Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Felietony :

Wojna mediów - koMEDIA teatralna

Mateusz Genezis i Karol Nemezis to dwaj imperialiści medialni, dążący do wzajemnego wyniszczenia. Wraz z upływem czasu, ich przepychanki słowne przeradzają się w napady, włamania, podkładanie materiałów wybuchowych, tortury, bitwę, a nawet... pojedynek na szable! Głównym tematem komedii jest spór o "czwartą władzę", która w praktyce niejednokrotnie okazuje się "pierwszą". Uwaga! Utwór zawiera sceny drastyczne!
SCENA PIERWSZA:


Miejsce akcji: pracownia komputerowa w redakcji "Twojej Kroniki". Dominika i Aleksander siedzą na biurowych fotelach, czekając, aż komputery się uruchomią. Dziennikarze ospale przecierają oczy, ziewają, powoli sączą aromatyczną kawę. Przy regale, zawalonym przeróżnymi teczkami i segregatorami, stoi Julianna, która spokojnie spożywa kanapkę. Mateusz Genezis powoli spaceruje po pokoju, przeglądając różne czasopisma. Za otwartym oknem śpiewają ptaki, promień słoneczny oświetla wiszący w pomieszczeniu krzyż i godło Polski.


JULIANNA (niewyraźnie, z wypchanymi ustami):
Chryste, w tym tygodniu czeka nas mnóstwo pracy. Do środy musimy napisać coś o sympozjum w naszej uczelni, wiecie, tym o wyzwaniach współczesnych wychowawców... No i jeszcze ten apel do ministra, w związku z niedawnymi wydarzeniami...

MATEUSZ GENEZIS (z krzepiącym uśmiechem):
Kochani, tak sobie myślę czasem, że gdyby nie nasz upór, to już dawno byśmy padli pod ostrzałem tych... uuum... powiedziałbym: nieprzychylnych mediów. Prawda? Ale musimy być silni, bo jeśli my nie będziemy głosić prawdy, to kto? Czasem człowiek nie ma siły, myśli, że nie warto podejmować żadnych kroków, że nie, że jest skazany na porażkę... i tak dalej. Ale, kochani, zobaczcie: im dłużej człowieka dręczą takie złe myśli, tym bardziej na dnie serce jaśnieje taki... yyy... promyk... nadziei... na lepsze jutro. I on, ten promyk, przypomina, że wcale nie musimy być przegranymi.

JULIANNA:
Mateuszu, masz absolutną rację. Jednak wielu z nas już odczuwa skutki tego ciągłego napięcia, tego nieustannego stania pod pręgierzem... Dominiko, no i jaką nazwę wymyśliłaś dla tej swojej pracy?

DOMINIKA:
Wahałam się między "Do czego nie przyznaje się Karol Nemezis?" a "Zatajony grzech Karola Nemezisa", ale ostatecznie wybrałam ten drugi tytuł. Wydał mi się bardziej... intrygujący.

MATEUSZ GENEZIS:
Potrzeba nam więcej takich głosów prawdy. Kłamstwo... kłamstwo już za bardzo rozpanoszyło się w mediach. Raz po raz, jak tak czytam różne rzeczy... To piszą straszni ludzie. Tak. Trzeba to demaskować, trzeba o tym mówić. Pięć dni temu wydrukowaliśmy w "Twojej Kronice" takie piękne artykuły, zaraz... "Dziennik Referendalny - ścierwo intelektualne", "Hieny medialne" i "Krwiożercza dziennikarzyca". To trzeba dać ludziom do rąk, kochani.


Chwila ciszy. Wszyscy dziennikarze powracają do swoich poprzednich czynności, tylko Dominika wygląda przez okno.


DOMINIKA (przerażona):
Jezus, Maria! To on!

JULIANNA (wypuszczając kanapkę z rąk):
Kto?!

DOMINIKA:
Nemezis! Idzie z jakimiś komandosami!

JULIANNA (histerycznie):
Zamykać okna i drzwi!!! Wszyscy do schronu!!!

MATEUSZ GENEZIS (zachowując zimną krew):
Julianno, nie możemy reagować emocjonalnie. Przyjmijmy to wszystko z godnością, nie możemy się... yyy... płaszczyć przed tymi ludźmi.

ALEKSANDER:
Mateuszu, zabiją cię! Nemezis wygrażał ci się wiele razy, a teraz idzie do naszej redakcji w towarzystwie uzbrojonych antyterrorystów!

MATEUSZ GENEZIS:
To pewnie ekipa jego, przebrana za antyterrorystów, żeby nas przestraszyć. Pan Jezus nie uciekł z ogrodu oliwnego, tak, nawet, gdy już przyszli żołnierze, żeby aresztować Go. Ale co mi z tego, skoro wy trzęsiecie się ze strachu jak osiki?!

ALEKSANDER:
Mateuszu, jeśli ci życie miłe, ukryj się! Z nimi nigdy nic nie wiadomo!

MATEUSZ GENEZIS (zirytowany, do wszystkich redaktorów):
Muszę powiedzieć wam, że jestem głęboko rozczarowany waszą postawą. Lękacie się, a przecież ONA czuwa nad nami.

JULIANNA:
Mateuszu, jesteś założycielem "Twojej Kroniki", i chwała ci za to. Ale to ja pełnię tutaj obowiązki redaktor naczelnej i zarządzam natychmiastową ewakuację. Wszyscy do schronu!

MATEUSZ GENEZIS (niechętnie):
No dobrze, Julianno, niech się dzieje Twoja wola...





SCENA DRUGA:



Miejsce akcji: nieduża piwnica, zawalona różnymi przedmiotami. Obok Mateusza Genezisa, Julianny, Dominiki i Aleksandra stoi m.in. stary wieszak na ubrania.


ALEKSANDER:
Jak sądzicie, dokąd będą się tutaj kręcić?

JULIANNA (ostrym szeptem):
Ciii! Chcesz, żeby cię usłyszeli?!

DOMINIKA (zduszonym głosem):
Matko Najświętsza, miej nas w opiece...


Długa pauza. Nagle rozlega się głośny łomot.


MATEUSZ GENEZIS (powoli, przeciągle, w głębokim zamyśleniu):
Taak... Wiedziałem, że zrobią to...

JULIANNA:
Słucham?

MATEUSZ GENEZIS:
Drzwi. Próbują wyważyć drzwi nasze.


Rozlega się jeszcze głośniejszy łomot.


DOMINIKA (histerycznie, drżącym głosem):
Ja to widzę, ja to dokładnie widzę: wtargną do naszej piwnicy, rozbiją sprzęt młotkiem, spalą stare wydania "Twojej Kroniki", zrobią z nas niewolników...

JULIANNA (opryskliwie):
No to, kurna, napiszesz o tym reportaż!

KAROL NEMEZIS (zza drzwi):
O-o-o-otwieraj, su-sukinsynu! Wiem, ż-ż-że tam jesteś!


MATEUSZ GENEZIS (ironicznie):
Przyszedł nasz przyjaciel...


W tej samej chwili drzwi upadają. Do piwnicy wkracza Karol Nemezis, a za nim czterech komandosów, celujących w redakcję "Twojej Kroniki".


KAROL NEMEZIS (jowialnie, z otwartymi ramionami):
Dzień do-dobry, szanowny p-p-panie Gegenezis, to dla mnie wielki za-zaszczyt móc przebywać w redakcji pa-pa-pana gazety, która zajmuje przecież wa-ważne miejsce w świecie tu-te-teeejszych m-m-mediów i cieszy się niesłabnącym uznaniem czytelników, jak ró-ró-również za-zainteresowaniem m-m-mediów zachodnich! Witam pa-pa-pana niestrudzony ze-zespół r-r-r-redakcyjny, który - zzz tego, c-co słyszałem - jest cacałkowicie pochłonięty służeniem prawdzie, Polsce i Kooościołowi. Witam i o zdrowie py-pytam!

