Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Relacje :

Cynic - Progresja, Warszawa (03.08.2008)

Dla wielu fanów ciężkiego grania - zwłaszcza tych, którzy dobrze pamiętają złote czasy death metalu, miał to być wieczór wyjątkowy. Zapowiadany od dłuższego czasu August Prog Day w warszawskiej Progresji sprowadził się do występu w zasadzie jednej formacji, legendy technicznego death metalu - zespołu Cynic. Wielu na pewno marzyło aby zobaczyć tę formację na żywo, a ubiegłoroczna reaktywacja formacji na pewno podsyciła apetyty. Dodatkowo od dłuższego czasu mówiło się, ze muzycy nagrywają materiał na nową płytę, co już definitywnie przesądzało o fakcie, że jakaś trasa koncertowa będzie miała miejsce.
Niektórzy zapewne mieli już okazję zobaczyć Cynic na ubiegłorocznych festiwalach - choćby na Brutal Assault. Tak się jednak złożyło, że tego niedzielnego wieczoru mogliśmy zobaczyć jeszcze dwie inne, rodzime formacje, choć już niewątpliwie nie tego formatu co Cynic.

Gdy przybyłem na miejsce ku mojemu miłemu zaskoczeniu pod Progresją koczowała całkiem spora grupka młodych ludzi, co może świadczyć o tym, że muzyka formacji znajduje coraz większe zrozumienie w oczach fanów ekstremalnego grania. Otwarcie bram było punktualne i nie trzeba było czekać długo na pierwszy występ. Tuż po 19:00 na scenie pojawił się powermetalowy Privateer, który – tak jak nazwa imprezy wskazuje - miał niewiele wspólnego wspólnego muzyką progresywną. Formacja o wiele lepiej sprawdziłaby się jako support przed Iron Maiden, ale niekoniecznie przed Cynic. Nie powinien więc dziwić fakt, że na sali tłumów nie było, a ponad połowa ludzi wolała delektować się zimnym piwem, które gasiło pragnienie w trzydziestostopniowym upale. Sam występ zespołu należy jednak uznać za dość udany. Choć nie jestem entuzjastą tego typu grania, to od strony warsztatu instrumentalnego Privateer zaprezentował się nieźle, a szczególnie dobre wrażenie zrobił basista, który grał rzeczy dalekie od schematyczności. Nie będę jednak ukrywał, że półgodzinny występ tej formacji nie zrobił na mnie większego wrażenia.

Około godziny 20:00 na scenie pojawił się łódzki Tenebris. Nigdy przedtem nie miałem do czynienia z twórczością tej formacji, zaś sama nazwa raczej kojarzyła mi się z black metalem. Może dobrze, że tak myślałem, gdyż rozczarowałem się niezwykle miło. Okazuje się bowiem, że Tenebris gra bardzo ciekawą, progresywną muzykę, w której słychać echa twórczości Tool, Cynic, Theory In Practice i Immortal. Tuż przed występem dowiedzieliśmy się, że w składzie pojawił się nowy perkusista, zaś zamiast trzeciej gitary będą klawisze. Końcowy efekt był taki, że dostaliśmy blisko 40-minutową, progresywną ucztę pełną zwrotów akcji. Ne dość, że formacja prezentuje wysoki warsztat techniczny, to same utwory, ich różnorodność i wielowątkowość z pewnością usatysfakcjonowały większość publiczności zebranej tego wieczora w Progresji. Formacja zagrała materiał z dwóch ostatnich wydawnictw, z czego zagrane zostały prawie wszystkie utwory z najnowszej EPki. Tenebris został w pełni zasłużenie nagrodzony gromkimi brawami, zaś lider zapowiedział występ gwiazdy wieczoru.

