Gwiazda Glena Danziga a dokładniej Glena Allena Anzalone'a - byłego muzyka The Misfits oraz Samhain rozbłysła dopiero, gdy pod koniec lat 80-tych rozpoczął on karierę solową. W zasadzie Danzig odciął się od tego co tworzył dotychczas i znalazł sposób, aby szokować w bardziej cywilizowany sposób. Debiutancki krążek zespołu przynosi dziesięć kawałków, które w gruncie
rzeczy łączą w sobie esencję twórczości Black Sabbath, The Doors,
Elvisa Presleya i Mercyful Fate.
Kilka lat temu Finn Zierler powołał do życia projekt, do którego zaprosił między innymi jednego z najlepszych współczesnych krzykaczy rockowych Jorna Lande. Owocem współpracy był album "The Devil's Hall Of Fame", który dziś uchodzi za perełkę progmetalu.
Greg Howe należy do szerokiego wachlarza wirtuozów gitary. Ten muzyk, który notabene nie ma nic wspólnego z gitarzystą Yes ma jedną charakterystyczną cechę obcą innym przedstawicielom tego typu grania - pomimo iż cała uwaga skupiona jest na jego osobie, to pozostała część zespołu wcale nie ułatwia słuchaczowi życia.
Ciężko jest nadążyć za kolejnymi wydawnictwami wypuszczanymi przez supertalenty gitarowe. Nic więc dziwnego, że w zasadzie żaden gitarzysta nie pobił swoją solową twórczością popularności Vai'a, Satrianiego, Beckera i Malmsteena. Nie oznacza to jednak, że pozostali są gorszymi instrumentalistami.
Greg Howe pod koniec lat 90-tych za sprawą swoich płyt "Uncertain Terms" oraz "Parallax" objawił się jako jeden z najkreatywniejszych wirtuozów gitary serwując muzykę mądrą, a jednocześnie techniczną. "Ascend" kontynuuje tę dobrą passę.
John Zorn to muzyk, który wyrósł na niesamowicie wpływową, wręcz charyzmatyczną postać w świecie jazzu. Masada, projekt PainKiller, w którym wraz z Mickiem Harrisem z zespołu Napalm Death i z Billem Laswellem, łączył grindcore z free jazzem, to tylko niektóre przykłady działalności tego genialnego saksofonisty. W swoim solowym dorobku ma także kilka wstrząsających płyt.
Nakładem Foreshadow ukazało się niedawno w Polsce najnowsze mroczne dziecię Theatres Des Vampires - "Anima Noir". Płyta, trzeba przyznać, dość wyczekiwana, gdyż od trzech lat zespół nie dawał zbyt często o sobie znać. To co od razu rzuca się w oczy, to to że grupa ewoluuje. Czy w dobrym kierunku - każdy musi ocenić sam, jednak płyta z pewnością warta jest przesłuchania.
I stało się. I oto jest. To, co było do tego czasu tylko słyszalne, stało się widzialne. "Visible" ujrzało światło dzienne. Kultowy już zespół Clan Of Xymox wydał niedawno pierwszy przekrojowy album DVD. Są na nim takie klasyki jak "A Day", "Out Of The Rain" czy "Louise" oraz nowsze produkcje jak "Heroes" czy "Weak In My Knees".
Każda kolejna płyta Red Hot Chili Peppers to wielkie wydarzenie muzyczne. Od czasu wielkiego sukcesu komercyjnego "Blood Sugar Sex Magic" kwartet zaczął odchodzić od zadziornego funkowego grania na rzecz nieco bardziej śpiewnych melodii, co udowodnił chociażby na płycie "One Hot Minute".
Z cyklu "perły z lamusa" chciałbym zaprezentować bardzo ciekawe wydawnictwo włoskiego Asgard, którego nazwa nie ma nic wspólnego z polskim Asgaard. Półtora dekady temu, na Półwyspie Apenińskim działał bowiem zespół, którego twórczość po dziś dzień budzi sporo kontrowersji.
