Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Rozdział 1

Nie zostało już wiele z czasów gdy panował tam porządek dyktowany z góry przez przyrodę, któremu nikt nie śmiał się sprzeciwić. Wielu zniszczeń przysporzyły nieustające do dziesiątego oktu wojny wywołane zbudzeniem się drugiego słońca. Ono zwiastowało zagładę wschodniego państwa – Mardei oraz spadek znaczenia dwóch innych krain – Yrbidy i Cers. Rzeźbiarz, który stworzył to dzieło mógł jedynie kierować się  własną wyobraźnią, gdyż po licznych wojnach nie zostało nic z dawnych podań, jednakże obrazy te były tak rzeczywiste, że przenosiły nas w czasy, gdy świat był jeszcze młodszy i bogatszy w piękno, zaś uboższy w doświadczenia, które tak ogromnie go zmieniły.

    Naprzeciwko wrót wejściowych znajdowała się fontanna – wyrzeźbione w skale drzewo przypominające klon. Z jego pokrytych zielonym naroślem, rozłożystych gałęzi spływała woda grając refleksami w promieniach słońca wpadających przez ogromne okiennice. Na brzegu basenu otaczającego fontannę siedziała dziewicza postać. Cała jej uwaga skupiona była na liście, który czytała tak zachłannie, jakby wręcz żyła jego treścią. Jej kruczo-czarne proste włosy opadały na ramiona tworząc nieokiełznaną falę. Jej blada cera nie była zwyczajna w tych stronach, zaś ciemna oprawa oczu podkreślała niespotykaną w Lorth egzotyczną wręcz urodę. Oczy zasłonięte ciemnym wachlarzem brwi śledziły treść listu linijka po linijce, zaś usta uśmiechały się, jednak nie słodko i niewinnie jak uśmiecha się dziecko, lecz przebiegle i chytrze.
W bogatym mieście Luksor, stolicy państwa Lorth w środkowym Silaronie rozpoczęły się wielkie przygotowania do trwających dziesięć wschodów obchodów święta przesilenia. Miasto to na co dzień było szare. Nie przypominało niczym wspaniałych twierdz jak Eranolin, słynące ze swych zadbanych do ostatniego zakamarka uliczek obsadzonych wonną, czarną jeżyną. Było to miasto, gdzie wszelkie większe sumy kemów przeznaczane były na dwór królewski i szkolenie wojsk pomimo panującego już cztery okty spokoju. I tak kruchy i niestabilny jak pokój w tej części Silaronu Luksor zmieniał się w paradę barw, kształtów, zapachów. Jakby larwa zmieniła się w motyla, który rozłożył skrzydła by powitać swe własne, nowe i niestety krótkotrwale życie. Mieszkańcy obserwowali jak ich szare domostwa, charakterystyczne dla tej części krainy rozkwitały na dziesięć wschodów, jednakże później usychały i umierały jak zwiędłe kwiaty, jak wiele októw temu Rhedan, zamożne i rozwijające się szybko miasto straciło swoje bogactwa gdy rozpoczęła się Nowa Era, era wojen i nieustannej walki Mardei o wodę, żyzne połaci ziem oraz złoża rud i kamieni szlachetnych, które bardzo szybko skończyły się we wschodnim Silaronie, tak szybko jak pożywienie produkowane tam niegdyś nim wstało drugie słońce nad wschodnią granicą i zmieniło ją w ogromnym tempie w pustynie, zaś krainy graniczne jak Yrbida czy Cers w stepy.
    Drewniane dachy chat obłożone były świeżymi gałązkami osikowymi, zaś przed co bogatszymi domostwami powystawiano wielkie donice z wonnym kwieciem. Jednak prawdziwym obrazem święta przesilenia był pałac. Z każdego z okien opadały krwistoczerwone serpentyny pelargonii. Przy wrotach pałacowych za murem obronnym wystawiono wielkie donice pełne kwiatów różnych rodzajów. Od nich wąski korytarzyk, prowadził do wrót wejściowych do pierwszej komnaty będącej miejscem spotkań ludzi z urzędnikami, zaś z niej kolejne wrota do wielkiej sali. Gdy potężne odrzwia otwierały się, ukazywała się naszym oczom rozległa sala. Po wejściu do środka po prawej stronie witały nas zastygle w swej wiecznej pozie tańczące dzieci ludzkie i małe istoty przypominające swym wyglądem ludzi. Od nich jednak różniły ich kształty twarzy, z bardzo twardo zaznaczonymi kośćmi żuchwy i policzków. Wokół nich wyrastała gdzie niegdzie niczym wieża łodyga kwiatu lub pień młodego drzewa. Po prawej zaś stronie znajdowała się dwurzędowa kolumnada. Szara skała, z której były stworzone trzony kolumn współgrała z zielonymi kiśćmi wina oplatającymi je na okres święta. Ich głowice zdobione były reliefami przedstawiającymi sceny z czasów gdy Lorth było jeszcze młode. Były to krajobrazy sprzed wielu októw, gdy cała kraina była jeszcze porośniętym puszczą bagnem, gdzie ludzie zamieszkiwali tylko fragmenty tego terenu będące wyspami pośród bagnistego morza. Sceny te przedstawiały dzikie zwierzęta, na które polowali świeżo przybyli tu Eherydzi, bądź które czekały aby zapolować na nich. Jednym ze schronień, z ów wysp na morzu niebezpieczeństw był właśnie Luksor, czyli w języku zachodniego Silaronu „opoka”. Nie zostało już wiele z czasów gdy panował tam porządek dyktowany z góry przez przyrodę, któremu nikt nie śmiał się sprzeciwić. Wielu zniszczeń przysporzyły nieustające do dziesiątego oktu wojny wywołane zbudzeniem się drugiego słońca. Ono zwiastowało zagładę wschodniego państwa – Mardei oraz spadek znaczenia dwóch innych krain – Yrbidy i Cers. Rzeźbiarz, który stworzył to dzieło mógł jedynie kierować się  własną wyobraźnią, gdyż po licznych wojnach nie zostało nic z dawnych podań, jednakże obrazy te były tak rzeczywiste, że przenosiły nas w czasy, gdy świat był jeszcze młodszy i bogatszy w piękno, zaś uboższy w doświadczenia, które tak ogromnie go zmieniły.
    Naprzeciwko wrót wejściowych znajdowała się fontanna – wyrzeźbione w skale drzewo przypominające klon. Z jego pokrytych zielonym naroślem, rozłożystych gałęzi spływała woda grając refleksami w promieniach słońca wpadających przez ogromne okiennice. Na brzegu basenu otaczającego fontannę siedziała dziewicza postać. Cała jej uwaga skupiona była na liście, który czytała tak zachłannie, jakby wręcz żyła jego treścią. Jej kruczo-czarne proste włosy opadały na ramiona tworząc nieokiełznaną falę. Jej blada cera nie była zwyczajna w tych stronach, zaś ciemna oprawa oczu podkreślała niespotykaną w Lorth egzotyczną wręcz urodę. Oczy zasłonięte ciemnym wachlarzem brwi śledziły treść listu linijka po linijce, zaś usta uśmiechały się, jednak nie słodko i niewinnie jak uśmiecha się dziecko, lecz przebiegle i chytrze.
    Nagle coś szczęknęło, drzwi prowadzące do korytarza przed salą tronową otwarły się ze zgrzytem. Zza nich wychynęły cztery dość rosłe postaci. Byli to mężczyźni w podobnym wieku. Spośród nich wybijał się tylko jeden wydający się dojrzalszy niż pozostała trójka. Każdy z nich ubrany był w luźne szaty w charakterystyczne czarno-szkarłatne barwy będące zaznaczeniem ich funkcji. Każdy z nich trzymał w dłoni zwój zabezpieczony królewską pieczęcią. Wyszli tak dumnym sprężystym krokiem z zaszczytem malującym się na ich twarzach. Krocząc tak wyszli do głównej sali gdzie natychmiast dostrzegli ów kobietę pochłoniętą lekturą. Mężczyźni powolnym krokiem podeszli doń i pokłonili się nisko, po czym klęknęli na jedno kolano i zastygli w milczeniu. Czekali na jeden jej znak, zwalniający ich z uprzejmego obowiązku. Kobieta jednak pogrążona była we własnych myślach, więc dopiero po dłuższej chwili dostrzegła oddających jej cześć mężczyzn. Podniosła wzrok jakby zaskoczona, że ktoś zakłócił jej spokój. Jej bystre zielone oczy obrzuciły ich wzrokiem pogardliwym i jakby pozbawionym jakiegokolwiek zainteresowania. Tamci jednak trwali nadal w bezruchu jakby obowiązek wymagał od nich zastygnięcia ich ciał w zimne posągi. Kobieta wstała a jej zielona szata zaszeleściła opadając. Jej smukła sylwetka górowała nad mężami. Wreszcie jej bystre zielone oczy błysnęły przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Obserwowała ich z dostrzegalnym poczuciem wyższości a jej usta rozchyliły się. Kobieta nerwowym ruchem złożyła list, który wcześniej czytała gniotąc go i chroniąc przy tym przed ich oczyma i rzekła do skulonych w niemej czci mężczyzn:
    - Powstańcie dostojni mężowie.
