Gdy Rob Halford opuścił Judas Priest, wielu marzyło o tym żeby zająć jego miejsce. Jednym z nich był Ralf Scheepers z Gamma Ray, który tak zaangażował się w ten pomysł, że odszedł ze swojego zespołu. Jak wiadomo z tych planów nic nie wyszło, więc został bez przydziału. Dlatego postanowił stworzyć własną formację, co zrealizował z muzykami Sinner. W ten sposób powstał Primal Fear, który szybko stał się pełnowartościowym i pełnoetatowym zespołem. Ich pierwsza płyta ukazała się w 1997 roku i nosi tytuł „Primal Fear”. Od razu też można było zapoznać się z żelaznymi ptaszyskami, które opanowały ciemne niebo i miały już pozostać znakiem rozpoznawczym zespołu.
Po zmianach w składzie jakie dokonywały się w pierwszych trzech latach istnienia Satyricon, na swojej pierwszej płycie zespół wystąpił jako duet, korzystając z pomocy dodatkowych muzyków, co stało się zasadą dominującą w całej historii ich działalności. „Dark Medieval Times” to black metalowa podróż do zamierzchłej, mrocznej przeszłości, która objawia się w dźwiękach ponurych, posępnych i dochodzących z głębokiej, leśnej gęstwiny.
Drugie zaklęcie Gehenna jest jednocześnie ich pierwszą płytą, gdyż poprzedzające je „First Spell” było EPką. Pełny tytuł albumu brzmi „Seen Through The Veils Of Darkness (The Second Spell)” i został wydany w 1995 roku, równocześnie przez angielską Cacophonous Records na CD i holenderską Necromantic Gallery Productions na winylu. Wersja kasetowa Mystic Productions ukazała się dopiero w następnym roku.
Rok po płycie, która ukształtowała nowoczesny styl Helloween, ukazała się jej oczekiwana druga część. „Keeper Of The Seven Keys Part II” to kontynuacja, uzupełnienie i rozwinięcie jedynki, a liczba hitów na niej zawartych jeszcze ją przebija. Komu przypał do gustu pierwszy Keeper mógł zacierać ręce, a wszyscy którzy zetknęli się z tym później traktowali to jako jeden dwupłytowy album. I słusznie.
To pierwsza płyta tego zespołu więc postaram się być niezbyt surowy. Mowa o Lifechapters - zespole który swoje istnienie ukrywał - jak twierdzi - od 2011 roku, aby wreszcie zaszczycić nas swoim pierwwszym albumem w roku bierzącym.
Jakby 2020 ne był wystarczająco okrutny, panowie z Lifechapters postanowili urozmaicić go o swoje wypociny pod nazwą "Anti"
Jasna sprawa - 7 kawałków pod szyldem atmospheric black metal które mają zawojować scenę na tyle skutecznie by chociaż
pozostawić po sobie ślad w świadomości melomanów lub wstrzelić się w wymagania niszowych wytwórni. Obie opcje byłyby wystarczjąco dobre
Gdyby nie fakt, że brazylijski Lifechapters ma bliżej do Raw Black metalu, oraz - jeśli już rozpatrywać go w kontekście atmospheric BM
nie ma skali porównawczej. Wystarczy dodać, że współcześmi przedstawiciele gatunku jak chćby Chagrin wykomują zupełnie inną formę muzyki black metalowej
by wskazać miejsce "Lifechanges" gdzieś pośrodku obu gatunków i to w najlepszym wypadku.
Zupełnie miałki materiał jest niezwykle surową wersją tego co nazywamy współczesnym blackk metalem, równocześnie pozstając daleko w tyle
przy takich gwiazdach sceny Raw BM jak Vlad Tepes Grausamheit czy chociażby Akitsa daleko w tyle
Oczywiscie byłoby niesłusznym oceniać "Anti" jedynie z punktu widzenia jego wyraźnych Raw Metalowych zaporzyczeń, jednak
nawet biorąc pod uwagę bardziej melodyjne momenty płyty jak choćby ostatni "No one cares", materiał nie pozostaiwa wiele do życzenia odbiorcy
Prezentując się co najwyżej przeciętnie.
Podsumowując: Pierwszy z dawna być może oczekiwany przez niektórych debiut istniejącej od 9 lat "Lifechapters" nie przyniósł oczekwianej
zmiany. Brazylijski zespół nadal pozostaje daleko w tyle za gwiazdami sceny atmosperich/raw black metal, i w najbliższym czasie tak już pozostanie.
Dla Zaintersesowanych albumem - link do materiału poniżej:
https://lifechapters.bandcamp.com/album/anti-lp-full-length
Traclista:
Dopiero co recenzowałem „Tears Of The Ages”, a już mam nową płytę Divine Weep „The Omega Man”. I jak tak sobie patrzę to aż nie jestem w stanie uwierzyć, że tak naprawdę minęło już pięć lat. W tym czasie zmienił się wokalista, którym został Mateusz Drzewicz z Hellhaim. Wzmocniło to jeszcze oblicze zespołu, który para się power/heavy metalem, ale momentami potrafi przyłożyć znacznie mocniej.
„Proxima Centauri” to druga płyta Ancient oparta na muzykach pochodzących z Włoch i druga, na której Aphazel pełni rolę wokalisty. Zespół idzie na niej w stronę melodyjnego black metalu o rozłożystych riffach i klawiszach, co ujęte zostało w bardzo zróżnicowanych czasowo, choć jednolitych stylistycznie utworach, w których oprócz plastyczności przekazu wkrada się i atmosfera horroru.
Brzask to zespół ze Szklarskiej Poręby, który swój pierwszy materiał nagrał w zeszłym roku, a niedawno opublikował go pod postacią EP „Brzask”. Płyta została wydana własnym nakładem w formie skromnego digipacka i zawiera trzy numery poprzedzone krótkim intrem. Nie wiem za bardzo co przedstawia okładka, ale chyba jakąś górską stację, bo zgodnie z pochodzeniem, muzyka określona jest jako „True Sudetian Black Metal”.
DEMONEMOON : Sprawdze,co by tylko nie walilo bidą tunguską ... https://ww...
CrommCruaich : Właśnie do mnie płyta przyszła. Słuchałem z youtube i jakoś w...
Krasnal_Adamu : Śnieżka nigdy mi się nie kojarzyła z black metalem ;)
Cóż to takiego ten modern death metal – zastanawiałem się po otworzeniu paczki, która przyszła z Deformeathing Productions, a zawierała nową płytę Shodan „Death, Rule Over Us”. Spodziewałem się więc dużej efektowności elektronicznej oraz wielu innych udziwnień i zdziwiłem się, że wcale ich nie znalazłem. Album okazał się jednolity stylistycznie i dość przewidywalny, choć oczywiście nie jest to death metal tradycyjny i ma bardzo wyraźne coreowe zabarwienie.
Golden Blood to jednoosobowy projekt, który prowadzi, pochodzący z Wiednia, Erech Leleth. Pod koniec marca ukazał się jego debiutancki materiał EP, wydany przez Witching Hour Productons, a od połowy kwietnia można również nabywać wersję winylową. Płyta nosi tytuł „Cum, Coke & Blasphemy”, co już słusznie może nakierowywać na black/thrash metalową stylistykę. Dodając do tego sakralno-krwistą ucztę z okładki można się nastawić na naprawdę dobrą zabawę.
„Velvet Darkness They Fear” jest płytą przełomową dla Theatre Of Tragedy. To tutaj w pełnej krasie objawiło się ciężarne i chropowate piękno tego zespołu, które rozbrzmiało świetlistą łuną pośród grobowego chłodu. Gotycki doom metal wciąż był mroczny i kamienisty, ale jego duch parł ku górze niosąc dar życia wśród pustkowia.
Ciężko by było stwierdzić jaką muzykę gra argentyński Fughu patrząc na okładkę ich najnowszej płyty „Lost Connection”. Właściwie mogłoby to być wszystko, ale ciężko też jednoznacznie stwierdzić cóż to takiego po zapoznaniu się z albumem. Ogólnie rzecz biorąc jest to metal progresywny, ale z wieloma dodatkami i rozchodzący się w różnych kierunkach.
Uznana krośnieńska grupa Ciryam szykuje się do wydania nowego krążka. Piąty oficjalny album w historii formacji po wydanym w roku 2016 "Desires" zostanie zaprezentowany we wrześniu tego roku. Muzycy Ciryam kazali czekać na niego aż cztery lata, ale jak zapowiadają będzie to zupełnie nowa odsłona tej ugruntowanej już kapeli. Na koniec czerwca grupa Ciryam zapowiada premierę singla, który będzie promował nowy krążek. Szykowane są również inne działania promocyjne.
Głos Justyny Jędrzejczyk poznałem siedem lat temu, gdy dostałem do recenzji płytę „Klatka” zespołu Splot. I mimo, że minęło sporo czasu, a i internety trochę mi podpowiedziały, to zapoznając się z EPką „Rec Over” nowego projektu Methopia, szybko zorientowałem się, że to przecież śpiewa ta sama dziewczyna. Takiej barwy, jak widać, szybko się nie zapomina, a nie jest to jedyna postać jaka już wcześniej zadomowiła się w moich zbiorach, bo perkusistą jest tu Łukasz Romanowski z Tuff Enuff.
„Ależ to jest petarda” - myślałem sobie patrząc na występ Amaranthe na warszawskim Torwarze. Troje wokalistów, jeden od growli, drugi od czystych i kobieta kot. Gwiazda kusząca, uwodząca i roztaczająca wokół siebie ponętną aurę seksapilu. A wszystko to iskrzące się wśród świetlistych elektronicznych beatów, uwypuklonych melodyjnymi gitarami i dosłownie hit za hitem. Słyszałem te piosenki po raz pierwszy i dosłownie czułem jak mną rzucają. Natychmiast po tym występie poleciałem po płytę, ale że była w kosmicznej cenie, to kupiłem ją dopiero następnego dnia w domu. Wprawdzie niewiele taniej, ale zawsze. Ważne, że było warto.
Długo oczekiwany, nowy album zespołu Divine Weep ukaże się już 8 czerwca 2020 nakładem Ossuary Records - nowego wydawnictwa płytowego, założonego przez wokalistę zespołu - Mateusza Drzewicza. Płyta dostępna będzie jako CD oraz równocześnie pojawi się na wszystkich popularnych platformach streamingowych.
Agent Steel powstał w 1984 roku w Los Angeles z inicjatywy wokalisty Johna Cyriisa i perkusisty Chucka Profusa. Jeszcze w tym samym roku skompletowali resztę składu i nagrali dwie taśmy demo, co zaowocowało umową z, niewiele starszą od nich, Combat Records. Płyta „Skeptics Apocalypse” ukazała się w 1995 roku. Została wydana jednocześnie w Kanadzie przez Banzai Records, a jeszcze w tym samym roku przez Roadrunner Records. Świadczy to dużej popularności rodzącego się thrash metalu, którego Agent Steel od początku był znaczącym przedstawicielem.
Taka falująca prawidłowość objawiła się w płytach Agathodaimon. Jak „Chapter III” był powrotem do korzeni, to, wydany trzy lata później, „Serpent’s Embrace” znów jest pójściem ku elektronicznej światłości i gotyckiej rozłożystości. Zespół nie stracił jednak przy tym nic ze swojej black metalowej melodyjności i czarnej symfoniczności, z której był już znany, a jego utwory, jakiekolwiek by nie były, trzymają się chłodnych ram i nieodzownych niebieskich odcieni.
A kiedy Kai Hansen zadecydował, że nie będzie jednocześnie grał na gitarze i śpiewał, w Helloween pojawił się Michael Kiske i tak powstał power metal. Na początku Helloween był bowiem ostrym heavy metalowym zespołem. I choć pokłady energii wcale nie zostały zatrzymane, to brzmienie zrobiło się miększe, muzyka bardziej epicka, a otoczka bajkowa. „Keeper Of The Seven Keys part I” to nowy początek, stanowiący kamień węgielny dla nowego gatunku muzycznego.
Wojna. Piekielna zagłada. Tony żelastwa uderzają o ziemię i rozrywają się w śmiertelnych wybuchach. W zasnutym kurzem i czarnymi dymami powietrzu świszczą kule i rozpylają się trujące gazy. Huk jest potworny. Hałas miażdży, przytłacza do ziemi i rozrywa bębenki lawiną niszczycielskiego black/death metalu. Eksterminacja jest totalna. A wszystko to na „Storm Of Steel” – debiutanckim EP warszawskiego Coffinwood.