Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Weedcraft, Mun - Alive, Wrocław (16.02.2017)

Weedcraft, Mun, stoner rock, doom metal, space rock, rock psychodeliczny

Złote lata muzyki psychodelicznej są już dawno za nami. Od boomu na pustynne granie również minęło parę dekad. Mimo to wciąż, nawet w Polsce, powstają instrumentalne kapele czerpiące z tradycji stoner rocka, doom metalu i space rocka, mieszające elementy tych gatunków do osiągnięcia stylu, który z odkrywczością i nowoczesnością niewiele ma wspólnego, za to przejawia ponadprzeciętną żywotność. Dwie z nich ruszyły w krótką trasę po kraju zatytułowaną "Space Invaders".


Obłoki z dymiarki - nieodparcie kojarzące mi się z wysokim w tych dniach w mieście stężeniem smogu - zdążyły ze dwa razy całkowicie opaść, zanim na scenę, ponad dwadzieścia minut po czasie, weszło Mun. Występ zaczął się od odtworzonej wypowiedzi bodajże o istotach z Marsa. Następnie wrocławski tercet na godzinę zabrał publiczność w krainę przestrzennej muzyki, głównie stoner rocka, z przejeżdżającymi czasami walcami, przy czym najcięższy grupa zostawiła sobie na sam koniec. Ostatnią pozycję w secie zajęło rozbudowane "Axis Mundi" - tytułowy utwór z albumu dostępnego w sklepiku za 25 zł. Pomimo rzędu niebieskich światełek pod nogami, Mun nie pokazał się jako zespół atrakcyjny wizualnie, ale w trakcie wykonania, w jednej z przerw w tej kompozycji zwracała uwagę interakcja między instrumentalistami. Gdyby ktoś nie wiedział, że to cały czas ten sam, wieloczęściowy kawałek, mógłby pomyśleć, że muzycy uzgadniają, czy coś jeszcze zagrają. Do słuchania, również na żywo, kapela nadaje się jednak bardzo dobrze, a i pod sceną można było się trochę pobujać.


Weedcraft dopiero ustawiało sobie nagłośnienie, a ja już czułem tak pasujące do nazwy grupy zielsko. Źródła woni nie ustaliłem, ale nie szukałem. Bez związku z unoszącym się w powietrzu zapachem muzycy bezskutecznie próbowali jeszcze włączyć sobie wiatraki po bokach sceny oraz czekali, aż na ekranie za ich plecami obsługa przestanie odtwarzać czyjś koncert. Gdy wreszcie wystartowali, zniknęli. Przez kilkanaście pierwszych minut przez dym z odległości zaledwie paru metrów widać było niewiele więcej, niż odblaski od talerzy perkusisty i kluczy gitarowych. W końcu wyłonił się cały zespół ze swoim sprzętem, od rzędów zielonych lampek u stóp po obsługiwany przez bębniarza laptop, ale również w przypadku puławskiego kwartetu skupiało się w o wiele większym stopniu na muzyce, niż na widoku. Weedcraft, podobnie jak Mun, brzmiało przestrzennie, ale grało ciężej i wolniej. W pięćdziesięciominutowym secie, w którym uwzględniło m.in. "Satan/Fuzz/Weed", zaprezentowało wiele walców, sabbathowe riffy, dając zgromadzonym okazje do relaksującego headbangingu.


Wątpię, żeby po koncercie ktokolwiek z publiczności czuł się nasycony lub chociaż rozkosznie zmęczony zabawą. Widzowie powinni być jednak z obu występów zadowoleni. Pobierane na bramce 10 zł za wstęp uważam za nieco zaniżoną kwotę w stosunku do poziomu muzyków i ich dzieła. Choć grali łącznie niecałe dwie godziny, był to przyjemnie spędzony czas.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły