Powroty nie zawsze bywają różowe. Po sześciu latach nieobecności na rynku muzycznym death metalowa legenda Suffocation zdecydowała się powrócić na scenę. Z oryginalnego składu pozostali jedynie wokalista Frank Mullen, gitarzysta Terrence Hobbs oraz perkusista Mike Guy, dla którego miał to być powrót do zespołu po tym, jak opuścił go w 1993 roku. Zabrakło natomiast w składzie Douga Cerrito i Chrisa Richardsa, którzy zostali zastąpieni odpowiednio Guyem Marchaisem (Pyrexia) oraz Derekiem Boyerem (Decrepit Birth, Dying Fetus).
Komentarze Harlequin : yeahhh :)) konstruktywna polemika- to mi się podoba :) głupio jest mi pisać...
Ilu żołnierzy potrzeba do obrony
Polski? 120 tys.? 150 tys.? 200 tys.? Moje osobiste kalkulacje mówią
coś zupełnie innego. Wystarczy jedna sześcioosobowa Armia -
nowoczesna, niezwykle sprawna technicznie i w pełni zawodowa.
Takiego oddziału pozazdrościć może nam nie tylko Europa, ale i
cały świat. Reaktywacja GROM-u? Nic z tych rzeczy, po prostu
kolejny znakomite wydawnictwo Tomasza Budzyńskiego i spółki.
Komentarze Harlequin : Nie tyle zły materiał, co na pewno nie taki twórczy i świeży
horseman : Przesłuchałem nie raz i zawiodłem się. Ogólnie nie chwyta. Odczuc...
Stary_Zgred : Ha! - znaczy to że właśnie Adalbert był targetem Armii przy nagrywan...
Zupełnie niepostrzeżenie kwartet Giant Squid powrócił na rynek z nowym albumem "The Ichthyologist". Formacja, która związana jest kontraktem z The End Records wydała własnym sumptem, w nakładzie 1000 sztuk kolejny album. Mam nadzieję, że muzycy zdecydują się wkrótce na większy nakład, gdyż jest tu czego słuchać.
Komentarze Syzyf : Przekozacka jest ta płytka. Recenzja równie dobra. Zgadzam się w 100%...
Kojarzy ktoś Psyopus? Jeśli tak, to biegnę zakomunikować, że w Polsce istnieje formacja, która w niedługim czasie ma szansę stawać w szranki z ekipą dowodzoną przez Chrisa Arpa. EPka "Cyclosporine" to kawał tak technicznego grindu, że panowie z Cephalic Carnage przy Fulcrum to uczniaki.
Ostatnio w moje łapki wpadła debiutancka EPka formacji Od Jutra. Krążek opatrzony niezbyt wyszukanym tytułem "Sens Życia" raczej wystraszył, albo w zasadzie rozśmieszył mnie treścią tekstów, do których zajrzałem na samym początku. "Zabij, Zabij Się..." - taki jest refren utworu tytułowego. Spodziewałem się więc punka lub hardcoru na żenująco niskim poziomie.
4 lata minęły zanim Keep Of Kalessin zdecydował się wydać następny
krążek. Tym razem był to mini-album - "Reclaim". Album ten był punktem
zwrotnym w historii grupy, bowiem począwszy od właśnie tej płyty za
bębnami w Keep Of Kalessin zasiadł znany z Satyricona Frost, zaś
wokalami zajął się śpiewający m.in. dla Mayhem, Atilla Csihar. Ten
iście gwiazdorski skład był skazany na sukces, i rzeczywiście począwszy
od EPki "Reclaim" brzmienie grupy zmienia się na o wiele lepsze, choć
nie od razu doszedłem do tej śmiałej tezy.
Niby zawsze wiadomo jak będzie wyglądał kolejny album Cannibal Corpse. Każdorazowo kolejny nagrywany album zapowiadany jest jako ten najcięższy, ale od czasów "Gallery Of Suicide" nie bardzo ta sztuka im się udaje. Tym razem zawartość "Evisceration Plague" długo była utrzymywana w tajemnicy, gdyż w żadnym "darmowym sklepie" internetowym nie można było znaleźć tego wydawnictwa. Ostatecznie pojawiło się ono na kilka dni przed premierą i co bardziej dociekliwi mogli szybko się przekonać, że najnowszy wytwór Alexa Webstera odświeża styl formacji w stopniu nie mniejszym niż płyty "Bleeding" i "Bloodthirst".