MATEUSZ GENEZIS (nie okazując emocji):
Co pana sprowadza w nasze progi?

KAROL NEMEZIS:
Przychodzę tu nie jako r-r-redaktor ko-konkurencyjnej gazety, ale jako normalny, ste-stereotypowy, można by rzec: b-b-b-banalny imperialista, który pragnie popoinformować, że kiedy przybędzie tu p-p-po raz ko-ko-kolejny, będzie już szeeefem ca-całego koncernu medialnego pana Ma-Mateusza G-Genezisa.

MATEUSZ GENEZIS:
Skąd ta pewność?

KAROL NEMEZIS:
Oootóż właśnie dzisiaj zamierzam s-s-spełnić moje o-odwieczne marzenie o podbiciu t-t-tego terytorium i zapewniam, pa-panie G-G-Genezis, ż-że nie spocznę, dopóki n-n-nie zrealizuję mojego planu www stu prooocentach.


Julianna, Dominika i Aleksander patrzą wyczekująco na Mateusza.


MATEUSZ GENEZIS:
Widzę, że nie narzeka pan na... uuum... brak optymizmu, ale... Jak tak śledzę pana poczynania, czy to w mediach, czy gdzieś tam, raz po raz widzę pańską wrodzoną skłonność do... powiedziałbym... autokompromitacji.

KAROL NEMEZIS:
Widzę, ż-że brak wia-wia-wiary we własne m-m-media zmusza pana do ła-łamania wszelkich zasad po-politycznej p-poprawności, ale dro-drogi panie, drogi panie, po coż tyle a-a-a-agresji w stosunki d-do mo-mojej ooosoby, przecież prze-przeznaczenia nie da się o-o-oszukać, a wkrótce i tak pan zro-zrozumie, że miałem ca-całkowitą ra-ra-rację! N-nadejdzie dzień, kiedy pana media zna-znajdą się ooobok "Dziennika Referendalnego", "Tro-Trolejbusa", "Niskich Ko-Koturnów" i w ogóle ca-ca-całej Ma-aaandragory S.A. To pewne jak ta-tabliczka mno-mnożenia!

MATEUSZ GENEZIS (niewinnym głosikiem):
Pan naprawdę ma takie poglądy, czy ktoś panu za to płaci?

KAROL NEMEZIS (owładnięty nagłą wściekłością)
Słuchaj, G-G-Genezis, zamierzam przejąć ten te-te-teren, czy ci się t-to podoba, czy nie!!! (Spluwa na podłogę, a następnie wyciera ślinę butem).

JULIANNA (oburzona):
Niechże pan nie świni w naszej redakcji!

KAROL NEMEZIS (aksamitnym głosem, ukrywając wściekłość):
To m-m-miejsce już na zawsze będzie zwią-związane moooim DNA! Pani r-r-redaktor, rozumiem, że nie chcę się pani po-pogodzić z l-l-losem, ale przyszłość jest prze-przesądzona, i pan G-Genezis może tylko tupnąć no-no-nogą. Ale nie chcę być o-okrutnikiem, co to, to n-n-nie, a z pa-pani mógłbym nanawet uczynić moją ooo-osobistą asystentkę, bowiem lubię ta-takie sympatyczne dziedziennikarki, całkowicie o-o-oddane swojej pra-pracy.

JULIANNA (jeszcze bardziej oburzona):
To jakaś kpina!

MATEUSZ GENEZIS:
I... panie redaktorze, ja tak może króciutko powiem, co myślę o tych... no... "imperatorskich aspiracjach". Pan nie ma sumienia. Tak. Chciałby pan wykorzystać dla siebie ludzi, media, polityków i tak dalej. A jak przychodzi co do czego, próbuje pan wkupić się... uuum... w łaski... społeczeństwa. Tak. I mówi pan, że jest szlachetnym człowiekiem. Jak tak można?

KAROL NEMEZIS:
A j-j-jak można o-oszukiwać miliony pro-prostych, starych ludzi, k-k-którzy ufają panu be-be-bezgranicznie i są wierni d-do tego stopnia, że odda-da-daliby własne ż-życie za pana media?

MATEUSZ GENEZIS:
Ja chcę tylko służyć Polsce.

KAROL NEMEZIS (z mieszaniną pogardy i politowania):
Ge-Genezis, G-Genezis... Co pan zrobił dla Polski?

MATEUSZ GENEZIS:
A pan co zrobił dla Polski?


Karol Nemezis, ponownie ogarnięty wściekłością, przewraca wieszak i głośno przeklina. Zbulwersowana Julianna kręci głową, robiąc straszną minę.


JULIANNA:
Dosyć tego, panie Nemezis. Powiedział pan to, co miał do powiedzenia, a teraz proszę stąd wyjść. Natychmiast!

KAROL NEMEZIS (wcielając się w rolę dżentelmena):
Cóż, sko-skoro szanowna p-p-pani redaktor się niecierpliwy, chy-chyba naprawdę p-p-powinienem już wyjść, wszak nie przy-przy-przywykłem do naprzykrzania się m-m-miłym da-damom, nawet, jeśli nie zga-zgadzam się z ich p-p-p-poglądami... (Do komandosów) Chłopcy, o-odwrót!


Szef "Dziennika Referendalnego" bez słowa opuszcza pomieszczenie. Mateusz Genezis, Dominika i Aleksander stoją w milczeniu, a Julianna podnosi przewrócony wieszak. Po chwili cała czwórka wychodzi z piwnicy.




SCENA TRZECIA:



Miejsce akcji: pracownia komputerowa w redakcji "Twojej Kroniki". W pomieszczeniu przebywają Mateusz Genezis i Julianna, którzy przeglądają "Dziennik Referendalny". Nagle wchodzi do pomieszczenia Samanta - studentka dziennikarstwa.


SAMANTA (radośnie):
Szczęść Boże, Mateuszu! Szczęść Boże, Julianno! Co tam słychać w wielkim świecie? Nie mogłam przyjść wcześniej, bo miałam dużo nauki, ale teraz jestem wolna, kurczę, jak ptak!

JULIANNA:
Cześć, Samanta. W życiu byś nie zgadła, co się tutaj działo, kiedy ty powtarzałaś słówka z angielskiego! Dwa dni temu był tutaj Nemezis, wiesz, ten od Mandragory, i oświadczył, że zamierza przejąć media Mateusza. Wyobrażasz sobie? Intruz zachowywał się skandaliczne, więc kazałam mu wyjść, a on grzecznie spełnił polecenie. Nie podobało mi się to jego posłuszeństwo, w końcu za dobrze znam Nemezisa, żeby wierzyć w jego słodkie gierki. I co? Wieczorem zastawiliśmy sidła, na wypadek, gdyby ktoś z Mandragory znowu chciał się włamać. Zostaliśmy na nocną zmianę, tylko Mateusz poszedł do radia. Wyobraź sobie, że po północy usłyszeliśmy głośne: "Aaaaa!!!". Światła się zapaliły, człowieku, a alarm zaczął wyć jak opętany. Zbiegliśmy na dół, do sieni, i kogo zobaczyliśmy? Tego młodego Bartłomieja z "Dziennika Referendalnego". Wpadł w sidła! Zrobiłam mu awanturę za wszystkie czasy, no bo co to za historia, że wrogi reporter włamuje się do naszej redakcji? Jakieś dziesięć minut później kazałam mu iść do diabła, ale (Bogu dzięki!) wszystko zostało zarejestrowane przez kamery. Ma się ten talent, prawda?

SAMANTA (poruszona):
Kurczę, to oni nawet do włamań potrafią się posunąć? Myślałam, kurczę, że oszczerstwa w prasie im wystarczą!

MATEUSZ GENEZIS:
I... to był właśnie błąd. A ja mówiłem, mówiłem, że Nemezisowi nie można ufać. Nie jest godzien tego.

JULIANNA:
Dzisiaj wpadł mi w ręce najnowszy "Dziennik Referendalny". Tu jest taki artykuł, napisany przez Nemezisa, tyle, że pod pseudonimem... Ten imperator medialny napisał, że Mateusz jest sadystą i kłusownikiem!

SAMANTA (zszokowana):
Co?! Że Mateusz... kłusownikiem?!

MATEUSZ GENEZIS (niecierpliwie):
Samanto, nie warto... uuum... brać sobie do serca... tych kłamstw. To piszą nieszczęśliwi ludzie, powiedziałbym: duchowo biedni. Tak. Często sobie myślę, że chyba bardzo mnie miłują, skoro piszą tyle artykułów o mnie (Chichocze sztucznie). Ale musimy być silni, wszyscy musimy stawiać czoła wyzwaniom. Bez tego nic nie zdziałamy. Tak.

SAMANTA (skrajnie zbulwersowana):
Mateusz Genezis... kłusownikiem! Chyba ich Bóg opuścił! Ale mam pewien plan. Wyślemy Nemezisowi e-maila z groźbą, że jak nie da nam spokoju, to ujawnimy jakąś jego straszną tajemnicę. Czaicie? Zobaczymy, kurczę, jak się zachowa ten "bohater narodowy", kiedy przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z własną przeszłością. Bo wiecie, ja nie do końca wierzę w to jego, kurczę, bohaterstwo.

JULIANNA:
Wyślij mu, co chcesz, ale ja nie wezmę za to odpowiedzialności. A tak w ogóle, to jaką prawdę chcesz ujawnić?

SAMANTA (chichocze):
Właściwie, to żadną. Zależy mi tylko na tym, żeby przestraszyć Nemezisa. Jeżeli nasz przyjaciel ma czyste sumienie, nie przestraszy go, kurczę, nawet tysiąc maili!

JULIANNA:
No to baw się dobrze. Ja nie gustuję w takich zabawach.


Samanta podchodzi do komputera, po czym wysyła wiadomość do Karola Nemezisa.


SAMANTA (triumfalnie):
Kurczę, chciałabym zobaczyć minę Karolka, kiedy to zobaczy...

MATEUSZ GENEZIS:
Może porozmawialibyśmy o czymś... normalnym?

SAMANTA:
Dobrze, Mateuszu. Tylko, kurczę, przedstawię ci drugą część mojego planu. Tak sobie myślę, że skoro oni mogą się włamywać do cudzej redakcji, to my, kurczę, też! Jutro zakradnę się do budynku "Dziennika Referendalnego" i wrzucę Nemezisowi petardę do sedesu. Kurczę, nikomu nic się nie stanie, ale huk będzie taki, że masakra! Co wy na to? Ja uważam, że to jest genialny, kurczę, pomysł!

JULIANNA (zirytowana):
Skończ wreszcie z tymi kurczętami!

SAMANTA:
Przepraszam, Julianno. Ale przyznaj, że mój pomysł jest genialny!

JULIANNA (bez przekonania):
Cóż, to tylko twoje zdanie...




SCENA CZWARTA:


Miejsce akcji: pracownia komputerowa w redakcji "Dziennika Referendalnego". W pomieszczeniu znajdują się dwa regały, pełne zakurzonych książek, a także liczne fotografie. Niektóre zdjęcia są bardzo stare, inne sprawiają wrażenie, jakby miały dopiero kilka dni. W centralnym punkcie pomieszczenia znajduje się ciemne, dębowe biurko, na którym leżą: laptop, najnowsze wydania "Dziennika Referendalnego" i "Twojej Kroniki", kilkanaście kartek papieru oraz kubek z przyborami do pisania. Angelina przegląda redakcyjny księgozbiór, Bartłomiej stoi spokojnie, a Karol Nemezis spaceruje po pomieszczeniu, zastanawiając się nad czymś gorączkowo.


KAROL NEMEZIS (filozoficznie):
J-jakkolwiek by na to nie s-s-spojrzeć, Genezis i ja różnimy się pod ka-każdym względem, nawet w ta-takich banalnych kwe-kwe-kwestiach, jak wiara w Boga czy spojrzenie na K-Kościół, które powinny przecież jejejednoczyć l-ludzi, a nie prowadzić do s-sporów. Wszystko, co j-j-ja po-popieram, jest przez niego po-potępiane, i ooodwrotnie: on l-l-lubi to, czego ja nie z-znoszę. A j-jednak, z pewnego punktu wi-widzenia, posiadamy wiele wspólnych c-c-c-cech, które z pewnością dostrzegają w mia-miarę i-inteligentni oobywatele, sięgający po "Twoją Kronikę" albo "Dzie-Dziennik R-Referendalny". Obaj mamy po-ponad sz-sz-sześćdziesiąt lat, okulary na n-nosie i wielki talent do pakowania się w kło-kłopoty. Ja się jąkam, on gubi w-w-wątek, ja poszukuję pra-prawdy, on t-też próbuje to ro-ro-robić. Ale, kochany Ba-Bartłomieju, do cz-czego zmierzam? Stwierdziłem n-niedawno, że jestem już sta-starym człowiekiem, któremu pooozostało niewiele życia, a któ-który dźwiga na s-s-swoich barkach nie la-lada ciężar. Co się s-stanie z moimi m-m-mediami, kiedy nadejdzie k-k-koniec mej bolesnej e-e-egzystencji? Co się stanie z czy-czytelnikami "Dziennika..."? Jako, że nie ma z-z-zbyt wielu o-osób, które widziałbym w roooli mego na-na-następcy, muszę p-podjąć wyjątkowo trudną de-de-decyzję, od której będą zależały lo-losy lu-lu-ludzkości. Nie zarzucaj mi sta-sta-starczej melancholii, wy-wywołanej strachem przed ooodejściem z te-tego świata! Bartłomieju, chciałbym cię u-u-uczynić dzie-dziedzicem Mandragooory S.A....

BARTŁOMIEJ (zmieszany):
Ja... eee... To dla mnie wielki zaszczyt! Nie wiem... eee... co powiedzieć...

KAROL NEMEZIS:
J-jednak zanim podejmę o-ooostateczną de-decyzję, muszę ci za-za-zadać kilka pytań, na k-które, mam nadzieję, z-z-zaraz mi ooodpowiesz. Czy p-przysięgasz, że two-twoje pióro nigdy nie s-s-splami się krwią antyklerykałów, fe-fe-feministek, l-lewicowców i mniejszości s-s-s-s-s-s-seksualnych?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy przyprzysięgasz, że b-będziesz bronił oo-osób, nadmiernie kry-krytykowanych przez środowiska p-prawicowe?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy p-p-przysięgasz, że n-nigdy nie przebijesz serca konającemu kokomuniście?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Cz-czy przysięgasz, że będziesz walczył z cie-ciemnotą, zacofaniem i tymi wszystkimi k-k-ka-katolickimi zaaabobonami?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy przysięgasz, ż-że zro-zro-zrobisz wszystko, aby ooodnieść osta-te-te-teczne zwycięstwo n-nad mediami M-M-Mateusza Ge-Genezisa?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy przysięgasz, że nininigdy nie dopuścisz się z-zdrady, prze-przechodząc na s-s-stronę nieprzyjaciela albo p-pisząc o nim pozytywne aaartykuły?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy przysięgasz, że n-n-nigdy nie podepczesz tę-tęczowej f-f-flagi, gwiazdy Dawida a-ani symboli Unii E-Europejskiej?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.

KAROL NEMEZIS:
Czy przysięgasz w-wierność naszemu z-z-zawołaniu: "Nigdy nie jesteśmy o-o-o-obojętni"?

BARTŁOMIEJ:
Przysięgam.


Karol Nemezis wyjmuje z kieszeni kałamarz, odkręca zakrętkę, zanurza palec w atramencie, a następnie dotyka czoła Bartłomieja.


KAROL NEMEZIS:
Ni-nie-nie-niejszym ustanawiam cię dziedzicem koooncernu m-m-medialnego Mandragora S.A. Pi-piszę na twym cz-czole literę "V" - symbol zwy-zwycięstwa, aby pozytywnie rooozpocząć nonowy etap t-t-twojego ż-życia. Niech to namaszczenie będzie dla cie-cie-ciebie początkiem w-wspaniałej przygody, ale r-r-również kontynuacją dzie-dzieła twojego n-n-niegodnego poprzednika, k-którego, jak mniemam, będziesz n-n-niejednokrotnie wspo-pominał, a może n-nawet opisywał w "Dz-Dzienniku Referendalnym". Z serca ci graaatuluję!

ANGELINA (odrywając się od księgozbioru):
Bartłomieju, ja też ci gratuluję, naprawdę!

BARTŁOMIEJ (głosem drżącym ze wzruszenia):
Ależ panie Karolu to... najwznioślejsza chwila mojego życia, ja... nigdy nie spodziewałem się... eee... czegoś... czegoś podobnego...


Karol Nemezis podchodzi do biurka i wyjmuje z szuflady wielkie, gęsie pióro. Przez chwilę gładzi je dłonią, a potem przekazuje swojemu dziedzicowi.

KAROL NEMEZIS:
Przyjmij to gę-gę-gę-gę-gęsie pióro jako s-symbol dziennikarskiego fa-fachu!

BARTŁOMIEJ:
Stokrotne dzięki!

KAROL NEMEZIS (uśmiechając się lekko):
A t-teraz... bywaj, drogi chło-chłopcze, bo cze-cze-czeka cię wiele pracy, związanej z przygotowaniem n-n-nowego eee-eseju.

BARTŁOMIEJ (chichocząc nerwowo):
Komu w drogę, temu czas... jak mawiają. Eee... do widzenia, panie Karolu, ja... ja nigdy nie zapomnę... eee... ile panu zawdzięczam!


Bartłomiej wychodzi z pracowni, zostawiają Karola i Angelinę samych.


ANGELINA (wzdycha):
Ach, ten Bartłomiej! Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza! Chłopak jeszcze nie wie, jak szybko będzie musiał dorosnąć...


Karol Nemezis przysuwa się do Angeliny, delikatnie gładzi jej przedramiona, przybliża twarz do jej twarzy.


KAROL NEMEZIS (ściszonym, subtelnym głosem):
Ale p-przyznasz, że młodziak coś w so-sobie ma.

ANGELINA (patrząc maślanym wzrokiem na rozmówcę):
E tam, nawet, jak dorośnie, nie zdoła ci dorównać! Jesteś jednym z najinteligentniejszych ludzi w tym kraju, wielkim bohaterem i wielkim publicystą! Żaden człowiek, zwłaszcza taki, jak Bartłomiej, nie mógłby cię zastąpić. Aż trudno uwierzyć, jak dużo zdążyłeś już dokonać. Tak wiele wycierpiałeś... Po trudnej młodości spotkała cię trudna dorosłość... Genezis ukazuje cię jako kogoś złego, bezwartościowego, jakby chciał ukryć przed światem twoje bohaterskie czyny. Ale nie mówmy już o takich rzeczach! Skupmy się na czymś przyjemnym!


Nemezis i Angelina zaczynają się całować.


ANGELINA (odrywając się od całowania):
Jesteś prawiczkiem?

KAROL NEMEZIS:
Raczej l-l-lewiczkiem.


ANGELINA:
Nie pytam cię o poglądy, młocie, tylko o bliskie spotkania trzeciego stopnia!


Redaktorzy powracają do całowania. Do pracowni wślizguje się Samanta, która za wszelką cenę chce pozostać niezauważona.



SAMANTA (na stronie):
Kurczę, żeby dostać się do kibla, trzeba przejść przez tę pracownię! No, ale spoko, powinno mi się udać... Nemezis i ta paniusia są tak zaabsorbowani sobą, że nie zwrócą na mnie uwagi!


Włamywaczka z "Twojej Kroniki" chodzi na palcach, żeby pozostać bezszelestną. Co chwilę zerka na Karola Nemezisa i Angelinę, zatykając sobie dłonią usta.


ANGELINA (odpychając od siebie redaktora naczelnego):
O cholera! Karol, odwróć się!


Szef Mandragory spełnia polecenie, po czym zauważa włamywaczkę-Samantę. Dziewczyna próbuje uciec, ale redaktorzy "Dziennika Referendalnego" ją obezwładniają.


KAROL NEMEZIS (szyderczo):
No, no, no! K-k-k-kogo my tu ma-mamy!

SAMANTA (próbując się wyszarpać):
Zostawcie mnie, kurczę!!!

ANGELINA:
Co to za jedna?

KAROL NEMEZIS:
Angelinko, ja j-j-ją znam! To jedna z tych ża-żałosnych pseudodziennikarek, k-które studiują w u-u-uczelni Mateusza G-Genezisa, tylko pooo to, żeby kie-kiedyś pracować w j-jego gazecie aaalbo czymś popodobnym!

ANGELINA (wyjmuje petardę z kieszeni Samanty):
Popatrz, co ona tutaj ma! Widziałeś kiedyś taką petardę?!

KAROL NEMEZIS:
Ta mło-młoda dama, o ile p-pamiętam, nazywa się Samanta M-M-Margla, ale teraz wi-wi-widzę, że jest nie tylko pseeeudodziennikarką, lecz także p-p-piromanką! (Do Samanty) G-Genezis cię tu przysłał?


SAMANTA (histerycznie):
Tak! Znaczy... nie! Nie! Ja sama tu przyszłam, ja nie chciałam nic złego!

ANGELINA (kpiąco):
Doprawdy? Więc skąd ta petarda?

SAMANTA:
Ja... To miał być taki żart, nic więcej! Kurczę, chyba nie podejrzewacie mnie o nic złego, prawda? Prawda?!

KAROL NEMEZIS (unosząc brwi wysoko):
J-J-Jestem przekonany, mło-młoda damo, że przy-przysłał cię tu Genezis. S-Stary, świętoszkowaty cwaniak... Nie d-d-dość, że kłusownik, to je-jeszcze terrorysta!

SAMANTA (oburzona):
Nie mów tak o Mateuszu Genezisie!

ANGELINA:
A dlaczego nie? Udajesz, że nie dostrzegasz wad swojego guru?

SAMANTA (ostro):
Jeszcze słowo, kurczę, a porachuję ci kości!

ANGELINA:
Porachujesz mi kości? Oj, coś mi się zdaje, że będzie dokładnie odwrotnie. Ale co tam. Karolu, co z nią zrobimy?

KAROL NEMEZIS:
Będziemy ją trzy-trzy-trzymać w piwnicy, d-dopóki nie dowiemy się, ooo co cho-chodzi z tą pepetardą, jednak w-wcześniej opublikujemy j-j-jakiś ciekawy artykuł w "Dzienniku Rereferendalnym" - najlepiej j-jutrzejszym.




SCENA PIĄTA:


Miejsce akcji: pusta, ciemna piwnica (a właściwie: loch) w redakcji "Dziennika Referendalnego". Na gołych, kamiennych ścianach osadziła się pleśń, z sufitu zwisa kilka pajęczyn. Samanta, przywiązana łańcuchem do metalowego drąga, bezskutecznie próbuje się uwolnić. Naprzeciwko dziewczyny stoi Karol Nemezis, który trzyma węża ogrodowego, podłączonego do hydrantu. Obok redaktora stoją trzy drewniane wiadra, wypełnione lodowatą wodą. Czwarte wiadro trzyma Angelina.


KAROL NEMEZIS:
Kilkanaście m-m-minut temu za-zalogowałem się do I-Internetu, chcąc sprawdzić moją skrzynkę eee-mailową, b-b-bowiem czekałem na wa-ważny list zza granicy, k-który miał do mnie dotrzeć dzisiaj www godzinach wiewieczornych. Z-z-zamiast tego znalazłem jakiś dziwny, p-p-pełen niewybrednych ooobelg e-mail, po-podpisany w s-sposób, który po-po-powinien ci wiele mómówić, a m-m-mianowicie: "Samanta M.". W-w-wiadomość przekraczała wszelkie granice p-politycznej i o-o-ortograficznej poprawności, zawierała a-apostrofy typu: "T-ty niesolony korniszonie", "Sta-stara szlafmyco, wy-wy-wygryziona przez m-mole", że pozwolę so-sobie na wymienienie t-t-t-tylko dwóch określeń. "Kwiaty więdną, k-kie-kiedy chodzisz po łące, moja m-młodsza siostra płacze na t-t-twój widok", "J-j-ja doprawdy n-nie wiem, gdzie się rorodzą tacy ludzie" i tak dalej, i tak d-dalej... Z racji t-tego, że aaautor listu używał sło-słowa "kurczę" jako prze-prze-przecinka, ośmielam się m-mniemać, że to ty n-n-n-n-napisałaś ten szka-szkaradny tekst, obraaażający mnie, jak i m-m-miliony czytelników "Dzie-Dziennika Referendalnego". Jednak n-najbardziej zaciekawiło mnie po-po-postscriptum, w którym za-zapowiedziano, że wkrótce w "Two-Twojej K-K-Kronice" zostanie opublikowany aaartykuł, zdradzający p-pewną straszną tajemnicę z mojej przeprzeszłości. Cz-Czy mogę wiedzieć, o jaką ta-tajemnicę chodzi?

SAMANTA (z mieszaniną rozpaczy, buntu i wściekłości):
Nie powiem ci!!! Dowiesz się dopiero we wtorek!!!


Karol Nemezis oblewa Samantę wodą z węża ogrodowego. Dziewczyna głośno krzyczy.


SAMANTA:
O kurczę, ale lodówa! Nie rób tak więcej!!!


Redaktor naczelny "Dziennika Referendalnego" jeszcze raz oblewa Samantę wodą, po czym wybucha okrutnym śmiechem.


SAMANTA (próbując przekrzyczeć rechot Nemezisa):
Aaaaaaa!!! Litości, kurczę!!! Czego ode mnie chcesz?!

KAROL NEMEZIS (łagodnie):
Po p-p-pierwsze, chcę cię ukarać z-z-za włamanie do reeedakcji "Dziennika Re-Re-Referendalnego", po d-drugie - próbuję cię za-za-zachęcić do złożenia zeznań w sprawie t-tego "aaartykułu prawdy", o którym wspomniałaś w swo-swo-swoim e-mailu, w-wysłanym wczoraj po p-p-południu. O trzecim po-powodzie zaraz cię p-poinformuję. Pytam po raz d-drugi: jaką "s-s-straszną prawdę" chcesz uuujawnić w swoim aaartykule?!

SAMANTA (rozpaczliwie):
Nie mogę ci powiedzieć!!! Przysięgam!!!


KAROL NEMEZIS (do Angeliny):
Teraz t-ty...


Angelina oblewa Samantę wodą z wiadra.


SAMANTA:
Nieeeeeee!!! Nieeeeeee!!! Przestańcieee!!!

KAROL NEMEZIS:
Powiesz mi w ko-ko-końcu, o czym m-m-ma być ten a-artykuł?!

SAMANTA:
Gdybym mogła, już dawno bym ci, kurczę, powiedziała! Przysięgam na Biblię! Tylko nie oblewaj mnie wodą!!!


Karol Nemezis ponownie posługuje się wężem ogrodowym.


SAMANTA (wybuchając płaczem):
Co ja wam zrobiłam, kurczę?! Przecież nie miałam złych intencji!!!

KAROL NEMEZIS (ostro):
Nie o-o-opublikujesz tego artykułu. Ja ci n-na to nie pozwolę.

SAMANTA (wyniośle):
Tylko śmierć mogłaby mnie, kurczę, powstrzymać!


Angelina, nie czekając na polecenie Karola, oblewa Samantę wodą z drugiego wiadra. Z ust redaktorki "Twojej Kroniki" wydobywają się rozpaczliwe krzyki.


KAROL NEMEZIS:
N-na razie, młoda da-da-damo, dam ci spokój z t-tym artykułem, ale możesz b-b-być peeewna, że kiedyś po-powrócę do tego t-t-tematu, i to w najmniej spo-spodziewanym m-momencie. Czy t-to Genezis ci ka-ka-kazał, byś przyszła do n-naszej redakcji i p-podłożyła materiał wywybuchowy?

SAMANTA:
Nie! To był mój pomysł! Mateusz Genezis nie ma z tym nic wspólnego!

KAROL NEMEZIS (zirytowany):
Kłamiesz, m-m-młoda damo, kła-kłamiesz jak z nuuut! Angelinko, p-p-pokaż jej, jak k-kończą ludzie nieszczerzy...


Angelina podnosi z podłogi trzecie wiadro, po czym oblewa Samantę wodą.


SAMANTA:
Aaaaaaa!!! Przestańcie, przestańcie!!!

KAROL NEMEZIS:
Po-powtarzam p-p-pytanie: czy przysłał cię tu Ma-Mateusz Genezis?

SAMANTA (decydując się na kłamstwo):
Tak, kurczę, przysłał mnie Genezis! Skubany...

KAROL NEMEZIS (wybuchając złością):
Ty nie myśl o sku-skubaniu kurczaków, tylko o odpowiadaniu na p-p-pytania! D-dowiem się w ko-ko-ko-końcu, o czym m-ma być twój aaartykuł?!

SAMANTA:
Kurczę, mówiłam, że się nie dowiesz! Nie dowiesz się!!!

ANGELINA (słodkim głosikiem):
Karolku, czy mam zużyć wodę z ostatniego wiadra?

KAROL NEMEZIS:
N-n-nie, Angelinko, szkoda w-w-wo-wody na t-takie głupstwa, t-ta dziewczyna nie j-j-jest gogodna, żeby marnować dla niej t-tyle cząsteczek tle-tle-tlenku wooodoru. Doszedłem do w-wniosku, że powinienem j-j-j-j-już zdradzić trze-trzeci powód, dla którego z-z-zawracam sobie głowę tą pseeeudodziennikarką.

ANGELINA:
No to mów, bo ja też jestem ciekawa...

KAROL NEMEZIS:
S-Stwierdziłem, że skoro n-n-nie mogę dostać mediów Ge-Genezisa siłą, m-m-muszę posłużyć się po-podstępem, a jeśli j-j-jestem, jak po-po-powiedziałaś, "jednym z n-najinteligentniejszych ludzi w tym k-kraju", powinienem uuudowodnić mój s-s-s-spryt. J-jak wiesz, droga Angelino, u-u-uczyniłem Bartłomieja dzie-dzie-dziedzicem Mandragory S.A. G-gdybyśmy ożenili chło-chłopaka z tą młodą dadamą, doszłoby d-do połączenia dwóch potężnych i-i-i-imperiów medialnych, a to b-byłby pierwszy kroook do zmo-zmonopolizowania p-prasy oraz przejęcia dóbr Mateusza Ge-Genezisa. C-Co przez to ro-ro-rozumiem? Do końca życia rządziłbym zaaarówno Mandrago-gorą, jak i m-m-mediami Genezisa, ale po m-m-mojej śmierci władzę prze-przejąłby Bartłomiej, n-n-namaszczony atramentem na znak współistotności z "czwartą właaadzą". P-podoba ci się taki sce-sce-scenariusz?

ANGELINA (rzuca się Nemezisowi na szyję):
Och, Karolu, ty to masz łeb! Sama nigdy nie wymyśliłabym czegoś takiego, nawet, gdybym myślała tysiąc lat! Jesteś wielki! Nie myśl jeszcze o śmierci, bo to by była ogromna strata dla Polski i całej Ziemi! Świat cię potrzebuje! Pamiętaj o tym!

SAMANTA (arogancko, buntowniczo):
Wolałabym umrzeć, niż zostać, kurczę, żoną waszego kumpla!

KAROL NEMEZIS:
Jeśli nanaprawdę uważasz ś-ś-śmierć za coś b-bezwartościowego, musisz mi to u-u-udowodnić. (Do Angeliny) Szykuj się, Aaangelina, jedziemy n-n-nad rze-rzekę!




SCENA SZÓSTA:



Miejsce akcji: łąka nad rzeką. Karol Nemezis (trzymający w dłoni łopatę) i Angelina przyprowadzają zakneblowaną Samantę.


KAROL NEMEZIS:
N-no, moja mała... J-j-jeśli naprawdę tęsknisz za śmie-śmiercią, wykop tu s-s-swój grób. (Wręcza Samancie łopatę, a potem wskazuje dłonią na ziemię). Dalej, du-du-dumna dziennikareczko, p-pokaż, że naprawdę po-pogardzasz ś-ś-śmiercią!


Samanta stoi bez ruchu, patrząc wyzywająco na Nemezisa.


KAROL NEMEZIS (despotycznie):
P-powiedziałem: wykop tu s-s-swój grób!!!

ANGELINA:
Nie słyszysz, co pan redaktor do ciebie mówi? Masz wykopać grób!

SAMANTA (przez knebel):
Mmm-mmm!!!

KAROL NEMEZIS (bezlitośnie):
Ż-Ż-Żadnego "Mmm-mmm"! Kop swój g-grób, bo ja tak ka-ka-każę!


Nagle wbiegają na scenę: Mateusz Genezis, Julianna, Dominika i Aleksander. Wszyscy redaktorzy "Twojej Kroniki" wyglądają na zmęczonych, ale również zszokowanych widokiem swoich wrogów.



JULIANNA (przerażona):
Jak Boga kocham! Nemezis, co ty robisz?!

DOMINIKA:
Zostaw Samantę!

KAROL NEMEZIS (opryskliwie):
P-p-próbuję udowodnić waszej g-głupkowatej koleżance, że wcale nie jest aaaż tak stę-stęskniona za ś-śmiercią, jak jej się wydaje! Tej p-p-przemądrzałej dziewusze już dawno n-należała się nanauczka i nic wam d-d-do tego, co t-teraz ro-ro-robię!

MATEUSZ GENEZIS:
Panie Nemezis, ja nie mam słów do tego. To, co się dzieje w pana mediach, nigdy nie mieściło się w pojęciu... uuum... etyki... dziennikarskiej, ale to już jest patologia. Tak. Może pan coś zrobił dla Polski, dla świata, ludzi... i tak dalej, lecz niech pan się przestanie uważać za autorytet.


Karol Nemezis podchodzi do swojego przeciwnika, zostawiając Samantę z Angeliną. Wszyscy bohaterowie obserwują konfrontację dwóch imperialistów medialnych.


KAROL NEMEZIS (zapominając o poprawności politycznej):
P-panie Genezis! Niech się pan o-o-odpierdoli od moich me-me-mediów!

MATEUSZ GENEZIS:
Mógłbym panu odpowiedzieć tym samym językiem, którego pan używa, ale po co? Ja nie potrzebuję tych wszystkich kłótni, sporów, powiedziałbym: wojen medialnych. Bo nie o to chodzi. (Do Julianny, Dominiki i Aleksandra) Prawda?


Ekipa Mateusza Genezisa kiwa głową.


KAROL NEMEZIS:
Więc s-s-skąd w panu tyle ja-jadu, zmieszanego z me-me-me-megalomańskim przekonaniem o w-własnej dodoskonałości, chęcią podporządkowania sobie ooopinii puuublicznej i dążeniem do przejęcia władzy po-politycznej?

MATEUSZ GENEZIS:
A skąd u pana to wszystko?

KAROL NEMEZIS (rozgniewany):
Dosyć te-te-tego! (Powoli zdejmuje z dłoni rękawicę, po czym ciska nią o ziemię). Genezis, wyzywam cię na p-p-pojedynek!


MATEUSZ GENEZIS (zaskoczony, ale nadal spokojny):
Na pojedynek... kiedy?


KAROL NEMEZIS:
Jutro w p-p-p-południe, tu, nad rze-rzeką.

MATEUSZ GENEZIS (powoli podnosi rękawicę):
Przyjmuję wyzwanie. Chcesz walczyć do pierwszej krwi?

KAROL NEMEZIS:
Na ś-ś-śmierć i życie!

MATEUSZ GENEZIS:
Umowa stoi.

KAROL NEMEZIS:
Jaką broń wy-wybierasz: palną czy b-b-białą?

MATEUSZ GENEZIS:
Biała jest szlachetniejsza. Masz szablę?

KAROL NEMEZIS:
A czy ja w-w-wyglądam na człowieka bez sz-szabli?!


Przez długi czas panuje cisza. Genezis i Nemezis mierzą się wzrokiem, jakby chcieli sprawdzić, który z nich jest silniejszy psychicznie.


KAROL NEMEZIS:
Stawką p-p-pojedynku będą media przeciwnika. Ten, który wy-wy-wygra walkę, przejmie p-p-p-pełną władzę w imperium przeprzegranego.

JULIANNA (pogardliwie):
Średniowiecze...

MATEUSZ GENEZIS (udając, że nie usłyszał Julianny):
Niech tak się stanie.

KAROL NEMEZIS (po długim milczeniu):
N-n-no, to do jutra, tchórzu. Mam nadzieję, że nie zsikasz się w pooortki ze s-strachu.



SCENA SIÓDMA:


Miejsce akcji: prywatny gabinet Mateusza Genezisa. Zamyślony założyciel "Twojej Kroniki" siedzi przy biurku, nieco dalej stoi staroświecki zegar, wskazujący godzinę 4:00 rano. Za oknem zaczynają śpiewać ptaki, słońce świeci coraz mocniej. Pomimo pięknej pogody, Mateusz wygląda na smutnego i zmęczonego.


MATEUSZ GENEZIS (powoli, w zadumaniu):
Taaak... Niepotrzebnie dałem się sprowokować temu... yyy... "Napoleonowi". On zrobiłby wszystko, aby przejąć media nasze, aby zostać władcą radia, prasy, telewizji, Internetu... i tak dalej. Jeśli przegram... walkę... to będzie koniec. Matko Chrystusowa, miej mnie w opiece...


Nagle rozlega się natarczywe pukanie do drzwi.


MATEUSZ GENEZIS (zrywając się z krzesła):
Kto tam?

JULIANNA (zza drzwi):
Mateuszu, to ja! Wpuść mnie! Prędko!


Mateusz Genezis pośpiesznie otwiera drzwi, wpuszczając do pomieszczenia Juliannę.


JULIANNA (oddychając ciężko ze zmęczenia):
Mateuszu, biegłam jak szalona, żeby się z tobą spotkać... Nemezis cię oszukał! To nie będzie zwykły pojedynek, walka przywódców ma być finałem bitwy!

MATEUSZ GENEZIS (przejęty):
Co? Jakiej bitwy? O czym ty mówisz?!

JULIANNA (przykłada sobie dłoń do klatki piersiowej):
Chryste, ale mi serce łomocze! Aleksander i ja byliśmy w nocy u Nemezisa, szpiegowaliśmy go... Powiedział, że przybędzie tu dzisiaj ze swoją armią Ynteligencików, że przeprowadzi szturm na nasze budynki... A niech go UFO porwie!

MATEUSZ GENEZIS (próbując zachować zimną krew):
Julianno, uspokój się i opowiedz wszystko dokładnie. Nemezis knuje... uuum... bezpośredni atak na... nasze media? Ilu Ynteligencików ma przyjechać z nim?

JULIANNA:
Dwa tysiące, jak nic! Mają być uzbrojeni w gumowe pałki, kije baseballowe, paralizatory, jakieś noże... I będzie "ciężka jazda", to znaczy feministki na motorach. Szykują się niezłe jaja!

MATEUSZ GENEZIS:
Musimy zmobilizować naszych do samoobrony. Julianno, bądź uprzejma wezwać ludzi do boju. Porusz niebo i ziemię, niech media krzyczą: "Organizujcie się! Wróg jest coraz bliżej, a czas ucieka!". Jeśli... uuum... Wełniane Czapeczki są ludźmi sumienia, wezmą sobie do serca to.

JULIANNA:
Gdy już wszystko się zacznie, będę relacjonować w telewizji przebieg bitwy. Dominikę wyślemy do radia, Aleksander, Konrad, Emil i Marek mogą pilnować redakcji "Twojej Kroniki". Jakoś sobie poradzą.

MATEUSZ GENEZIS:
Najważniejsze jest zabezpieczenie uczelni naszej. Myślę, że co najmniej czterdzieści-pięćdziesiąt osób powinno czuwać nad nią.

JULIANNA:
Zgadzam się z tobą. Uczelnia jest najważniejsza. Dobrze, Mateuszu, ja już biegnę do telewizji... Jeśli możesz, przyłącz się do mobilizowania Wełnianych Czapeczek. Zawsze chętniej słuchają ciebie, niż mnie.

MATEUSZ GENEZIS:
Niech cię Bóg prowadzi.

JULIANNA:
Ciebie również.


Julianna wychodzi z gabinetu, zostawiając Mateusza Genezisa samego.





SCENA ÓSMA:



Miejsce akcji: leśna polana, oddalona od rzeki. Naprzeciwko Karola Nemezisa stoi obdarta, zakrwawiona, ale dumna z siebie armia Ynteligencików. Niektórzy czytelnicy "Dziennika..." mają podbite oczy, inni pourywane ręce, jeszcze inni - wybite zęby. Z brzegu sceny stoją dwa motocykle, na których siedzą rozczochrane feministki.


KAROL NEMEZIS (serdecznie):
N-n-no i co, moje ko-kochane Yyynteligenciki, jak o-o-o-oceniacie bitwę z We-Wełnianymi Cz-Czapeczkami?

PIERWSZY YNTELIGENCIK:
Teoretycznie, zginęło więcej naszych, ale to nic, bo wzięliśmy do niewoli mnóstwo Wełnianych. Genezis będzie miał spore kłopoty w wykupieniem wszystkich, cha, cha, cha!

DRUGI YNTELIGENCIK:
E tam, przecież kasy to mu nigdy nie brakowało!


Wszyscy żołnierze wybuchają śmiechem, nawet Nemezis chichocze przez chwilę.


TRZECI YNTELIGENCIK (z podziwem):
No, ale muszę przyznać, że te Wełniaki to waleczne bestie.

PIERWSZY YNTELIGENCIK:
Chwilami odnosiłem wrażenie, że oni chcą zginąć w walce, zabijając nas! Normalnie, jak Al-Kaida!

CZWARTY YNTELIGENCIK (ze znawstwem):
Tego, że Wełniaki są fanatykami, nikomu nie trzeba przypominać...

PIERWSZY YNTELIGENCIK (zafascynowany):
Ale ten upór! Ta zawziętość! Biegli przed siebie jak te byki z obłędem w oczach!

PIERWSZA FEMINISTKA:
Najbardziej uderzali w homoseksualistów, no i w zwolenników aborcji. Jednemu gejowi nabili głowę na pal. Dziwny widok...


Miłośnicy Mandragory S.A. wzdrygają się z niesmakiem.



DRUGA FEMINISTKA:
To prawda, ale ja ich potem rozjechałam. Cholera, zasłużyli na śmierć!

DRUGI YNTELIGENCIK:
Ty rozjechałaś Wełnianych?! Aleś się wyostrzyła na starość!


Żołnierze ponownie wybuchają śmiechem.


DRUGA FEMINISTKA (zaczepnie):
A co ty sobie myślałeś, że jak ktoś jest kobietą, to nie nadaje się na żołnierza? Idź w pizdu, szowinistyczna świnio!

KAROL NEMEZIS (serdecznie, jak niegdyś do Genezisa):
D-d-droga pani, niechże pani n-nie obraża te-tego żooołnierza, to naprawdę po-po-po-pooorządny człowiek, któremu n-należy się ooodrobina sz-szacunku - choćby za sprzeciw w-w-wobec Genezisa!

KILKU YNTELIGENCIKÓW (chórem):
Precz z Genezisem!

DRUGA FEMINISTKA:
Precz z Genezisem!

PIERWSZA FEMINISTKA:
A pamiętacie tę młodą wariatkę, która się rzuciła na libertynów? "Zapłacicie mi, kurczę, za wszystko!" - wydzierała się, zanim pacnęli ją pałką w łeb!

PIĄTY YNTELIGENCIK (zaciekawiony):
Padła na dobre?

PIERWSZA FEMINISTKA:
A wiesz, że nie wiem? Zaczęłam gonić jakiegoś Wełniaka, więc nie widziałam, co się stało potem...

SZÓSTY YNTELIGENCIK:
Podobno dziewucha była długo nieprzytomna, ale później się wylizała.

TRZECI YNTELIGENCIK:
Właśnie nie, ja słyszałem, że nie przeżyła...

KAROL NEMEZIS (niecierpliwie):
M-m-mniejsza z t-tym, co się z nią sta-stało! Nie chwalcie d-d-dnia przez za-za-za-zachodem, bo czeka mnie jeszcze po-pooojedynek na szable, od k-którego bę-bę-będą zależały losy M-Maaandragory oraz przyszłość wa-wa-was wszystkich. Nananaprawdę, nie macie się jeszcze z cze-czego c-cieszyć!

SZÓSTY YNTELIGENCIK (ciepło, do Nemezisa):
Panie redaktorze, jesteśmy z panem! Nie może pan przegrać!

DRUGI YNTELIGENCIK:
Powiem inaczej - nie może pan pozwolić, by Genezis wygrał!


Śmiech wśród żołnierzy.


KAROL NEMEZIS:
Reasumując, t-t-trup padał gęsto i cz-cz-często, krew się la-la-la-la-la-lała jak podczas mie-miesiączki, ale osiągnęliśmy spo-sporo sukcesów i pokazaliśmy G-Genezisowi, że może się nas b-b-bać. Pięknie. Ooobyście zawsze by-byli tak dzielni, jak dzisiaj w p-p-p-południe.

PIERWSZY YNTELIGENCIK (uderzając się w pierś):
Na mnie może pan zawsze liczyć!

DRUGI YNTELIGENCIK:
Na mnie też!

POZOSTALI ŻOŁNIERZE (chórem):
I na mnie!

KAROL NEMEZIS (mocnym, "generalskim" tonem):
Żołnierze - odmaszerować!


Armia Ynteligencików wypełnia rozkaz.




SCENA DZIEWIĄTA:


Miejsce akcji: łąka nad rzeką. Angelina siedzi na jakimś kocu, widocznie czekając na Karola. Po chwili przychodzi Julianna, ubrana w długą, czarną spódnicę.

JULIANNA (oschle):
A ty co? Czekasz tu na swojego mistrza?

ANGELINA:
Nie lubię retorycznych pytań...

JULIANNA:
Szczerze mówiąc, podziwiam twoją odporność psychiczną. Nie każdy miałby siłę, aby siedzieć na łące i czekać, aż rozpocznie się masakra.

ANGELINA:
Tobie też nie brakuje sił.

JULIANNA:
Mylisz się. Może wyglądam na opanowaną i niewzruszoną, ale w środku jestem skuta lodem. Tak bardzo boję się tego... tego, co ma nadejść...

ANGELINA (pocieszająco):
Przecież nikt ich nie zmuszał do walki!

JULIANNA (z lekkim wahaniem):
No... nie zmuszał. Jednak im częściej myślę o konflikcie "Twojej Kroniki" z "Dziennikiem Referendalnym", tym bardziej obwiniam siebie o cały problem. Jakbym to ja była za wszystko odpowiedzialna... Dlaczego pozwalałam moim dziennikarzom, aby publikowali tyle krytycznych artykułów? Dlaczego nigdy nie powiedziałam: "Dajcie sobie spokój z Dziennikiem Referendalnym, jest mnóstwo tematów do omówienia"? Drukując te wszystkie paszkwile, zmuszałam was do odwetu, wprawiałam w ruch błędne koło... Po co ta agresja? Żeby doprowadzić do krwawej bitwy, w wyniku której zginęło wielu niewinnych ludzi? Dlaczego nie zachęcałam Mateusza, aby nawiązał dialog z Ne... to znaczy: Karolem? Bez przerwy powoływałam się na wartości chrześcijańskie, a przecież Jezus zachęcał do pokoju, pojednania... Pamiętam taką sytuację: Ne... yyy... Karol chciał z nami dyskutować, właśnie w tym celu przyszedł do redakcji... A ja go wyprosiłam. Fakt, oboje byliśmy wzburzeni, patrzyliśmy na siebie z wściekłością. Jednak dorośli ludzie nie powinni się kierować wyłącznie emocjami...


Julianna siada na kocu obok Angeliny.


ANGELINA (łagodnie):
Nie jesteś niczemu winna. Przecież to my nieustannie oczernialiśmy Mateusza Genezisa, ukazywaliśmy go w jak najgorszym świetle, przypisywaliśmy mu różne grzechy, naciągaliśmy fakty, insynuowaliśmy to i tamto... Ile razy namawiałam Karola, żeby wspomniał o was w swoich mediach... Naśmiewałam się z tego, kim jesteście i co popieracie, życzyłam wam wszystkiego najgorszego... Teraz tego żałuję. (Z nagłą histerią) Skąd mogłam wiedzieć, że to wszystko tak się skończy?! Wojna mediów... wojna mediów... Do tej pory traktowałam te słowa jak metaforę, może nawet satyryczne określenie wzajemnej niechęci. Nie sądziłam, że kiedykolwiek... że kiedykolwiek zaczniemy... naprawdę walczyć!

JULIANNA:
Zaczęło się od drobnych przepychanek słownych: niepochlebne artykuły, krytyczne wypowiedzi w telewizji, chamstwo prosto w oczy... Potem te drobiazgi przerodziły się w napady, włamania, podkładanie materiałów wybuchowych, wysyłanie złośliwych e-maili, tortury, zmuszanie do kopania grobów, aż w końcu bitwę... Patologia! Czy Bóg kiedykolwiek nam to wybaczy?...

ANGELINA:
Dzisiaj popłynie krew dziennikarska, i to może być krew Karola... Kiedy o tym myślę, mam ochotę podciąć sobie żyły!!!

JULIANNA:
Może zdołamy jakoś odwołać ten pojedynek?

ANGELINA (kręcąc głową):
Nie, nie... Oni są zbyt honorowi i za bardzo się nienawidzą. Absolutnie nikt nie zdołałby ich powstrzymać...


Angelina i Julianna wstają z koca, po czym wykonują piosenkę "Podziemny Krąg" Closterkeller. Julianna śpiewa zwrotki pierwszą i czwartą ("Nakryła skrzydłem noc...", "Anioł Stróż - nawet On zakrył twarz..."), natomiast Angelina - drugą i trzecią ("Bo tutaj Panem jest...", "Smak własnej w ustach krwi..."). Refreny są wykonywane przez obie panie.


JULIANNA (skończywszy śpiewać):
Patrz, Angelina! Idą nasi wojownicy!


Z prawej strony nadchodzi Mateusz Genezis, a z lewej - Karol Nemezis. Mężczyźni są ubrani normalnie, ale każdy z nich trzyma lśniącą szablę. Julianna i Angelina, nie wierząc w możliwość zapobiegnięcia rzezi, odsuwają się na bok.



KAROL NEMEZIS (szyderczo):
D-Dzień dobry, Ge-Ge-Genezis, widzę, że j-jednak nie stchóóórzyłeś!

MATEUSZ GENEZIS (martwym tonem):
Zaiste, nie stchórzyłem.

KAROL NEMEZIS:
Zanim przystąpimy do wa-wa-walki, powinniśmy w-wyrazić nasze ooostatnie ży-ży-życzenia, wszak nie mo-możemy mieć p-pewności, ż-ż-że zginie akurat przeprzeciwnik. Jaka jest twoja ostania w-w-w-wola, G-Genezis?

MATEUSZ GENEZIS (po namyśle):
Jeśli zginę, wyprawcie mi... uuum... pogrzeb w jakimś pięknym kościele, może w rodzinnej miejscowości mojej. Włóżcie mi do grobu święty różaniec, nie musi być nowy, byle tylko... byle tylko... był. I módlcie się za moją duszę. Tak. Pamiętajcie, że byłem wierzącym katolikiem. I Polakiem. Pamiętajcie, że próbowałem zrobić dużo dobrego dla was i dla Polski. Starałem się bronić... prawdy... nawet, jeśli przynosiło to ból, nienawiść ludzką. Czasem miałem takie... złe myśli: że to już koniec, że się nic nie powiedzie, że nie zdołam niczego naprawić... i tak dalej. Ale zawsze szukałem pocieszenia w Panu Bogu.

KAROL NEMEZIS (powoli, poważnie):
J-j-jeśli ja zginę, wyjmijcie mi se-se-serce z piersi i wyślijcie je do mojej praaawdziwej O-Ojczyzny, aby mogło s-spocząć w pokoju. Napiszcie list do Ba-Bartłomieja, w którym p-p-p-przypomnicie, że marzyłem o wolności, r-równości i so-solidarności, że broniłem własnym cia-cia-ciałem tego, o co inni n-nie mieli siiiły w-w-w-walczyć, że pochylałem się nad po-po-poniżonymi i nieeezrozumianymi, że k-kochałem rozumność i szlachetność, że n-n-nienawidziłem nietolerancji, że stawałem twarzą w twaaarz z trudnymi te-tematami. Napiszcie, ż-ż-że nigdy nie byłem o-ooobojętny. Po p-prostu nie potrafiłem stać z za-za-założynymi rękami.

MATEUSZ GENEZIS (wzdychając):
Pora rozpocząć pojedynek.

KAROL NEMEZIS:
Tak. J-już czas.


Niespodziewanie wbiega na scenę pięciu policjantów. Stróże prawa otaczają Genezisa i Nemezisa, kierują w ich stronę lufy pistoletów.


PIERWSZY POLICJANT:
Ręce do góry!


Mateusz i Karol posłusznie spełniają polecenie.


DRUGI POLICJANT:
Jesteście aresztowani za organizację zamieszek na terenie naszego miasta! Macie prawo zachować milczenie! Wszystko, co powiecie, może być wykorzystane przeciwko wam!

MATEUSZ GENEZIS (do siebie):
Skąd ja znam... uuum... to ostatnie zdanie?!

TRZECI POLICJANT (wskazując głową na Angelinę i Juliannę):
Te dwie damy mogą odejść. (Do Genezisa i Nemezisa) No, mili panowie, odpowiecie przed sądem za spowodowanie śmierci kilkudziesięciu osób! A sława, charyzma, ostry język i "szerokie plecy" w niczym wam nie pomogą!

JULIANNA (na stronie):
A niech to UFO porwie!



K U R T Y N A


Komentarze
kontragekon : Katharsis jest niezbędne... Czy Ty przypadkiem nie mylisz pojęć...
amorphous : Ej.. no.. nie piszę o naszej koleżance sensu stricto, jeno o tym podmiocie twó...
kontragekon : Ej.. no.. nie piszę o naszej koleżance sensu stricto, jeno o tym podmiocie twó...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły