"Genesis" to ciężki orzech do zgryzienia. Po nadszarpnięciu opinii płytami "Sleep Of The Angels" i "Khronos" formacja, aby nie stracić w oczach fanów powinna nagrać coś wielkiego. Tutaj też pojawia się problem ...
"Genesis" był albumem, który pozwolił zespołowi odbudować nadszarpniętą reputację. Nie wiem jednak czy ktoś się spodziewał takiej kontynuacji. "Sanctus Diavolos" bowiem prezentuje zupełnie inne oblicze zespołu.
Trivium jest jednym z czarnych koni wystawionych przez Roadrunner Records. Płyta "Ascendancy", która jest drugim krążkiem w historii zespołu, a pierwszym z katalogu wspomnianej wytwórni, pokazuje na co stać tych młodych (średnia wieku w zespole to około 20 lat) muzyków, których niektórzy już zdążyli okrzyknąć nadzieją ciężkiego grania.
Chociaż członkowie Trivium na każdym kroku podkreślają, że najważniejszymi inspiracjami dla nich są zespoły pokroju Metalliki, Megadeth czy Slayera, to jednak na "Ascendancy" prędzej można natknąć się na dźwięki pokrewne bardziej współczesnym grupom, takim jak Killswitch Engage czy Machine Head. Generalny pomysł na piosenki nie jest bardzo skomplikowany. Większość utworów oparto na podobnym szkielecie: ciężki i szybki riff na początek, wściekły wrzask wpadający growl przy zwrotkach, a w refrenie dla odmiany jakaś chwytliwa melodia i trochę czystego, wysokiego śpiewu. Do tego sprawna współpraca dwóch gitar, które czasami grają unisono. Pomysł jest na tyle nośny, że z powodzeniem sprawdza się w wielu utworach z "Rain", singlowym "Pull Harder on the Strings of Your Martyr", "Like Light to the Flies" oraz tytułowym "Ascendancy" na czele. W "Dying in Your Arms" melodia i czysty wokal wychodzą na pierwszy plan, czyniąc ten utwór jednym z bardziej chwytliwych, wręcz przebojowych fragmentów płyty. Natomiast im bliżej końca, tym więcej ciekawych rzeczy zdaje się dziać w samych utworach. W "Departure" ciężkie brzmienie skontrastowane zostało z akustycznymi wstawkami, a zamykające krążek nagranie "Declaration" ma postać kilkuczęściowej, thrashowej mini-suity.
"Ascendancy" to dobry album obiecującego zespołu. Nie jest to może przełom, a raczej oznaka tego, że Amerykanom znudziło się już łączenie metalu z hip-hopem na przestrojonych w dół gitarach i młodzi ludzie zza Oceanu coraz częściej szukają inspiracji w heavy i thrash metalu.
Chociaż członkowie Trivium na każdym kroku podkreślają, że najważniejszymi inspiracjami dla nich są zespoły pokroju Metalliki, Megadeth czy Slayera, to jednak na "Ascendancy" prędzej można natknąć się na dźwięki pokrewne bardziej współczesnym grupom, takim jak Killswitch Engage czy Machine Head. Generalny pomysł na piosenki nie jest bardzo skomplikowany. Większość utworów oparto na podobnym szkielecie: ciężki i szybki riff na początek, wściekły wrzask wpadający growl przy zwrotkach, a w refrenie dla odmiany jakaś chwytliwa melodia i trochę czystego, wysokiego śpiewu. Do tego sprawna współpraca dwóch gitar, które czasami grają unisono. Pomysł jest na tyle nośny, że z powodzeniem sprawdza się w wielu utworach z "Rain", singlowym "Pull Harder on the Strings of Your Martyr", "Like Light to the Flies" oraz tytułowym "Ascendancy" na czele. W "Dying in Your Arms" melodia i czysty wokal wychodzą na pierwszy plan, czyniąc ten utwór jednym z bardziej chwytliwych, wręcz przebojowych fragmentów płyty. Natomiast im bliżej końca, tym więcej ciekawych rzeczy zdaje się dziać w samych utworach. W "Departure" ciężkie brzmienie skontrastowane zostało z akustycznymi wstawkami, a zamykające krążek nagranie "Declaration" ma postać kilkuczęściowej, thrashowej mini-suity.
"Ascendancy" to dobry album obiecującego zespołu. Nie jest to może przełom, a raczej oznaka tego, że Amerykanom znudziło się już łączenie metalu z hip-hopem na przestrojonych w dół gitarach i młodzi ludzie zza Oceanu coraz częściej szukają inspiracji w heavy i thrash metalu.