Komentarze KostucH : Dla mnie album bomba. Piękna kontynuacja po "Kill". Panowie nie próżnują...
zsamot : Być może czas na emeryturę.? Ja zaczynałem z Kanibalami znajomość...
Polska to dziwny kraj. Premiera debiutanckiego albumu White Lies miała miejsce w połowie stycznia, ale w Polsce album będzie dostępny dopiero pod koniec lutego. Szkoda, bo zapoznaniu się z zawartością "To Lose My Life" szczerze poleciłbym jak najszybsze zdobycie tego albumu. White Lies to indie rockowa formacja, która pojawiła się na rynku ni
stąd ni zowąd i skutecznie podzieliła krytykę na zagorzałych miłośników
i antagonistów. "To Lose My Life” przynosi 10 pełnych polotu i pasji
utworów, w których odnajdziemy ścierające się wpływy post-rocka,
post-punka czy bardziej współczesnych nurtów z rockiem alternatywnym na
czele.
Szukając swojej drogi do sukcesu norweski Keep Of Kalessin w 1999 roku
wydaje kolejną pozycję w swojej dyskografii - "Agnen: A Journey Through The Dark" - będącą tym razem koncept-albumem. Grupa objawia się
na krążku jako bardziej melodyczni, black metalowcy, potrafiący grać
surowo i ciężko, ale niestroniący od płynnych, co prawda z rzadka, ale
zawsze pojawiających się rozwiązań. Choć krążek nie przynosi
zamierzonego z pewnością sukcesu i stawia muzyków z Keep Of Kalessin na
jednej płaszczyźnie obok dziesiątków rodzimych, black metalowych
zespołów, to stanowi nie podważalny dowód na próbę wybicia się z tłumu
podobnych im kapel. Cóż, nie zawsze się udaje, jedno jednak jest pewne
materiał zamieszczony na "Agnen: The Journey Through The Dark" z całą pewnością zasługuje na uwagę.
Po wydaniu debiutanckiego albumu "Odd Sounds" dla Phantasmagory nastały złe czasy. Z zespołu odeszli wokalista Sergiej Pogrebnow, basista Borys Baklicki i klawiszowiec Waleryj Klimets. Tylko dzięki determinacji pozostałych członków - gitarzysty Edwarda Miroszniczenki i perkusisty Waleryja Worobiowa - udało się znaleźć zastępstwo dla instrumentalistów w postaci Władymira Kornienko na basie i niejakiego "Yurodivego" (urodziwego?) przy klawiszach. Poszukiwania wokalisty jednak się przeciągały, a w ostateczności do zespołu powrócił Pogrebnow. W takim składzie zespół przystąpił do nagrania następcy "dziwnych dźwięków".
Są zespoły, które swoją błyskotliwością, pomysłowością i przebojowością
wyprzedzają innych wykonawców, zasłużenie wybijają się ponad własne
środowisko i wchodzą z dumą do panteonu legend muzyki. Do tego wąskiego
grona należy choćby Metallica, która niewątpliwie wpłynęła na całe
rzesze muzyków po wszystkich stronach rockowo-metalowego frontu. Inne
zostają docenione po latach, ale otrzymują swoje miejsce w historii
jedynie z opóźnieniem, jak wzgardzony przez jakiś czas Cynic, który
okazał się wyprzedzić swoją epokę w '93 roku, gdy wydał niesamowity
album "Focus". Oczywiście najszersze grono stanowią muzycy
niespełnieni, których kariery potoczyły się mniej szczęśliwie, a ich
płód artystyczny nie został doceniony... Czasem niesłusznie. Do tych
pechowców niewątpliwie należy nieistniejąca już ukraińska grupa
Phantasmagory.
Komentarze steelin : Prawie sedno, bo wspomniałbym jeszcze o basie, który przywodzi mi na m...
Harlequin : Posłuchałem sobie ... dobre :) dużo dają tutaj te klawisze, bo o ile tech...
And Oceans - fiński, wykonujący na początku swej działalności
muzykę stricte black metalową, band - swoim pochodzącym z 1997 roku
demo o nazwie "Mare Liberum" zainteresował mnie na, tyle, że sięgnąłem
po pierwszy długogrający album tej grupy - "The Dynamic Galery Of
Thoughts". Szczerze powiedziawszy wziąłem się za ten krążek tylko
dlatego, że chciałem usłyszeć materiał z "Mare Liberum" w lepszym
brzmieniowo wydaniu. Zupełnie nie spodziewałem się, że album ten
zaciekawi mnie pod jeszcze innymi względami.
Deathcore to ostatnio coraz częściej uprawiany gatunek w USA.
Kolejnym, młodym jego przedstawicielem jest A. 12 Gauge Tragedy.
Panowie z Nowego Jorku mają na swoim koncie jak dotąd jedną EPkę opatrzoną
tytułem "Requiem". Zamieszczony na niej materiał to z całą pewnością
solidna mieszanka porządnego growlingu wzbogacanego czasem o "pig squel"
(rodzaj wokalu przypominający odgłosy torturowanej świni), surowych,
przygniatających ciężarem gitar i entuzjastycznej perkusji, a więc
tego, co w deathcore'u najlepsze!
Nieciekawa nazwa zespołu, nieciekawa nazwa płyty, nieciekawa okładka i
pięciu młodzieniaszków, którzy rzekomo grają death metal. Czy to mogło
być dobre? Okazuje się, że tak! Pięcioosobowy zespół z Ohio powraca na
metalową scenę drugim albumem "Kingdom Of Might" wydanym przez Metal
Blade. Pomimo całego mojego sceptycyzmu i negatywnego nastawienia do
odsłuchu muszę stwierdzić, że Woe Of Tyrants szybko zamknęło mi usta.
Po zupełnie pozbawionym rewelacji krążku "Ruhlar Fisildiyor" przyszedł
czas na kolejne "dzieło" tureckiego Aaaarrghh - "Ölüm Kadar Soðuk,
Ölü Kadar Soluk". Cokolwiek znaczy ten tytuł oraz teksty zawarte w
natchnionych wypocinach Turków, jedno jest pewne - po raz kolejny
otrzymujemy niepotrzebnie rozwleczony prawie ten sam materiał. Tym
razem jednak brzmienie jest nieco lepsze, a i w dwóch czy trzech
utworach zdarzają się elementy zaskoczenia.
Pierwszy długogrający krążek tej tureckiej grupy obdarzonej niezbyt pomysłową nazwą - Aaaarrghh to pozycja niezdolna powalić na łopatki ani też nie uszczęśliwić nas na dłuższą chwilę. Jednym słowem ten album to w kółko pojawiający się schemat. "Ruhlar Fisildiyor", bo o tym krążku mowa, to po prostu kawałek zupełnie kiepskiego black/death metalu.
Trochę się zdziwiłem, że wydany niedawno, trzeci album szwedzkiego Crowpath przeszedł bez echa. Szwedzi do tej pory utożsamiani byli z najbrutalniejszą odmianą mathcore'a balansującą gdzieś na pograniczu grindu, zaś poprzedni album grupy "Son Of Sulphur" był tego najdoskonalszym przykładem.
Kilka miesięcy temu koleżanka zapoznała mnie z nieznanym mi dotąd zespołem Bat For Lashes. Te 2-3 kawałki wystarczająco mocno zwróciły moją uwagę na tyle, że przy pierwszej nadarzającej się okazji sięgnąłem po, jak się potem okazało, debiutancki album tej grupy. Tak jak ta skromna namiastka ujęła mnie delikatnością i spokojem, tak i cały album to uczynił. Dostałem dokładnie to czego oczekiwałem. Ciekawostką jest to, że płyta została oryginalnie nagrana w 2006 roku, ale zaledwie rok potem doczekała się reedycji przez EMI, w związku z małym nakładem pierwszego wydania.
Kilka lat temu na łamach Metal Hammera przeczytałem o szwedzkim zespole Deranged, który akurat wydał album "III". Zachwycano się wtedy brutalnością muzyki na nim zawartej. Okazja, że jednak poznać ten krążek nadarzyła się niedawno i prawdę mówiąc był to mój pierwszy kontakt z tym trio.
"Chinese Democracy" - album, który podobno powstawał już od 1994 roku… Po drodze był jeszcze "Spaghetti Incident", gdzie jak którego sam tytuł albumu sugeruje - był wielkim nieporozumieniem. Waśnie: rozboje alkoholowe, narkotyki - formacja praktycznie się rozpadła, każdy muzyk poszedł w swoją stronę i jeden z najbardziej utalentowanych zespołów rockowych ubiegłej dekady stał się mrzonką. Axl Rose zaciekle jednak stał na dziobie tonącego statku i usiłował dopłynąć do jakiegokolwiek portu. Udało się. Rok 2008 przyniósł w końcu długo oczekiwaną płytę sygnowaną nazwą Guns'n'Roses.

