Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

One Man Army And The Undead Quartet - Grim Tales

Nie wiadomo w jakich okolicznościach Johan Lindstrand zaraz po wydaniu „Deathrace King” opuścił szeregi The Crown, wiadomo jednak, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Musiało minąć aż 5 lat, żeby dżentelmen powrócił z muzycznego niebytu. Stało się to w 2006. Były wokalista w/w kapeli ogłosił światu, że o to nadchodzi - One Man Army And The Undead Quartet.

W tym samym roku na światło dzienne wychodzi debiut tejże formacji pt. „21st Century Killing Machine” i zbiera pochlebne recenzje w prasie i w mediach. Johan Lindstrand nie marnował czasu, a co za tym idzie znalazł sobie odpowiednich muzyków, którzy to wiedzieli co i jak mają zagrać (i jakie są wymagania frontmana).

Pierwotny skład Johan Lindstrand – Vocals, Mikael Lagerblad - Lead Guitar, Pekka Kiviaho - Rhythm Guitar, Valle Adzic – Bass, Marek Dobrowolski - Drums  może się poszczycić nagraniem 2 pełnych płyt – „21st Century Killing Machine” z 2006, „Error in Evolution” z 2007 oraz jednej EPki – „Christmas for the Lobotomizer” wydanej w tym samym roku co debiut. Nie mija 12 miesięcy a w składzie tejże kapeli następują 2 rotacje personalne. Pekkę Kiviahp zastępuje Mattias Bolander, natomiast Vallę Adzica na basie – Robert Axelsson.

W/w piątka pełna nadziei w czerwcu 2008 rocku przekracza progi studia Black Lounge w celu nagrania 3 longplaya pt. „Grim Tales”. Za konsolą usiadł właściciel owegoż, niejaki Jonas Kjellgren, który to miał za sobą współpracę ze Scar Symmetry, Sonic Syndicate i Darzamat.

Nie będę ukrywał, że zarówno muzycy jak i producent wywiązali się ze swoich zadań znakomicie. Czas spędzony spędzony nie został stracony, powiem więcej, został jakże należycie wykorzystany.

11 kawałków (w tym intro „Black Clouds”) to kawał świetnego szwedzkiego melodic death metalu utrzymanym w klimacie The Crown. Płyta rewolucji nie przynosi, ale słychać, że Panowie wiedzą co należy zrobić, aby fan tejże muzy był co najmniej zadowolony. Lindstrand zdaje sobie w pełni sprawę, że jego obecny zespół był, jest i będzie porównywany do The Crown i wie, że w tym czasie One Man Army... bije poziomem kompozycji jego były zespół na głowę.

Zespół pozwolił sobie na następujący manewr, gdzie szybkie numery są przeplatane wolniejszymi, przez to nie ma tu podziału na płycie. „Grim Tales” można by rzec, że została nagrana po staremu, mianowicie – numery są utrzymane w dość szybkim, ale nie zabójczym tempie. Są oczywiście zwolnienia, a cały klimat utrzymuje jakże charakterystyczny wokal Lindstranda (czasem aż ciarki przechodzą). Po prostu stara dobra szwedzka szkoła. Każdy z numerów na tej płycie jest co najmniej dobry i nie jest zamieszczony na siłę tak, aby dopełnić czas krążka. Praca każdego z elementów wchodzących w skład dobrego albumu jest tutaj bez zarzutu.

Świetne (szybkie lub średnio szybkie) riffy, rewelacyjnie melodyjne solóweczki, nienaganna perkusja i bas, który łącznie z wokalem buduje atmosferę tego wydawnictwa. Gitara rytmiczna czasem przypomina Motorhead i jest to oczywiście atut i komplement w stronę Mattiasa Bolandera (czerpanie z takiego wzorca ujmy na pewno nie przynosi).

Najważniejsza na tej płycie jest radość z grania (widać to dokładnie chociażby na płycie dodanej do wydania digipackowego „Grim Tales”, uśmiechy na twarzach muzyków są jak najbardziej naturalne, a nie sztuczne robione pod kamerę). Lindstrand i spółka są tutaj naprawdę w dobrej formie. Chłopaki nie oszczędzają się wylewają z siebie siódme poty, ale robią z wielką przyjemnością i zaangażowaniem.

One Man Army... to stosunkowo młody zespół jeśli chodzi o wiek, ale prężny pod względem kompozycyjnym (3 pełne albumy i EPka w ciągu 4 lat istnienia). Widać, że Lindstrand z obowiązków frontmana wywiązuje się znakomicie i pcha tę formację do przodu. Nie ma moim zdaniem obawy, że zboczą z raz obranej drogi. Ten kwintet swoimi wydawnictwami daje nadzieję, że szwedzki death metal nie umarł i że pomimo posuchy w tym gatunku można nagrywać ciekawe, choć nieoryginalne płyty.

Dla fanów szwedzkiej sceny jest to pozycja jak najbardziej obowiązkowa. Jak napisał Lindstrand we wkładce tego albumu PLAY THIS FUCKIN' THING LOUD!!!

Ocena: 8/10    

Tracklista:

01. Black Clouds
02. Misfit With A Machinegun
03. Saint Lucifer
04. Cursed By The Knife
05. A Date With Suicide
06. Death Makes It All Go Away
07. Dominator Of The Flesh
08. Bonebreaker Propaganda
09. Make Them Die Slowly
10. The Frisco Reaper
11. Bastards Of Monstrosity

Wydawca: Massacre Records (2008)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły