
HatePlow to projekt założony przez Phila Fascianę z Malevolent Creation, Roba Barretta ówcześnie z Cannibal Corpse oraz innych muzyków związanych z amerykańską sceną death metalową. Muzyka zespołu nie miała odbiegać od brutalnego death metalu, lecz jej wymiar jest bardziej społeczny i mówiący o problemach spotykanych na co dzień na ulicy, a nie w wybujałej fantazji twórców.

Konflikt braci Cavalera i odejście Maxa z Sepultury zelektryzowało świat fanów metalu. Odtąd ten zespół nigdy już nie miał być taki sam, a dla wielu po prostu się skończył. Przed ciężkim zadaniem zastąpienia lidera i charyzmatycznego frontmana stanął, nikomu nie znany, czarnoskóry Amerykanin Derrick Green i w opinii większości temu zadaniu zupełnie nie sprostał. Mimo to od płyty „Against” rozpoczął się nowy rozdział w historii brazylijskiej legendy metalu i, czy się to komuś podoba czy nie, był to początek długiej i różnorodnej drogi.
rob1708 : niech będzie sprawdze najnowszy album Sepultury , ktoś Tam z oryginalne...
Sumo666 : Co się kończy coś zaczyna jest to niewątpliwie prawda, Sprawa w pr...

Mieli kończyć, mieli się rozpadać, a ostatecznie nic z tego nie wyszło. Najpierw koncertówką zniszczyli Wacken, a już dwa lata po „The Final Chapter” gotowa była nowa płyta zatytułowana „Hypocrisy”. Hypocrisy nie straciło nic ani ze swojej werwy, ani melodyjnego klimatu i ku uciesze fanów otworzyło nowy rozdział swojej historii.

Lubił sobie Entombed zmieniać style jak rękawiczki, a każda płyta z założenia musiała być inna od wszystkich poprzednich. Inna w brzmieniu, strukturze i intensywności utworów. Nie inaczej było z ich siódmym albumem „Morning Star”. I choć w ramach tego tytułu uświadczymy różne kierunki, to wyróżnia się on przejrzystością i prostotą przekazu, utrzymanego w mocnej i uderzającej tonacji.

Zawsze szli naprzód, zawsze byli o krok przed wszystkimi. Każdy ich album to było nowe otwarcie, wkroczenie w inny wymiar. Nie inaczej było z czwartą płytą Emperor „Prometheus – The Discipline Of Fire & Demise”. Jest inna od wszystkiego co było dotychczas, a jednocześnie jest to Emperor w pełnej krasie. Szybki i ostry, a jednocześnie symfoniczny i melancholijny.

W zalewie szwedzkiego melo-deathu przełomu tysiącleci zdarzały się perełki i dla mnie na miano takiej zasługuje Darkane i ich trzecia płyta „Expanding Senses”. Ma ona wszystko, czym imponuje taka muzyka, a więc ciężar, moc, śpiewne wokale, no i oczywiście melodyjne gitary. Razem tworzy więc pozycję kompletną i zostającą w pamięci.

Casus Belli to twór powstały w Szczecinie w 1999 roku, który wyrósł na gruzach podziemnej formacji Udertaker. Być może dlatego okres demówkowy już mieli za sobą i postarali się od razu o pełny materiał „Kalos Kai Agathos”. W 2000 roku wydała go powołana chyba specjalnie w tym celu wytwórnia Hellvis, ale okazał się na tyle dobry, że szybko podłapał go Metal Mind wypuszczając nakład na płycie i kasecie.
zsamot : Niezawodny darkpanet ma reckę. ;-) Płytę polecam.

Ciężko znaleźć w internecie jakiejkolwiek informacje o Elixir Of Distress. Zespół istnieje długo, ale jego droga była kręta i kamienista. Dość powiedzieć, że debiutancki materiał „Kontynent” rozpoczęto nagrywać w 2013 roku, a ostatecznie ukazał się po pięciu latach od tego czasu. W liście, który dostałem od zespołu (napisanym odręcznie – szacun) również nie padają, żadne personalia. Zrobione jest to z premedytacją, ponieważ skład przez te lata zmieniał się tyle razy, że osoby nagrywające płytę były inne od tych, które są obecnie i żeby nie robić zamieszania Elixir Of Distress ujawni się w pełni dopiero przy okazji następnego albumu.

Ledwie rok minął od debiutanckiego „The Swan Princess”, a na pierwszy rzut ucha słychać, że Tower dość wyraźnie się zmienił. Zniknęły kobiece wokale, zniknęła altówka, a cały klimat na drugiej płycie „Mercury” jest cięższy i bardziej doomowy. Na pewno też jest to bardziej zwarty i taki solidniejszy muzycznie album, a jego produkcja jest bardziej profesjonalna.

Na „Unpop” Pyogenesis wykreślił się z grona zespołów, które darzyłbym jakimkolwiek zainteresowaniem, ale mimo to, gdzieś, kiedyś, na jakiejś wyprzedaży zawieruszył mi się ich kolejny album „Mono… Or Will It Ever Be The Way It Use To Be”. Jeżeli jednak się łudziłem, że “Unpop” było jakimś koszmarnym wypadkiem przy pracy to srogo sie zawiodłem. Choć ciężko w to uwierzyć „Mono…” jest płytą jeszcze gorszą, żałośniejszą i bardziej przyprawiającą o mdłości.

Disbelief powstał w Niemczech w 1990 roku i przez długi czas udało im się zrealizować kilka demówek. Dopiero w roku 1997 nawiązali współpracę z, będącą odłamem Nuclear Blast, Grind Syndicate Media i wydali płytę, którą zatytułowali po prostu „Disbelief”. Znajdują się na niej utwory wcześniej prezentowane na demach oraz nowy materiał.

Do określania swojej muzyki Despizer dołączył słowo blackened, przedstawiając się jako blackened crust. I rzeczywiście na nowym albumie „Pogarda” więcej jest metalu i grindcore'a, choć wyczuwalna jest również punkowa iskra. Razem daje to prawdziwą dźwiękową petardę wybuchającą w błyskawicznym tempie i z dużym impetem.

Tyle lat na scenie, a jednak wciąż potrafili wnieść jakąś świeżość do swojej muzyki. W 2002 roku Rage, ponownie w tym samym składzie, nagrał album świetny muzycznie i przebojowy, wykorzystując wszelkie możliwości instrumentalne i wokalne jakie posiadają muzycy i jakie oferuje heavy metal. Wszystkim tym można delektować się na „Unity”.

Czas po „Soul Of A New Machine” to był dobry czas dla Fear Factory. Przez trzy lata jeździli po świecie koncertując, poznając miejsca, o których nie śnili i mnóstwo przyjaznych im ludzi. Nadeszła jednak pora na potwierdzenie swoich możliwości. Nowy album „Demanufacture” ukazał się w 1995 roku. O tym, co było, można poczytać w okładce - tego co jest wystarczy posłuchać.

„Haven” to piąty album Dark Tranquility, pokazujący ich z bardzo wzorcowej göteborgsko melodic death metalowej strony. Wszystko jest tu idealnym odzwierciedleniem stylu, od którego nie ma nawet drobnego odejścia w żadnym kierunku. Czyni to płytę klasyczną, ale czy na pewno ciekawą i fascynującą?
Sumo666 : 4 wolne żarty. Płytka jest na piąteczkę bezdyskusyjnie. Ostatni numer...

„Spójrz na swoje piersi siostro, rosną w pysku diabła”. Taki cytat z Kata przychodzi mi na myśl kiedy patrzę na okładkę „The Mother And The Enemy” Lux Occulta. Sama płyta też wciąż jest diabelska, ale do tej diabelskości dokomponowano spore części teatralno-estradowe. Zespół zdecydował się postawić na awangardę i zajść bardzo daleko w swoich poczynaniach. Słuchając albumu natkniemy się więc na zupełnie przeciwstawne sobie bieguny, co nie wszystkim musi przypaść do gustu.

„Blood On Ice” była płytą kończącą pewien rozdział w historii Bathory. Po ośmiu latach i sześciu wspólnych albumach, zespół opuścili Kothaar i Vvornth, a sam Quorthon przez długi czas zachowywał milczenie. Powrócił po pięciu latach z samodzielnie nagranym „Destroyer Of Worlds”, który wzbudził spore kontrowersje. W swoim długim czasie trwania płyta zawiera bowiem nietypowe dla Bathory muzyczne rejony.

Pięć lat potrzebował Sparagmos na wydanie następcy „Error” i przez te pięć lat wiele się zmieniło. Zmienił się basista, gdyż Andrzej Rudnicki zaczął zapowiadać pogodę w TVN, a na jego miejsce pojawił się Robert Morganti. Zmienił się język, gdyż Sparagmos zaczął nadawać po polsku i zmieniła się muzyka, która słała się cięższa, bardziej miażdżąca i trzeba przyznać, całkiem oryginalna.

Jest rok 2076. Światem rządzą stworzone przez ludzi maszyny, które trzymają ich w posłuszeństwie i uległości. Panuje system kontroli i wyzysku, a rozkazy, instrukcje i polecenia wydawane są przez ekrany, dokładnie tak jak w „Rok 1984” George'a Orwella. Nie ma w nich włączników ani żadnych innych przycisków. To nie ludzie decydują co i kiedy oglądają.