Chile raczej nie należy do krajów, które są potęgą metalowego czy też rockowego światka. Jedynymi znanymi mi reprezentantami są deathmetalowy Undercroft, thrashdeathowy Criminal oraz właśnie Coprofago. O ile nazwa zespołu może sugerować, że zespół uprawia grindcore lub jest klonem nieśmiertelnych Cannibal Corpse, to jest w grubym błędzie.
Muzyka Dimmu Borgir może być przedmiotem zaciekłych dyskusji. Jedni zachwycają się pięknem muzyki, która łączy elementy neoklasyczne ze standardowym blackmetalem, inni zarzucają zbyt dużą dawkę melodii, pozerstwo i skomercjalizowanie muzyki zespołu. Śledząc ich karierę można wyszczególnić pewne etapy w ich karierze. Po nagraniu dwóch ciekawych albumów z norweskimi lirykami, zespół dostał okazję wypłynięcia na szersze wody. Siłą rzeczy musiało znaleźć to odzwierciedlenie w muzyce, więc "Enthrone Darkness Triumphant" miało być w pewnym sensie dowodem wartości zespołu.
Coś się zbliża … po cichu, jak tornado, którego nie widać, ale za to bardzo dobrze słychać. Dźwięk narasta aby po chwili przybrać formę potężnej niszczycielskiej siły, która miażdży swą potęgą, zabija melodią, niszczy swoim nieograniczonym potencjałem, furią i prawdziwym ogniem niebios! Jest majestatyczna i nieokiełznana zarazem, dzika i nieprzewidywalna, a jednak zabójczo perfekcyjna. Jak grom powala wszystko, w co wierzyliśmy i co trzymało nas przy zdrowych zmysłach. Jak taran wdziera się w nasze życie niszcząc to o czym myśleliśmy, że jest niezniszczalne. Burzy schematy, rozgramia tradycje, mąci konwencje. Potęga i majestat tej siły nie daje się trzymać żadną mocą ludzką.
Komentarze Harlequin : Don't worry :) przynajmniej ktoś pisze o innych gatunkach niż ja :D zawsze...
Myst : Wiem, wiem, poniosło mnie :) Ale cóż zrobić. Nawet po niemal 3 latach...
Harlequin : Co do recenzji - mniej patosu, więcej konkretów. Ale albumik dobry :)
To był jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie krążków ubiegłego roku. Debiutancki "Cabinet" ukazywał bowiem nową jakość technicznego deathmetalu, polegającą na maksymalnym skomplikowaniu partii instrumentalnych kosztem jakości utworów. Zgodnie z zapowiedziami muzyków spodziewałem się, że "Noctambulant" rozniesie konkurencję w pył.
Nie da się ukryć, że jedną z najbardziej irytujących nisz metalowych jest szwedzka scena melodyjnego death metalu, gdzie powstały setki miałkich zespołów wzorujących się na In Flames. Owszem, tu i ówdzie próbuje się wplatać jakieś nowinki, ale generalnie, to scena ta cechuje się świeżością kotletów z McDonalda.
Moim zdaniem Vintersorg należy do najlepszych wokalistów w metalowym światku. Nigdy nie śledziłem jego kariery solowej i jego umiejętności znałem jedynie poprzez pryzmat dokonań w Borknagar. Tak się jednak złożyło, że całkiem przypadkowo wyczytałem, że omawianym tutaj krążku sekcję rytmiczną obsługiwali Steve DiGiorgio (Sadus, Death, Control Denied) oraz Asgeir Mickelsson (Borknagar, Spiral Architect). Takie zestawienie musiało gwarantować kawał świetnej muzy ... a jednak nie do końca.
Jeśli nie wiecie jeszcze jak wygląda piekło, a mielibyście ochotę się o tym przekonać na własne uszy to na pewno trzeba sięgnąć po Mysticum. "In The Streams Of Inferno" to morderstwo, śmierć, gwałt i zniszczenie w najczystszej postaci.
Mnóstwo osób zachwyca się obecnie rodzimym Riverside, a mało kto pamięta o rewelacyjnym Collage. Ostatnimi laty zespół pokrył się trochę kurzem, dlatego warto odświeżyć zawartość najlepszego ich krążka - "Moonshine", który moim zdaniem przebijał ogromną część zagranicznej konkurencji.
Długo zabierałem się do napisania recenzji tego albumu. Twórczość Anthony'ego Arjena Lucassena, choć oryginalna i nietuzinkowa, to nigdy do mnie nie przemawiała, jednakże superlatywne opinie na temat "The Human Equation" skłoniły mnie do bliższego zapoznania się z tym albumem. Jaki jest efekt?
Komentarze KostucH : KostucH, u mnie taka gorąca atmosfera, że nic grzać nie muszę :twist...
minawi : KostucH, u mnie taka gorąca atmosfera, że nic grzać nie muszę :twist...
KostucH : Wiesz co, Ty już lepiej paskudo nie zadawaj głupich pytań :wink:Nie mar...
Choć staram się nie uprzedzać do zespołów, to Soilwork należy do takich, których fenomenu nie rozumiem. Ni stąd ni zowąd zespół zdobył uznanie na świecie wydając bliżej nieokreślone jakościowo krążki drastycznie zmieniając styl za każdym niemal razem. "The Chainheart Machine" jest drugim albumem grupy, który jest dosyć mocno osadzony w standardach thrash/deathowych. W muzyce pobrzmiewają echa szwedzkiej sceny melodyjnego death metalu, ale Soilwork gra agresywniej, zdecydowanie mniej melodyjnie czasami wręcz thrashowo - skojarzenia ze Slayerem i Kreatorem są jak najbardziej na miejscu.
Ostatnimi laty kanadyjska scena rośnie w siłę wypuszczając na rynek coraz to ciekawsze i bardziej wizjonerskie zespoły. Wystarczy wspomnieć o Martyr, Unexpect, Gorguts, Cryptopsy czy Ion Dissonance. Tym też sposobem postanowiłem zapoznać się z twórczością innego zespołu ze stajni Galy - Atheretic, który podobnie jak Martyr pała się technicznym death metalem.
Anaal Nathrakh wraz z wydaniem debiutanckiego "Codex Necro" zostali okrzyknięci objawieniem i nadzieją sceny blackmetalowej. Gatunek ten od dłuższego czasu przeżywa zastój twórczy, a dobre wydawnictwa w ostatnich latach można było policzyć na palcach.
Nigdy wcześniej nie miałem styczności z twórczością naszego, rodzimego Sacrum, ani też nigdy nie słyszałem o tym zespole. Dlatego też kiedy więc otrzymałem do recenzji „Darkstricken” nie pałałem ciekawością co do zawartości muzycznej krążka. Jak się okazuje "Darkstricken" to już trzeci album zespołu w jego blisko 10-letniej karierze.
Druga płyta studyjna "Medeis" pozwoliła wybić się Hunterowi i zaistnieć w mediach. Prawdziwą rewolucję Hunter może zawdzięczać teledyskowi do "Kiedy Umieram..." (utwór został umieszczony na koncertowej płycie "Live") nagranemu na początku 2002 roku przy okazji koncertu charytatywnego w Szczytnie. Przez około 2 miesiące okupywał 1 miejsce na liście VIVA Rock, gdzie trafił od razu z propozycji do listy i był pierwszym w jej historii polskim zespołem.
Komentarze ahroun : moze nic nie wiadomo mieszkałam tam 6 mies :D a chodzilo mi o zespoły...
ahroun : fajne chłopaki .szkoda ze mało graja w swoim rodzinnym mieście hehe....
margott : Taa, Hunter ma w ogóle świetne teksty. W ogóle Drak jest strasznie przem...
Po czterech latach pozornego milczenia, Artrosis - przedstawiciele gotyckiego rock/metalu, powracają ze swoją szóstą w dorobku płytą studyjną "ConTrust". Artrosis było dla mnie zawsze twardym orzechem do zgryzienia. Początkowe płyty tej metalowo-gotyckiej formacji kompletnie mnie nie przekonywały, rażąc pewną naiwnością i nieco kuriozalnym w takiej estetyce użyciem automatu perkusyjnego.
Od tego albumu zaczął się cały boom na granie ekstremalnej muzy. Czwórka młodych chłopaków z Bay Area zaprezentowała wizję metalu, która miała być odpowiedzią na NWOBHM. Wizja ta ukazywała metal jako muzykę dziką, nieokiełznaną, brutalną i energiczną.
Piąty krążek Bogów thrash metalu i ostatni nagrany studyjny nagrany z Davem Lombardo. Przez wielu właśnie "Seasons In The Abyss" jest uważany za najlepszy krążek Slayera. Najdziwniejszy jest jednak fakt, że niczego nowego ten album nie odkrywa, a jest jedynie kontynuacją stylu zaprezentowanego na "South Of Heaven". Tym razem zespół jednak postarał się, aby płyta trzymała poziom.

