Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

przemyślenia na dachu w deszczową noc

Znowu ten sen.
Idę w strugach deszczu ubrana a granatowy płaszcz.
Idę przez ogród zielony, na którego końcu znajdują się ogromne drzwi.
Otwieram je i nagle znajduje się w ciemnej i zimnej komnacie przypominającej kryptę.
 Przechodzę przez nią powoli,  z płaszcza opada woda, a z ust unosi się para.
Idę korytarzem, rozglądam się, szukam kogoś.
Zaglądam do różnych komnat i wreszcie widzę jego.
Nie jest sam.
Podchodzi do mnie i z szyderczym uśmiechem podaje mi kielich wina.
Do mych nozdrzy dociera jego charakterystyczny, znajomy zapach.
Wiem dokładnie jakie to wino, dokładnie to samo które pił ze mną jednej nocy.
Teraz pije je z tą dziewką, a więc to jego rytuał.
Odchodzę, a wokół pojawiają się te małe niebieskie kwiatki.
Potem inne, kolorowe i nagle jestem na jakiejś polanie.
Ciepły wiatr rozwiewa kwiatowy zapach, ale w ustach czuje posmak tego wina.
Ogarnia mnie dziwne uczucie i wtedy się budzę.


Patrzę przez okno. Znowu ulewa. Krople bombardują szyby niczym pociski karabinu. Herbata dawno wystygła przez moją drzemkę.
Na kartce papieru ledwie kilka zdań. Przekreślam je wszystkie. Nic już nie napiszę.
Skoro słowa na papierze potrafią zmienić się w rzeczywistość, albo są wspomnieniami rzeczy, które się wydarzyły, to ich nie chcę.
Ciągle tylko mam wątpliwości, kim lub czym on jest?
Czy tym, który obiecał, że wróci?
To byłoby nad wyraz absurdalne, chociażby dlatego, że całe życie mam pełne niespełnionych obietnic.
Dlaczego więc on miałby być słowny? On - demon?
Gdyby się ujawnił chociaż, przynajmniej miałabym pewność, że jestem pod wpływem czarów. Bo w mojej tęsknocie nie ma grama logiki.

Niedorzeczne to. Niedorzeczne, jak wszystko, co mnie przez to spotyka.
Niedorzeczne, jak to gdy ktoś inny udaje homoseksualizm, aby się do mnie zbliżyć.
Niedorzeczne, jak wmawianie mi, że jednak lubię dostawać po głowie, że mój niepoprawny romantyzm (nie-czasami) oscyluje wokół bycia głupią blondynką i że zasługuje na dop-y choć dawno wyszłam ze szkolnej ławki.
Niedorzeczne, jak chociażby moje poczucie humoru (ale przynajmniej jakieś mam).
Niedorzeczne, jak samotne oglądanie w deszczu ślimaczków i dżdżownic pełzających po zmokniętej ziemi.
No, może to ostatnie nie byłoby tak niedorzeczne, gdyby obserwacja była w celach naukowych, badawczych, lub chociaż gdyby obok ktoś siedział na tej przemoczonej ławce, podzielając entuzjazm w moknięciu i podziwianiu żyjątek.

Nie... to jednak bez sensu.
Bez sensu, jak moja tęsknota za czymś, co nie jest stworzone dla mnie.

Grzech normalnie - to żem pojechała, jak stara dewotka, ale nie wiem jak to inaczej określić ;-)




(i tu schodzę na dół, aby zapisać tą notkę)

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły