Pierwsze trzy płyty niewątpliwie pozwoliły zaistnieć Queen na światowym rynku - charakterystyczny wokalista, o genialnej barwie głosu, specyficzny styl gry Briana maya na gitarze i prosta, ale doskonale uzupełniająca resztę praca sekcji rytmicznej sprawiły, że mozna było mówić o własnym stylu, ale i o nowej jakości w muzyce rockowe. Nikt się jednak nie spodziewał, że kolejnym krążkiem formacja przełami wszelkie bariery tworząc jeden z najlepszych i najwazniejszych rockowych albumów wszechczasów.
Jeszcze tego samego roku, w którym ukazała się "II", Queen powrócił z kolejną płyta zatytułowaną "Sheer Heart Attack". Nieciężko się domyślić, że wielkiej zmiany stylistycznej nie było, a w opinii wielu był to najlepszy album poprzedzający ten bardziej spektakularny okres w karierze zespołu. Jak to jednak często bywa - nie zgodzę się z ta opinią.
W niecały rok po wydaniu debiutanckiej płyty Queen powrócił na rynek z kolejną płytą, niewymyślnie zatytułowaną "II". Ten krótki okres okazał się jednak wystarczający aby kwartet zarejestrował jedne ze swoich najlepszych a zarazem chyba najbardziej niedocenionych albumów.
Są rzeczy, które nie do końca potrafię zrozumieć. Blackheim na co dzień uprawiający zupełnie inny gatunek niż black metal postanowił drążyć temat i nagrać kolejną black metalową płytę pod szyldem Diabolical Masquerade. Może i nie miał bym nic przeciwko, gdyby swoją muzyką oferował coś ponad przeciętność.
Diabolical Masquerade to projekt Blackheim'a - muzyka Katatonii. W drugiej połowie lat 90-tych zapragnął on bowiem spróbować sił z black metalem i w tym celu powołał do życia ten projekt.
Za sprawą takich płyt jak "The Real Thing" oraz "Angel Dust" Faith No More dołączył do panteonu najciekawszych i najbardziej oryginalnych zespołów rockowych w historii. Zapewne wielu spodziewało się, że formacja podąży ścieżką obraną na "Angel Dust", ale kto jest spostrzegawczy zauważy, że zespół nie nagrał dotychczas dwóch podobnych utworów.
Ileż to można utrzymywać wysoką formę. Nawet najlepsi mają gorsze chwile kiedy nie wszystko wychodzi. Pech chciał, że ten słabszy moment w twórczości Faith No More przypadł na okres nagrywania albumu zatytułowanego dziwnym zbiegiem okoliczności "Album Of The Year". Tytuł zobowiązuje do jakości, ale po zapoznaniu się z zawartością będziemy wiedzieć, że to prawdą być nie może.
Cztery lata oczekiwania na kolejny krążek - w tym czasie muzyczna moda zmieniła się trochę i hard rock w stylu Europe nie należał do popularnych. Nic więc dziwnego, że "Prisoners In Paradise" przepadła na rynku, choć po raz kolejny Szwedzi nagrali bardzo dobry album.
Po trasie koncertowej promującej "The Final Countdown" z zespołem rozstał się gitarzysta Jon Norum, którego miejsce zajął nieznany raczej Kee Marcelo. Z tym muzykiem zarejestrowany został kolejny album "Out Of This World", który nie podzielił komercyjnego sukcesu poprzedniczki. Nie oznacza to jednak, że płyta była słabsza - wręcz przeciwnie - okazała się być najlepszym wydawnictwem Szwedów.
Wszyscy zapewne kojarzą tę szwedzką formację z hitowego utworu "The Final Countdown", dzięki któremu zespołowi przypięto etykietę pop rockową. Rzeczywiście pierwszy singlowy utwór z trzeciego krążka tego kwintetu może nasuwać takie skojarzenie, ale prawda jest taka, że Europe to zespół rockowy z krwi i kości.