Już wcześniej wiadome było, że nie ma w składzie Cynic Seana Malone'a. Muzyka takiego formatu ciężko jest zastąpić, ale wierzyłem, że do tego typu formacji przypadkowi ludzie nie trafiają. Byłem także ciekaw jak w nowym zespole odnajdzie się Tymon Kruidenier, który miał obsługiwać drugą gitarę i growling, bowiem poprzedni gitarzysta formacji - Senescu raczej rady sobie nie dawał. 21:15 na scenie, po krótkim testowaniu sprzętu pojawił się kwartet w komplecie, a salę wypełniło blisko 350 fanów. Od samego początku występ ten nabrał niesamowitej aury. Gra świateł, pogłosy z sampli, celowe przedłużanie. Zaczęło się od "Veil Of Maya" - i już na tym etapie wiedziałem, że będzie to wyjątkowy koncert. Nie do końca czyste brzmienie, zatarte "kosmiczne" wokale Masvidala, przytłumione solówki Kruideniera - po raz pierwszy w życiu stwierdziłem, że niedoskonałe brzmienie zadziałało in plus. Cynic zabrzmiał niesłychanie energicznie i organicznie. Perfekcyjne wykonanie i niesamowita aura entuzjazmu unoszącą się nad sceną zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Poczułem nawet coś w rodzaju wzruszenia, gdy ponad połowa sali odśpiewywała chórem kolejne wersy tekstu. Aż dziw brał, że muzyka tak zaawansowana technicznie i generalnie raczej niezbyt chwytliwa porwała tłum od razu. Nawet nowy basista (w zasadzie jest to muzyk grający tylko na trasie) sprostał oczekiwaniom i choć nie była to klasa Malone'a to rzemieślnik z niego wzorowy. W zasadzie od pierwszej chwili byłem absolutnie poskładany tym występem. Poza tym niczym na koncercie jazzowym kilkukrotnie w trakcie trwania utworu - zwłaszcza przy zwolnieniach - padały gromkie brawa. A dalej nie było wcale gorzej. Poleciały kolejne kawałki z "Focus" - "Celestial Voyage”, "The Eagle Nature" zagrany o wiele agresywniej niż w oryginale oraz "Sentiment". Pomiędzy tymi utworami słyszeliśmy jakieś filozoficzne wywody z playbacku, które potęgowały klimat. Jako, że wykinęły małe problemy ze sprzętem wzmacniającym bas, pozostała trójka muzyków pokusiła się o pełną oniryzmu, jazzującą improwizację. W końcu jednak usłyszeliśmy jakiś nowy utwór. Wybór padł na "Evolutionary Sleeper" który jest swoistą wizytówką nadchodzącego krążka. Słychać, że ten kawałek formacja ma już ograny. Potem poleciało "I'm But A Wave To" - kolejny moment, kiedy czułem się nie tylko poskładany, ale już chyba nawet zzipowany. Słychać, że muzycy odnajdywali się w mnogości tematów i karkołomności partii instrumentalnych jakie niesie ze sobą ten numer. Kolejnym nowym kawałkiem było "Adam's Marmur" - nieco spokojniejszy, dający wytchnąć przed absolutnym killerem w postaci "Uroboric Forms". Był to chyba jedyny moment tego koncertu, gdy publiczność skusiła się na młyn. Do tej pory koncert przypominał jazzowy występ, gdzie fani usadawiali żuchwy na posadzce i pokazywali plomby klaszcząc i śpiewając przy każdej możliwej okazji. Potem dostaliśmy "Textures" i kolejny nowy utwór w postaci "Integral Birth", który bezdyskusyjnie jest kawałkiem genialnym i świetnie sprawdzającym się na koncertach. Na zakończenie dostaliśmy wyczekiwany od samego początku "How Could I?" - zagrany dość brudno i chaotycznie, ale złożyło się to na niesamowity efekt. Gromkie brawa nie gasły, gdy muzycy schodzi ze sceny. Nikt jednak sali nie opuszczał, gdyż oczywistym w tym wypadku wydawało się to, że dostaniemy bis. I rzeczywiście dostaliśmy - Cynic zagrał zupełnie nowy, nigdzie dotąd nie publikowany utwór "The Unknown Guest" który oczywiście znajdzie się na "Traced In Air". Choć słychać było, że ten numer nie jest jeszcze ograny, to zwrócił uwagę fakt, że wszystkie nowe utwory są szalenie progresywne i wielowątkowe, choć chyba nie tak skomplikowane jak te z "Focus". Nie zmienia to jednak faktu, że 75-minutowy występ był po prostu genialny.

Należałoby jednak wspomnieć kilka słów o samych oczekiwaniach. Przede wszystkim formacja jako całość nie zapomniała jak się gra death metal. Tymon Kruidenier wzorowo wywiązał się ze swojej roli, a jego growling stylizowany trochę na Patrika Mameli (Pestilence) dodawał muzyce zadziora i agresji. Zadziwił mnie także sam Paul Masvidal, który na scenie pojawił się z tą swoją zabawną gitarką, o krótkim gryfie - na której to jednak wygrywał cuda a rozstaw palców tego muzyka wprawił mnie w zdumienie. Szalenie mile zaskoczył także Sean Reinert, który przypomniał występ Cynic w Warszawie z 1994 roku, kiedy to - jak wspominał - wysiadł prąd i musiał grać solo perkusyjne. Najmilszym jednak akcentem było to, że po koncercie muzycy uściskali chyba z ćwierć widowni - podziękowania niczym w teatrze i obustronne zadowolenie z tego wieczoru, a także długo i cierpliwie pozowali do zdjęć i rozdawali autografy.

Cynic zrobił swoje - zmiażdżył publiczność klimatem, a każdą niedoskonałość potrafił obrócić w swój atut. W zasadzie muzycy zagrali to co mieli - nie można było oczekiwać więcej. Nie mam też wątpliwości już, że z taką dyspozycją, z dniem 28.10.2008 dostaniemy kolejny deathmetalowy kamień milowy. Nawet po kilkunastu latach przerwy weterani sceny pokazali, że przed współczesną sceną deathmetalową jeszcze długa droga aby zasłużyć sobie na pochwały. Subiektywnie chciałbym stwierdzić, że był to chyba najlepszy koncert na jakim kiedykolwiek byłem, gdyż pomimo swoistej ekstremalności sztuka wygrała i potwierdziła swoją legendę.

A kto nie widział Cynic 3 sierpnia w Progresji - ten ma z całą pewnością czego żałować.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=56257
Komentarze
cross-bow : no :) czyli nie tylko MY wygraliśmy życie ;) hihi.
Lisa : Bardzo fajna relacja z koncertu Harlequin :) Czytając to, znów przenios...
cross-bow : pod relacją także zdjęcia do obejrzenia - kto nie był i przegrał życie...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły