
„The Wake Of Magellan” to płyta, której tytuł i okładka mogą wprowadzić błąd. Choć faktycznie dużo w niej o morzu, to nie ma podbojów karawelami jak na obrazku, a Magellan to nie ten Magellan, o którym od razu każdy pomyślał, tylko jego (w bardzo dalekiej linii) potomek. Historię swojej dziesiątej płyty Savatage umieścili bowiem w czasach współczesnych i wpletli w dwa, z tego co czytałem, autentyczne wątki.

Napisał się Karl Sanders przy okazji szóstej płyty Nile „Those Whom The Gods Detest”. W okładce do każdego numeru możemy przeczytać nie tylko jego tekst, ale i całą opowieść o tym, czego dotyczy i jaka była geneza jego powstania, przy okazji poznając zdanie samego autora na niektóre opisywane kwestie. Nikogo nie zdziwi chyba fakt, że większość dotyczy mitycznych wierzeń i historii starożytnego Egiptu, ale w swoich poszukiwaniach Nile wykracza też poza granice tego kraju - do Iranu oraz krajów, których mapa świata nie zna już od tysiącleci. Każdy, kto zna ten zespół wie, że każda kolejna płyta zapowiada wędrówkę w głąb katakumb i tak jest oczywiście również i w tym przypadku.

Within Temptation znałem oczywiście od zawsze, ale myślę, że wielu niezwiązanych z muzyką metalową ludzi poznało ich w 2009 roku przy okazji singla „Utopia”. Już płyta „Heart Of Everything” dała zespołowi nowego wiatru w żagle i unowocześniła jego muzykę, a „Utopia” rozlała się w muzycznych telewizjach i stacjach radiowych - i choć sukces komercyjny był ogromny, to myślę, że dla wielu starych fanów przebój to dość słaby i zupełnie nie taki jaki chcieliby usłyszeć. Do nowej płyty „The Unforgiving” można więc było podchodzić z obawą, że będzie zupełnie spopiała i nastawiona na ilość odbiorców, a nie na ich jakość. I pewnie jakieś ziarnko prawdy jest w tej tezie, ale co z tego skoro wyszła taka petarda.

Black metal. Jeden z najbardziej intrygujących, tajemniczych i ekstremalnych gatunków muzycznych. W najróżniejszych swoich stylach i odmianach wykreował zespoły wielkie i wybitne, dużo dobrych i bardzo dobrych, ale też morze przeciętniactwa, ocean tandety, aż do komicznych i żałosnych w swojej groźności i antytalenctwie form para muzycznych. Rozlał się po całym świecie niosąc ze sobą kult Szatana, wojnę z chrześcijaństwem, niechęć do społeczeństwa, jak również skrajne prawicowe przesłania polityczne. A wszystko wzięło się od drugiej płyty Venom, dającej nazwę tej hydrze. Ta płyta to oczywiście „Black Metal”. A więc: „Lay down your soul to the gods rock ‘n roll”!

„W.F.O” jest tą płytą Overkill, na której wyraźnie słychać groove'owe akcenty jakie zespół wprowadził do swojej muzyki. Nigdy mi to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, bardzo lubię ten długi okres ich twórczości wypełniony brudnym brzmieniem, porywczym śpiewem i zakręconymi melodiami. Wszystkiego tego po trochę można odnaleźć i na „W.F.O”.

Dziwić może fakt, że „On Parole” jest trzecią płytą Motörhead wydaną w 1979 roku, jednak, jak wiadomo, nie jest to wcale normalna płyta. Została nagrana w latach 1975-76, lecz wytwórnia United Artist nie dopuściła jej do tłoczenia uważając za nierokującą nadziei na komercyjny sukces, więc przeleżała trzy lata w szufladzie. I choć w dyskografii zajmuje czwarte miejsce, to właśnie tu znajdziemy najstarsze nagrania Motörhead.

Betrayer to nazwa wzbudzająca emocje głównie ze względu na stare czasy, ale kto posmakował ich nowego wcielenia, ten też nie powinien być zawiedziony. „Scaregod” jest drugą płytą po cudownym zmartwychwstaniu, nagraną z nowym perkusistą Arkadiuszem Kozakiewiczem. Odsłania ona nową kartę death metalu, głęboko zakorzenionego w tradycji gatunku, ale jednocześnie z nowoczesną otoczką i oprawą godną mistrzów.

December Moon został założony przez Robina Gravesa i Williama Sarginsona w 1992 roku, czyli w tym samym czasie, kiedy ten pierwszy dołączył do Cradle Of Filth. Zespół zawsze był duetem, a jego krótkie istnienie datuje się na środek lat dziewięćdziesiątych. W tym czasie wydali dwie demówki i album „Source Of Origin”, za sprawą fińskiej Spinefarm Records. W Polsce tematem zajął się Morbid Noizz Productions, wypuszczając materiał na kasecie.

Cronica to pochodzący z Jaworzna zespół folk metalowy. W 2015 roku wydali EPkę „Świt Historii”, którą rok później rozwinęli do rozmiarów pełnowymiarowej płyty, zatytułowanej „Na Tej Ziemi”. Album wydany jest własnymi siłami, ale bardzo ładnie i z bogatą książeczką. Minęły dwa lata zanim zgłosili się do Dark Planet z propozycją recenzji. Dlaczego tak późno? Nie wiem. Cronica od początku ujmuje miłą dla ucha folkową melodią i spokojnym sielskim klimatem.

Necrobiosis to death metalowa grupa z Pińczowa, działająca w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Po wydaniu dwóch demówek własnej produkcji, udało im się zaistnieć w Carnage Records z materiałem „At Dawn Of Suffering”. Jest to w dalszym ciągu demo, ale już takie oficjalne, kolorową okładką, tekstami, zdjęciem i znacznie większym zaasięgiem.

„Holocausto De La Morte” to trzecia płyta Necrophagia, wydana osiem lat po „Ready For Death”. W tym czsie zespół nie istniał. Wieść gminna niesie, że Killjoy wznowił jego działalność za namową samego Phila Anselmo z Pantery, który sam skomponował muzykę na nowy album i zagrał na nim na gitarze pod pseudonimem Anton Crowley. Skład uzupełnili Dusin Havnen na basie oraz Wayne Fabra na perkusji i historia zaczęła się na nowo.

„Darkside” to druga płyta Necrophobic, wydana cztery lata po debiutanckiej „The Nocturnal Silence”. W tym czasie zespół jednak nie próżnował wydając mniejsze wydawnictwa oraz zmieniając skład. Do nowego dzieła zniszczenia przystąpili więc z nowymi gitarzystami, którymi zostali Martin Halfdan i Sebastian Ramstedt.

Pagan Lorn to działający w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zespół z Luksemburga. Grali death/doom metal z elementami gotyckimi. W 1994 roku nagrali kasetę demo, a dwa lata później ukazała się płyta „Black Wedding”, którą wydała miejscowa wytwórnia A.S.B.L., którą powołano chyba specjalnie w tym celu, bo Encyclopaedia Metallum nie podaje, żeby mieli na koncie jakieś inne produkcje.

Nemoreus to, stosunkowo młody, pochodzący z Austrii zespół sceny black metalowej, który za sprawą takich instrumentów jak buzuki (majestatyczny szarpaniec rodem z Azji Środkowej) i prostego fletu, nadaje swojej muzyce folkowy sztych. Wydany niedawno, własnym sumptem „ Silent Watcher”, to jedyna EP-ka tego pełnego zapału zespołu.

„Pentagram” to debiutancki abum zespołu Gorgoroth. Kto tego nie wie, chciałby pewnie uzupełnić swoje informacje o fakt, że Gorgororth wkrótce po wydaniu wspomnianego krążka, stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych zespołów, norweskiej sceny black metalowej. Ich muzyka, jest sztampowym przykładem tego, co nastąpiło po tak zwanej drugiej fali black metalu, kiedy „Bathory” i „Return” odeszły do lamusa a krążki takie jak „Deathcrush”, „A blaze in the Northern Star”, „Burzum” czy wspomniany „Pentagram” pojawiły się na tapecie zapaleńców jednego z najbardziej ekstremalnych gatunków muzyki black metalowej. Ale o tym innym razem.

Sabaoth to black metalowy zespół z Paragwaju, który powstał w 1992 roku. Po dwóch kasetach demo wydali pierwszą płytę „Sabaoth” z pomocą argentyńskiej Stormsolus Production. W 2010 roku płyta została wydana jeszcze raz przez brazylijską Hammer Of Damnation. Ta wersja zawiera bonusowe utwory z dema „Dentro Del Culto”, ja jednak jestem posiadaczem oryginału z 1996 roku.
Sparky : Fajny krążek i można go w całości posłuchać z ich oficjalnej s...

Jeszcze ciężej, jeszcze głębiej, jeszcze mocniej. W ciągłym napięciu, powolnej męczarni, w zgrzytliwych spazmach, brudnych skurczach i chropowatej klaustrofobii Neurosis umiejscowił swój piąty album „Through Silver In Blood”. Paranoiczna muzyczna podróż, poprzez uderzające pustką i brakiem życia wąwozy, jary i tunele, dusi, przytłacza i jątrzy. Ta płyta rani, a potem w te rany sypie sól, niespiesznie pastwiąc się nad słuchaczem.
Samir : Dobra płyta, chociaż moja ulubiona to "Souls at Zero". SaZ jest jeszcze...

Ildfrost to dark ambientowy projekt z Norwegii, powstały w 1992 roku. „Natanael” jest ich drugą płytą z 1997 roku. Została wydana przez Cold Meat Industry, ale również przez warszawską Fluttering Dragon Records na kasecie. Wersja ta ma zupełnie inną okładkę, której nie udało mi się znaleźć w internecie, do tekstu więc muszę posłużyć się oryginałem.

Namieszał Frontside w 2006 roku swoją czwartą płytą „Absolutus”. Namieszał wprowadzając nowe elementy do swojej muzyki, a to zazwyczaj powoduje zachwyt jednych i narzekanie drugich. Szczególnie kiedy robi się ładniej, ckliwiej i bardziej przystępnie dla szerszej publiczności. I choć takie symptomy rzeczywiście się pojawiły to jednak, w kontekście całości, są to elementy dodatkowe, kreujące rozwój i wspomagające przebojowość, a Frontside wciąż kopie po dupie mieszanką hard, metal i death coreowych stylów.

Paradise Lost to przykład zespołu, który w ciekawy sposób ewoluował, zaczynając od posępnego doom metalu, który stopniowo łagodził swoje oblicze. Dzisiaj, choć grupa wraca do swoich korzeni, najbardziej identyfikuje się z szeroko pojętym gotykiem, który często okrasza elektronicznym lukrem lub synth popową karuzelą dźwięków. W twórczości Brytyjczyków nie brakuje również wpływów heavy metalowych i hard rockowych, dzięki czemu muzyka jest bardziej eklektyczna i mięsista.