Druga spośród wydanych przez Therion w tym samym roku płyt jest chyba tą mniej eksperymentalną częścią podwójnego wydawnictwa. "Sirius B" przynosi jedenaście kawałków, które raczej są bardziej osadzone w nowszej stylistyce zespołu. Krążek jest więc bardziej symfoniczny od "Lemurii", zdecydowanie więcej tu chórów, a mniej heavymetalowego pitolenia.
W trzy lata po wydaniu "Secret Of The Runes" Therion powrócił z dziełem, które z miejsca zebrało same najwyższe noty. Szwedzi nagrali dwie płyty - "Lemuria" i "Sirius B", które zostały wydane w tym samym czasie. "Lemuria" jest pierwszą i chyba tą lepszą z nich, choć po zapoznaniu się z tymi wydawnictwami nie jestem do nich tak przychylnie nastawiony.
Da się zauważyć pewną tendencję, że młode zespoły zazwyczaj z płyty na płytę grają coraz ciężej, by w pewnym momencie dokonać zwrotu w stronę lżejszego grania. "Aegis" był właśnie kolejnym krokiem w stronę łagodności. Theatre Of Tragedy powróciło z płytą, na którą składa się dziewięć kobiet, a właściwie dziewięć utworów, których tytuły są damskimi imionami.
Norwegowie z Theatre Of Tragedy przekonali mnie do siebie za sprawą wydanej w 2000 roku płyty "Aegis", na której zespół odszedł od depresyjnego grania, na rzecz nieco bardzie stonowanych klimatów. EPka "A Rose For The Dead" została wydana zaledwie trzy lata wcześniej i była ostatnim doomowym wydawnictwem zespołu.
Choć już wcześniej Samael przejawiał swoją odmienność, to chyba mało kto się spodziewał, że ten szwajcarski zespół wypłynie na szersze wody i stanie się jednym z najważniejszych reprezentantów gatunku.
Komentarze zsamot : Klasyk w momencie pojawienia, z Passage idealna dylogia- ziemi i nieba. Bezkon...
Harlequin : Tylko, że nie znam ionnej kapeli, która w 1996 grała takie cos jak samael...
Harlequin : A wiecie co ... ja jakoś nie wracam do niej ... wole zdecydowanie "Passage"
Drugi album Samuel kontynuuje to co było zapoczątkowane na "Worship Him". Szwajcarzy, chyba zwęszyli swoją szansę w tym, że raczej nikt nie uprawiał black metalu w wolnym wydaniu.
Drugi i ostatni album Holendrów, na którym śpiewa mężczyzna. Tak jak i Paradise Lost za sprawą "Icon" poszli w inną stylistykę, tak i Holendrzy odeszli od typowego doom metalu.
The Gathering jest przede wszystkim kojarzony ze świetną wokalistką Anneke Van Gierbergen. Warto jednak pamiętać, że początki zespołu były jednak bardzo odmienne od tego co zaspół zaczął tworzyć od drugiej połowy lat 90-tych.
Po świetnie przyjętym i bardzo mocnym krążku jakim był "Mandylion", The Gathering w dwa lata potem powrócili z kolejną płytą. Jako, że zwycięskiego składu się nie zmienia, to album ten wielkich zmian nie przynosi. Jest on jednak inny od poprzedniego pod kilkoma względami.
Zanim światło dzienne ujrzała płyta "Passage" Samael wypuścił na rynek EPkę "Rebellion". Płyta zawierała pięć nowych utworów plus miksy do utworu "Into The Pentagram". Słychać, że Szwajcarzy zmierzają do coraz lżejszego grania. W zasadzie nie ma tu już domowych naleciałości, za to jest jeszcze więcej klawiszy. W porównaniu z poprzednimi płytami brzmienie uległo znacznej poprawie. Muzyka Samael zyskała jeszcze więcej szlachetności poprzed oczyszczenie brzmienia i wyzbycia się surowości.