Komentarze Harlequin : Słuchałem ich ostatnich produkcji - ciekawiej jest: cięższe brzmienie,...
Lupp : Słuchałem ich ostatnich produkcji - ciekawiej jest: cięższe brzmienie,...
Harlequin : Wlasnie Carrie mialem glownie na mysli... Coz, jest to kapela pop-rocko...
Zanim usłyszałem jakiekolwiek nagranie Gov't Mule nasłuchałem się dziesiątek pochlebnych opinii o tym trio, jakoby było najlepszym aktualnie grającym zespołem hard rockowym w starym stylu. Pierwszą płytą jaką usłyszałem było właśnie "Life Before Insanity" - trzecia studyjna płyta tej formacji i… rozczarowałem się.
Druga i jak dotąd najlepsza płyta tego amerykańskiego tria. Wielkiej rewolucji w porównaniu z debiutem tutaj nie ma, ale wprowadzone zmiany są wystarczającym elementem podwyższającym wartość muzyczną "Dose".
Cóż to za powiew świeżości! Gdy o Lynyrd Skynyrd i The Allman Brothers mało kto już pamięta na rockowej scenie pojawiła się formacja, która świetnie kultywuje tradycję rocka południa. Składający się m.in. z byłych muzyków The Allman Brothers Gov't Mule wprowadził ten nurt w nieco bardziej zadziorne rejony.
Co by nie mówić o twórczości Comy - czy się ją lubi czy nie - debiut "Pierwsze Wyjście Z Mroku" był objawieniem na polskiej scenie rockowej. Nic więc dziwnego, że z napięciem wyczekiwano kolejnego krążka. Kiedy jednak album wyszedł opinie szybko popadły w skrajności.
Pierwszy kontakt z muzyką szwedzkiego Arcana miałem przy okazji odsłuchu "The Last Embrace". Pamiętam, że płyta mi się podobała głównie za sprawą bardzo nietypowego nastroju, który wydawało mi się, że imituje odgłosy przyrody. Może nie była to muzyka relaksacyjna, ale taka forma ambientu mi odpowiadała. Chętnie więc sięgnąłem po najnowsze dokonanie tej formacji - "Raspail".
Po kilku mizernych płytach Camel nagrał album, który powinien przywrócić wiarę fanów w kompozytorskie umiejętności muzyków tej formacji. Zawiedzie się jednak ten, kto spodziewa się po tym wydawnictwie powrotu do grania w stylu "Mirage".
"We Are Pilots" to debiutancki album amerykańskiej alternatywnej formacji Shiny Toy Guns, łączącej muzykę elektroniczną z new wavem i rockiem. Pierwszy singel z płyty, "Le Disko", ukazał się już w 2006 roku. W następnym roku pojawiły się jeszcze single "You Are The One", "Rainy Monday" oraz "Don't Cry Out". Album nominowano do nagrody Grammy w kategorii Najlepszy Album Electro/Dance. Na płycie znajdziemy 11 kompozycji będących mieszanką indie rocka, electro popu i new wave.
Wow! Takiego przeskoku się raczej nie spodziewałem. Pomimo wszystko progresywnym albumie jakim był "Moonmadness" Camel, niczym gówno z prądem płynące nagrał płytę, która obok poprocka a tym bardziej jazzrocka nie leżała.
Gdyby ktoś kazał mi wskazać najsłabszą płytę Camel bez wahania wskazałbym na "Nude". Nie od dziś wiadomo, że formacja nigdy nie prezentowała równego poziomu, a każda z płyt miała swoje plusy i minusy, ale "Nude" jest pod tym względem wyjątkowa - ta płyta nie ma w sobie absolutnie nic.
Wielki boom na rock progresywny na początku lat 70-tych zdawał się przygasać w drugiej połowie dekady. Niewątpliwie jedną z przyczyn był także marazm twórczy czołowych artystów, którzy nie potrafili powtórzyć jakościowo swoich pierwszych dokonań.

