostatnich latach i nic z tego nie wychodziło. Za punkt honoru postawiłem sobie więc, że październikowy koncert w stołecznej Progresji musi zostać zaliczony bez względu na okoliczności. Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać po Voivod i jak ta trudna w odbiorze muzyka będzie oddziaływać ze sceny.Benjamin_Breeg : kto nie był ten nie ma prawa nazywać się koneserem dobrej muzyki....

Po takiej płycie jak „Tragic Idol” pewnie dużo osób z niecierpliwością czekało żeby zobaczyć czy Paradise Lost utrzyma wysoką formę również na żywo. Myślę, że po koncercie nikt nie mógł być zawiedziony. Soen to nazwa nic mi wcześniej nie mówiąca, jednak gdy dowiedziałem się, że na basie pogrywa tam legendarny Steve DiGiorgio moja ciekawość znacznie wzrosła. Niestety gdy wszedłem do Progresji i koncert właśnie się rozpoczął, od razu zwróciłem uwagę, że ten młodzieniec z długimi dredami to nie jest on. I choć grał naprawdę nieźle i zmieniał gitarę z czterostrunowej na sześcio i odwrotnie to pewien niedosyt pozostał.
Już na długo przed koncertem braci Cavanagh zastanawiałam się, czy
Anathema może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. I zaskoczyła. Najpierw najnowszym albumem "Weather Systems", później tą samą jak sprzed lat energią na koncertach, tak zupełnie różną o klimatu płyty. To właśnie z jej promocją
przyjechali do nas po raz kolejny do kraju, który uchodzi za mekkę miłośników progresywnej muzyki zza morza.
We wrześniu pod szyldem "Metal de la Muerte" na koncerty do Grudziądza, Lublina i Poznania zawitały dwie ekipy z Ameryki Południowej. Co tu dużo mówić, takie death metalowe soboty jak ta, która odbyła się U Bazyla, to jest to, czym żyje podziemie. Undercroft, legenda podziemnego metalu śmierci z Chile to zespół, który zdecydowanie warto zobaczyć na żywo. Ich wulgarnie bezpośrednie kompozycje robią na żywo piorunujące wrażenie.
Dziewiętnasta już edycja Castle Party za nami, emocje dawno opadły i zanim czas zatrze wspomnienia pora na (bardzo subiektywne) podsumowanie. Tym razem, po doświadczeniach z lat ubiegłych, postanowiłam odpuścić sobie czwartkowe klubowe „atrakcje” i pojechać na część główną festiwalu. Do Bolkowa wybrałam się z mocnym postanowieniem uczestniczenia we wszystkich koncertach na zamku, szczególnie, że w tym roku część zespołów została wybrana przez publiczność w ramach głosowania przeprowadzonego przez organizatorów. Cieszył mnie fakt, iż wiele kapel będę mogła zobaczyć po raz pierwszy.
Takich tłumów w Progresji dawno nie widziałem. Tuż przed 20.30 kolejka sięgała daleko za klub, a i widok ludzi z kartkami, że potrzebują biletów też do codziennych nie należy. Podobno wielu ludzi odeszło sprzed bram z kwitkiem. Oczywiście wszystko to oznaczało, że w środku będzie niemiłosierny ścisk, no i tak właśnie było. Ludu nadźgane gdzie się da tak, że ciężko się było przebić w pobliże sceny. Dodając do tego temperaturę z piekła rodem można sobie wyobrazić, że lekko nie było.
W Progresji to nigdy nic nie wiadomo. Raz się przyjdzie pięć po i już grają, innym razem jest się punktualnie i trzeba czekać w nieskończoność. Człowiek się spieszy po robocie, wpycha w siebie ten obiad na wyścigi, leci przez całe miasto, żeby zdążyć, wchodzi równo z gwizdkiem, a tam puchy, nic się nie dzieje. Wiem, że ciężko zaczynać jak sala świeci pustkami ale to chyba nie trudno przewidzieć, że jest dzień roboczy, a klub dość daleko od cywilizacji i nie każdy może zdążyć na tą dziewiętnastą. Wystarczy ustalić późniejszą godzinę. A wiele osób po prostu nie interesują występy suportów i specjalnie przychodzą później. Po co to więc czekać na nich i uszczęśliwiać ich na siłę?
Gwiazdą tegorocznego festiwalu Malta w Poznaniu był - można by powiedzieć, że już nawet legendarny - kalifornijski zespół Faith No More z charyzmatycznym wokalistą Mike'm Pattonem na czele. Koncert odbył się w drugim dniu festiwalu, 4 lipca i był jedynym polskim przystankiem w czasie europejskiego tournee formacji z okazji 20-lecia działalności grupy. Trasa koncertowa zespołu w tym roku przebiegała w "nekrologowej" konwencji, o czym świadczyła choćby oprawa sceniczna występów oraz plakat promujący tournee.rob1708 : koncert super kto był wie ,szkoda ze Grobelny walnal przemowienie,no i 9ze...
lord_setherial : Np do dinozaurów jeszcze trochę im brakuje.
minawi : Ja ich jeszcze za dinozaury nie uważam ;) Może dlatego, że pow...
travis_bickle : jakby zagrali Staring through the eyes of the dead to nie miałbym powodu już...
zxqzx : Zabrakło tylko kawałka ,,Fucked with a knife", a tak to nie mam zarzutów...
lord_setherial : Koncert był świetny,kark bolał nie niemiłosiernie. Cannibale pokazali...
amorphous : Poprawione.
WUJAS : Masz rację. Sory, pomyłka...
ImamShamil : Tylko, że Xandria to zespół niemiecki, a nie włoski....
Oj długo kazało czekać Rhapsody na swój koncert warszawskim fanom. Tak długo, że ja na przykład, nie mogłem się doczekać i w zeszłym roku wybrałem się zobaczyć ich występ w Katowicach. Myślę jednak, że większość zebranych w czwartkowy wieczór, w Progresji osób widziało ich po raz pierwszy. A fani byli nie tylko z Warszawy. Ludzie przyjechali z różnych miejsc by zobaczyć czołową potęgę symfonicznego power metalu. I choć Progresja nie pękała w szwach, to myślę, że każdy kto był nie może czuć się zawiedziony. Ale po kolei.
Jechałem do Krakowa, aby przekonać się, że na żywo Julia Marcell to też postać wyjątkowa. Artystka, która zachwyca nie tylko dziewczęcą świeżością, ale przede wszystkim na wskroś współczesnym brzmieniem i wysublimowaną wrażliwością, która wzmaga efekt zróżnicowania muzycznego. Nastroje, dramaturgia, dynamika i ciśnienie zmieniały się na koncercie, niczym pogoda na górskim szlaku. Trasa wybrana przez Julię zaliczała się do tych, malowniczych, ambitnych, pozostających w pamięci słuchacza na dłużej.
Amerykanie z Kylesa kolejny raz odwiedzili Polskę przy okazji swojej europejskiej trasy, tym razem goszcząc u nas jedynie w Poznaniu, gdzie wystąpili 29 stycznia u boku Kanadyjczyków z KEN Mode i swoich rodaków z Circle Takes The Square. Mówiąc szczerze, liczyłam głównie na gwiazdę wieczoru, traktując zespoły supportujące jako jedynie ciekawostkę muzyczną, gdyż - nie owijając w bawełnę - fanką hardcoru nie jestem...bliesa : Występ Kylesi zdecydowanie za krótki! Co to jest godzinka na taki zespół...

