Wiadomość o rozpadzie The Gathering była dla mnie druzgocąca. Na szczęście równoległa informacja o solowym projekcie Anneke van Giersbergen pod nazwą Agua de Annique - wniosła mały promyk nadziei. Wkrótce okazało się, że materiał z płyty "Air", który zaprezentowała Anneke w swoim nowym wcieleniu stewardessy i femme fatale, jest jak najlepszej jakości.
Komentarze gunia : Jak dla mnie to ona jest & tak boska ze swoim "Day after yesterday" &...
W przypadku zespołów thrashmetalowych bardzo często dzieje się tak, że jak zespół próbuje łagodzić muzykę to od razu wiesza się na nim psy. Nie inaczej było z Testamentem, który po dwóch mocnych, thrashmetalowych krążkach złagodził styl na "Practice What You Preach" i jeszcze bardziej na "Souls Of Black". Już te krążki zebrały ostre słowa krytyki, ale najgorsze było chyba jeszcze przez zespołem.
Czasami człowieka dopada chęć całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Zwykle dzieje się to w wyniku wewnętrznych cierpień, gdy ma się poczucie, że niemożliwym jest przełożenie targających człowiekiem emocji na słowa. Tymczasem mam tu do czynienia z dziełem, które w niesamowity sposób tłumaczy ten stan ducha na język muzyki.
Po wydaniu pierwszych trzech płyt Cradle Of Filth stali się niemal ikoną poetyckiego black metalu. Zachwycano się oryginalnym wokalem Daniego, liryzmem płynącym z muzyki i jego umiejętnym wplataniem w ekstremelne dźwięki. W końcu musiała kiedyś nadejść chwila kiedy formacja zechce nagrać coś bardzo ambitnego - i taka też chwila nadeszła wraz z "Cruelty And The Beast".
Po wydaniu fantastycznego "Nexus Polaris" norweski Covenant miał nieprzyjemność procesować się o prawo do nazwy ze szwedzkim przedstawicielem sceny electro. Na nieszczęście dla zespołu zmuszony on został do zmiany nazwy, którą ostatecznie został The Kovenant. Wraz ze zmianą nazwy zmieniły sie pseudonimy muzyków - i tak Nagash został teraz Lex Iconem, Blackheart to teraz zwyczajnie Amund Svensson, Hellhammer zachował swój pseudonim, natomiast w miejsce gitarzysty Astennu pozyskano wokalistę Eileena Kuppera, a wiosłami zajął się Svensson, który obsługuje także klawisze.
Komentarze Sumo666 : Plytka jest naprawde ciekawa :) Po pierwszym przesluchaniu spdalem z krzesla...
Little_China_Girl : Animatronik to odważny eksperyment - moim zdaniem dość udany. Aż d...
uzekamanzi : No, Gniewol - postarałeś się :D Ładna recka, dobrej płytki :)
Już trochę ponad rok temu, bo w listopadzie 2006 roku, ukazał się debiutancki album warszawskiego melodic/symphonic metalowego zespołu - At The Lake. Zawiera on sześć utworów, a wśród nich znany z wydanej w 2005 roku EPki - "Silvae". Wydawnictwo trwa tylko nieco ponad 32 minuty, ale myślę, że jak na ten gatunek muzyki jest to wystarczająca długość, w ciągu której zespół potrafi zdążyć zainteresować słuchacza swoimi kompozycjami nie przemęczając go przy tym.
Zawsze, gdy słyszałem, że jakiś gitarzysta czy nawet muzyk wydaje solowy album, to jego celem jest możliwie najlepsze zaprezentowanie własnych umiejętności. Często więc dostajemy albumy pełne popisów bez składu i ładu, co tylko świadczy o klasie muzyka. Przez wiele lat takie też miałem podejście do jedynego solowego albumu gitarzysty Meshuggah i gdyby nie koleżanka, na pewno nigdy bym po ten album nie sięgnął. Jak się okazuje czasami uprzedzenia powodują, ze możemy stracić coś wartościowego.
Komentarze Ignor : album z ładem składem i klimatem ino Ron Jarzombek ze swoim drugi...
Fenomen tego wydawnictwa zastanawiał mnie od momentu jego wydania. Jedne opinie mówiły, że to zdecydowanie najlepszy album w historii Iron Maiden, inne mówiły, że wieje nudą - tak czy owak - krążek wzbudził wiele kontrowersji. Niewątpliwie związane było to z powrotem Bruce'a Dickinsona do składu, jak i obecność wszystkich trzech gitarzystów - Gers'a, Smith'a i Murray'a. Już same zapowiedzi muzyków odnośnie zawartości muzycznej mogły narobić apetytu. I w końcu ukazał się fioletowy krążek z infantylną okładką - zacząłem się zastanawiać, czy Iron Maiden, które przez 20 lat, gra niemal identyczną muzykę potrafiłoby nagrać coś innego, coś, co będzie jakimś novum.
Komentarze Pablo69 : Infantylna okładka? Człowieku, przecież to jest IRON MAIDEN - każda...
Zauważyłem, że jakiegoś czasu gothenburską szkołę melodyjnego death metalu zaczyna traktować się po macoszemu, a często nawet z nutką ironii. Kiedy obserwuję jednak kierunki rozwoju czołowych przedstawicieli tej sceny to zaczynam zauważać, że bardziej jest to "melodyjne" niż "death", a nowo powstałe zespoły bezczelnie zrzynają z dokonań tych, którzy przecierali szlaki. Wystarczy spojrzeć - In Flames i Soilwork z death metalem nie mają już w sumie nic wspólnego a Arch Eremy to death metal tylko w warstwie wokalnej.
Komentarze bliesa : Jeśli porównamy do innych melodethów, okazuje się, że ta płyta j...
zsamot : Niemniej z pozycji hard fana ( ;) ) płyta bardzo słuchalna. ;)
James Murphy - gdzie to on już nie grał - Death, Testament, Disincarnate, Obituary, produkował krążek m.in. polskiego Demise, jeszcze trochę, to może okaże się, że nagrywał z The Beatles i Mandaryną. Ma też na swoim koncie dwa solowe krążki, a "Feeding The Machine" jest właśnie tym drugim.
Faith Assembly to zespół, który ma głębokie korzenie w stylu i brzmieniu lat osiemdziesiątych. Są noworomantykami sceny new wave z dodatkiem współczesnego brzmienia synthpopu. Faith Assembly stał się znany jako współczesny zespół grający new romantic, grając w pięknym stylu jaki reprezentowały: Japan, The Smiths, Simple Minds czy Depeche Mode.
Job For a Cowboy - w życiu bym nie pomyślał, że zespół o takiej nazwie mógłby grać coś innego niż southern rock. Tymczasem Job For A Cowboy całkiem niedawno zdrowo namieszał na rynku metalowym za sprawą swojej EPki "Doom". Na EPce się nie skończyło i dostaliśmy o to debiutancki krążek zespołu. Rodzi się więc pytanie czy formacja wytrzymała presje i sprostała oczekiwaniom.
Czasem chyba trzeba zrozumieć potrzebę muzyków, aby eksperymentować. Nie każdy potrafi zrozumieć cel takiego działania a odskocznia od tego do czego zespół przez lata przyzwyczaił jest wielce krytykowana. Takie albumy jak "Renewal", "Outcast", "Cause Of Conflict" czy "Endorama" prezentowały inne oblicze Kreatora - to nie był zespół, który znaliśmy z tego agresywnego thrashowego oblicza. Były to albumy inne, ale niekoniecznie złe (no, może oprócz "Endoramy").
O takich albumach jak ten pisze się najciekawiej. I to wcale nie chodzi o jego poziom tylko o kontrowersje jakie wzbudza. Jakiś czas temu, przeglądając zagraniczne portale napotykałem różne opinie wychwalające omawiane wydawnictwo pod niebiosa. Nigdy wcześniej nie dane mi było usłyszeć tego zespołu, ale rzekomo, to co tworzy zespół miało być czymś … wyjątkowym.
Komentarze Vindaloo : Mnie się "Colors" bardzo podoba - bez wątpienia jedna z lepszych płyt w...
Harlequin : :) polecam poprzedni album ''Alaska'' i debiut , na tym rzeczywiscie troche sporo...
Ignor : :) polecam poprzedni album ''Alaska'' i debiut , na tym rzeczywiscie troche sporo...
Obserwując rowzój zespołu można powiedzieć, że stacza się on po równi pochyłej. Początkowy zachwyt, zachłystywanie się techniką muzyków i wokalem Dickinsona było czymś oczywistym, ale patrząc na kolejne krążki zespołu trzeba powiedzieć, że zespół stał w miejscu, a nawet wykazywał regres. Już "Somewhere In Time" prezentowało się co najwyżej średnio, powszechnie zachwalany "Seventh Son Of The Seventh Son” w gruncie rzeczy był bardzo ugłaskany i nie miał pazura "Number Of The Beast" czy "Powerslave", a "No Prayer For The Dying" był bezbarwny.
To się nazywa klasa! Zespół, który istnieje na scenie ponad 25 lat, który współtworzył wraz z Iron Maiden NWOBHM, mimo to pozostawał w jego cieniu. Saxon, bo o nim mowa to żywy dowód na to, że można tworzyć heavy metal oparty na sprawdzonym schemacie i uczynić go świeżym. O ile Iron Maiden już po kilku krążkach zaczęli śmierdzieć starymi skarpetami, gdzie poziom kolejnych krążków, a przynajmniej znacznej ich części staczał się po równi pochyłej, o tyle Saxon złapał drugi oddech, po kilka słabszych albumach wydanych na początku lat 90tych.
Komentarze ganzallein : chodzi o to ze jest tu dużo swietnych piosenek,widac ze zespol ma szacunek...
Harlequin : W sumie "Metalhead" też m isie podoba, choc nie powiem - ta płyta ma wyp...
ganzallein : to moja ulubiona płyta tego zespolu-swietne melodie, najbardziej lubię "Bloo...
Granice przyzwoitości znikają w muzyce metalowej, kolaboracja ze sobą coraz to odleglejszych gatunków muzycznych to już norma. Muzycy nie tylko zamazują granice pomiedzy stylami, ale garściami czerpią patenty z innych formacji wykorzystując na swoje potrzeby. Słuchacz zawsze lubi doszukiwać się czyiś inspiracji, zarzucać wtórność, ale po co? Jeśli muzyka mimo, że tak różnorodna, broni się w moim mniemaniu, umyśle i najwazniejsze uszach doskonale.
Niemiecka kontrofensywa na amerykański thrash metal w natarciu - czwarty krążek Niemców z Sodom, którzy uparcie podążają obraną wcześniej ścieżką. Poprzednie krążki formacji - zwłaszcza "Persecution Mania" pozwoliły zespołowi zostać zauważonym. O ile jednak wcześniejsze albumy były co najwyzej przecieztne, o tyle "Agent Orange" może się już podobać.Harlequin : ostatnio se wałkuje ten krążek w koło i słucha mi się go chyba je...
Sodom nigdy nie czarował techniką, wyrafinowaniem czy pomysłowością. Raz po raz nagrywa kolejne, podobne do siebie albumy, które są lepsze lub gorsze, ale oparte na podobnym schemacie. Brudny, kanciaty, niemiecki thrash z punkowym niechlujstwem i motorheadowym drivem. "Code Red" nie miał prawa być zaskoczeniem i w gruncie rzeczy nie jest.
Unblack metal był mi w ogóle nie znany jeszcze dwa lata temu. Ta esencja czystej brutalności o chrześcijańskim przesłaniu jakoś specjalnie do mnie nie docierała lub dotrzeć nie chciała. Do czasu.
Komentarze Harlequin : Czy ten zespół ma charakter groteskowy ? Religijne teksty i mroczne i stat...