Troje z nich wykonało rozkaz od razu i bez szemrania. Jeden z nich zaś klęczał nadal nie spoglądając na ów kobietę.
    - Rzekłam powstańcie! Wszyscy bez wyjątku.
Mężczyzna wiedząc że kobieta mówi o nim skulił się jeszcze  głębiej przed jej obliczem.
    - Nie śmiem spojrzeć na tak jaśniejącą postać, o Pani, gdyż obawiam się, że ten widok odbierze mi zmysły i będę mógł myśleć tylko o pięknie, przez co życie me i wszelkie funkcje, do jakich zostałem przydzielony tracą dla mnie sens.
Mężczyźni stali nadal w bezruchu i obserwowali uważnie kobietę, jakby odrobinę bojąc się jej reakcji, jakby znali jej decyzje i zasady postępowania, jakby wiedzieli, że coś zagraża ich kompanowi.
    - Sprzeciwiasz mi się zuchwały Eherydzie. – powiedziała tonem jakby ów człowiek klęczący przed nią znaczył dla niej tyle co pognieciony rąbek sukni – Odwaga nie idzie zbyt często w parze z mądrością a zuchwałość z roztropnością. Skoroś tak pewien siebie dostojny posłańcze, to udam się do mego męża i opowiem mu o twej zuchwałości i szaleństwie, które cię ogarnęły. Na pewno znajdzie on dla ciebie coś, co wynagrodzi ci twoje dzielne postępowanie. Panowie… - zwróciła się do pozostałej trójki mężczyzn. Ci natychmiast skłonili się nisko, zaś kobieta powolnym krokiem oddaliła się ku drzwiom skąd przybyli posłańcy królewscy. Gdy usłyszeli szczęk otwieranych odrzwi podnieśli się z pokłonu, a jeden pozostały wstał na równe nogi śląc stęsknione i przepełnione żalem spojrzenia. Nagle poczuł na swym ramieniu silną dłoń i usłyszał słowa najstarszego spośród nich.
    - Nie zawszę piękne opakowanie oznacza piękne wnętrze. Tak samo jak piękna oprawa nie sądzi o wnętrzu księgi. Zapamiętaj to Arsen, bo przyda Ci się na przyszłość ta rada. Postaraj się następnym razem nie czynić więcej podobnego błędu, gdyż ten i następny mogą Cię sporo kosztować.
Młody mężczyzna westchnął i z miną pełną goryczy rzekł:
    - Gdyby zechciała posłać w moim kierunku choć jedno życzliwe słowo…
    - Nie licz na to przyjacielu. Powiem więcej, strzeż się go raczej, bo pod przykryciem piękna i ornamentami słodkich niczym miód słów może się kryć gorzka trucizna skrywająca prawdę. Gdyby miarą człowieczeństwa było traktowanie innych, królowa Viviana byłaby pchłą i innym pasożytem.
Zapadła chwilowa cisza gdy trzeci z nich przerwał ją stłumionym okrzykiem:
    - Spójrzcie, coś pływa w basenie fontanny!
I ujrzeli papier pływający w wodzie, ten sam, który królowa zgniotła nerwowym ruchem chroniąc go przed oczyma posłów. Jeden z nich ruszył ku kamiennej obręczy i wyciągnął kartkę.
    - To nasza królowa, jesteś pewien, że powinniśmy...? – spytał ten, którego wcześniej najstarszy z nich nazwał „Arsen”.
    - Jesteśmy na służbie u króla Reksiusa nie zaś u królowej. To królowi ślubowaliśmy wierność i zachowanie tajności wszelkich dokumentów. Skoro mamy okazać mu wierność, zmuszeni jesteśmy do podejrzliwości dla dobra naszego Pana. – rzekł ten z nich, który trzymał zamokły papier po czym zaczął oglądać go. Wokół niego zebrała się reszta kompanii uznając jego słowa za dość przekonujące. Na kartce widniał atramentowy znak, niestety już rozmyty do tego stopnia, że nie dało się go rozszyfrować a nawet w przybliżeniu ocenić jego znaczenia ni kształtu. Znaleźli jednak po zewnętrznej stronie kartki resztki bladobłękitnej steryny. Posłańcy poznali, że to resztka pieczęci. Mężczyzna trzymający list odwrócił go na drugą stronę. Niestety pismo było całkowicie rozmyte. W tej chwili każdy z nich przeklinał z osobna niszczycielskie działanie wody. Posłańcy popatrzyli po sobie i każdy z osobna pomyślał w głębi duszy, że ten list nie wpadł do wody przypadkiem. Gdyby tak było, to królowa próbowałaby wyciągnąć list lub rzuciłaby kategoryczny rozkaz do sięgnięcia go któremuś z posłów. I skoro królowa wrzuciła list do wody specjalnie, nim  ruszyła do swego męża, to pada następne pytanie: czy król wiedział o liście? Te myśli i znaczące spojrzenia posłańców przerwał nagły krzyk połączony z charczeniem oraz surowy głos strażnika. Mężczyźni pobiegli do drzwi prowadzących do Sali, w której krzątała się służba, otworzyli je i oczom ich ukazał się chłop od stóp po czubek głowy osmalony sadzą, w podartych ubraniach. Widać było że był wycieńczony gdyż ledwie był w stanie złapać oddech. Na czerwone i mokre od potu czoło wystąpiła mu żyła, czy to z nerwów, czy to z wysiłku – nie wiadomo. Szamotał się on  przez chwilę ze strażnikiem pilnującym drzwi, ten odepchnął go i dobył miecza, zaś z pozostałych końców sali ruszyło ku nim dwóch kolejnych zbrojnych. Wtem jeden z posłańców wtrącił się pomiędzy miecz a chłopa.
    - Co tu się dzieje?
    - Ten chłop oszalał – zaczął tłumaczyć strażnik widząc gniewną minę mężczyzny – chce rozmawiać z królem, mówi, że jakaż wioska spłonęła przez gada. Upił się pewnie, podpalił chatę a teraz będzie chciał pomocy od króla.
    - Ja prawdę gadam! Przecie mówię, wielka splunęła ogniem i co? Cała wioska spłonięta… A ja straciłek z żoną wszystek! I chatę, i obórkę… Całe życie na to żek pracował i co? Ludzie spłonięci! Domy popalone! Straszno nocka powiadam, straszno nocka!
    Chłop mówiąc to wszystko łkał wspominając swój dobytek. Posłaniec widział prawdę w tym co mówił chłop, czemu miałby kłamać? Strażnik zaś patrzył nań z pogardą.
    - Mówiłem dostojny, że zwariował? Jaki gad? Przywidzenia miał!
    - Proszę cię zamilknij – rzekł posłaniec do strażnika. Ten zaskoczony wykonał niezwłocznie polecenie. Poseł zaś zwrócił się do chłopa:
    - Powtórzysz to wszystko Radzie Królewskiej i królowi?
Przerażony ale i wdzięczny chłop pokiwał głową przytakując. Po tych słowach posłaniec zwrócił się do strażnika:
    - Zaprowadź go do pokojów służby i każ mu się umyć oraz daj mu coś do odziania. Następnie zaprowadź go do Oświeconego. Będzie czekał na niego tu, przy fontannie.
    - Jak każesz dostojny – po czym schował miecz do pochwy, kazał chłopu ruszać i zniknął za zamykającymi się drzwiami. Poseł odwrócił się do reszty kompanów i rzekl do nich głosem pełnym niepewności:
    - Panowie, jeżeli to co się dzieje jest prawdą, nie błahostką, to stajemy właśnie u progu Nowej Ery…
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły