Pamiętam dobrze dźwięk przerzucania stacji radiowych. Prawdziwa magia radia, gdy każdy ruch pokrętłem sprawiał, że za chwil kilka wszystkie trudny życia "nocnego marka" zostaną mi wynagrodzone. Jest kilka zespołów, kilka płyt, którym udało się to z nawiązką.
Blisko pięć lat czekaliśmy, ale w końcu się doczekaliśmy! Nowy album kultowego Tiamat stał się rzeczywistością i będzię mógł łechtać zdołowane dusze przez kolejne kilka lat. Zapewne zdecydowana większość fanów pogodziła się z faktem, że czasy "Wildhoney" już nie wrócą, ale warto zauważyć, że zarówno "Judas Christ", jak i "Prey" wykazywały pewną zwyżkę formy, bo gorszym okresie dla zespołu w końcówce lat 90-tych. Jak sam Johan Edlund zapowiadał, "Amanethes" ma zawierać wszystko to co najlepsze w Tiamat. Generalnie nie lubię płyt, które mają na celu zadowolenie wszystkich, gdyż wychodzi to nijako, ale tym razem jest inaczej.
Podobno pierwsze
wrażenie jest najważniejsze. A "Cyan" Closterkellera na pewno nie wywołał na
mnie najlepszego wrażenia. Nie chodzi tutaj o muzykę, ale po spojrzeniu na
okładkę gdybym nie znała zespołu na pewno bym odstawiła płytę na półkę. Anja w
kuli światła lecąca nad falami w wykonaniu krótko mówiąc kiczowatym. Jest to
mój numer jeden jeśli chodzi o najgorsze okładki. Na szczęście zawartość płyty
prezentuje się lepiej.
"Budź Się" jest drugą płytą Horridy, tak jak jej poprzedniczka została wydana całkowicie przez zespół. Ale już w pierwszym momencie da się zauważyć znaczną poprawę jakości dźwięku. A to dopiero początek zmian na lepsze, które zostały wprowadzone na "Budź Się". Można powiedzieć, że zespół dorósł muzyczne.
Jeden kolor, a tyle znaczeń. Czerwień dodaje energii, odwagi, wyzwala bunt, namiętność, jest twórcza a jednocześnie niszczycielska. Podobnie sytuacja ma się z płytą "Red" będącą ostatnim wcieleniem Karmazynowego Króla z lat 70-tych.
Acid Drinkers, to chyba jedyny w kraju obok Kata i Hunter zespół metalowy, który nie podlega krytyce. Te trzy zespoły są w zasadzie ikoną, żaden z nich nie zrobił kariery za granicą, a w kraju są bardzo cenieni. Kwasożłopy mogą się pochwalić zdecydowanie największą dyskografią spośród tych zespołów, a tym samym są współtwórcami polskiej sceny ciężkiego grania.
Wszyscy podziwiają Cephalic Carnage za fenomenalną biegłość instrumentalną. W zasadzie od "Lucid Interval" zespół kroczy od sukcesu do sukcesu. Wcześniejsze wydawnictwa grupy nie cieszą się jednak taką popularnością, co raczej mnie nie zaskakuje.
W niespełna dwa lata po debiucie Cephalic Carnage powrócił z kolejnym tworem. "Exploiting Dysfunction" jest w zasadzie kontynuacją tego, co już usłyszeliśmy, tyle, że o wiele szlachetniejszą.
Wcześniej czy później musiało to nastąpić i talent kwintetu Cephalic Carnage musiał wybuchnąć. Stało się to na trzecim pełnym wydawnictwie "Lucid Interval". Już wcześniej zespół pokazał, że grindcore może być muzyką zaawansowaną instrumentalnie, ale dopiero teraz formacja odkryła w pełni, a przynajmniej w znacznej części swoje atuty.
Kanadyjski Woods Of Ypres należy do tych zespołów, o których się gdzieś kiedyś usłyszało, przeczytało, lecz nie bardzo słyszało ich muzykę. Formacja wydała dotychczas demo i dwa albumy, z czego każdy z nich miał idiotycznie długi tytuł. Nie wiem czemu ten zabieg miał służyć, gdyż na pewno nie podnosi to wartości muzyki.
Gdy się patrzy na elitę starej, szwedzkiej szkoły detal metalu, to wydaje mi się, że jedynym liczącym się zespołem jest Entombed. Zarówno Dismember jak i Unleashed najlepsze lata mają już dawno za sobą, choć i Entombed odeszło dość znacznie od gatunku. Jakby nie patrzeć debiut Bloodbath wniósł spore ożywienie, czego dowodem jest kontynuacja projektu i drugi krążek.
Debiutancki krążek Kanadyjczyków jest naturalną kontynuacją tego co działo się na demówce. Ponownie płyta została okraszona bujnym tytułem, którego raczej nie chce się zapamiętywać, ale muzyka na nim zamieszczona jest dość intrygująca.
Atrox dzięki swoim pierwszym trzem płytom jawił mi się jako jeden z ciekawszych i bardziej wartościowych zespołów ostatnich lat. Norwegowie porażali schizofrenicznością swojej awangardy, robiąc to w bardzo oryginalny i nienachalny sposób. Aby jednak coś było dobre, to muszą być pomysły. A co jak ich nie ma? To wtedy gra się ciężej, aby zamaskowac braki.
Jak ja kocham takie zespoły! Maltański Beheaded należy do setek tysięcy kapel naśladujących Deeds Of Flesh, czyli mamy do czynienia z amerykańskim brutal death metalem.
Zespoły grające techniczną, instrumentalną muzykę są zazwyczaj w tyle gorszej sytuacji, że aby zainteresować muszą mieć pomysły i to naprawdę dobre pomysły. Canvas Solaria do takich zespołów na pewno nie należy.
Dzieki wydanemu cztery lata temu albumowi "Epitaph", niemiecko-turecki Necrophagist stał się deathmetalową gwiązdą pierwszego formatu. Zachwycano się biegłością instrumentalistów, melodiami i swoboda gry. Wtedy też sobie przypomniano, że zespół pięć lat wczesniej także wydał album, więc przy okazji zrobiono reedycję "Onset Of Putrefaction". No właśnie - ciężko jest nazwac początki Necrophagist zespołe, gdyż w zasadzie był to projekt jednej osoby - Muhammeda Suicmeza, który zaprogramował partie perkusji i nagrał osobiście wszystkie partie gitar, basu i wokali.
Z legendarnymi zespołami jest zazwyczaj tak, ze najbardziej cenione są te pierwsze płyty, które są pewnym novum, wnoszą coś nowego do gatunku. Kolejne płyty, choć nie wiem jak były dobre, nigdy nie znajdują większego uznania w oczach fanów i krytyki. Pink Floyd jest o tyle wyjątkowy, ze praktycznie każda ich płyta to majstersztyk - wystarczy wymienić "The Dark Side Of The Moon", "Atom Heart Mother" czy "The Wall". "A Momentary Lapse Of Reason" jest póki co przedostatnim studyjnym wydawnictwem sygnowanym logiem Pink Floyd Floryd jak nieciężko się domyślić, nie jest to dzieło wymieniane w gronie najlepszych.
Połowa lat 90-tych była trudnym okresem dla power metalu. Czołowi reprezentanci tacy jak Helloween, Running Wild czy Blind Guardian prezentowały raczej marazm twórczy i raczej mało kto się spodziewał, że ten gatunek ma szansę wrócić do łask. Drugie uderzenie tej fali, zwłaszcza za sprawą Gamma Ray, a zwłaszcza Stratovarius przyniosło powiew świeżości do gatunku.
Rock progresywny zazwyczaj kojarzony jest z początkiem lat 70-tych. Wtedy to tez powstawały największe dzieła gatunku, będące punktem odniesienia dla innych artystów w kolejnych latach. Pink Floyd zaczynał jednak nieco wcześniej niż inni koledzy i to zaczynał od grania czegoś, z czym raczej nie jest on kojarzony.
Czasami człowiek się dziwi widząć pięknego motyla, że jakiś czas temu był on obleśną gąsienicą, której wsrtęt jest dotykać. Podobnie też jest z muzyką, czego tiamat jest doskonałym przykładem. Swojego czasu formacja była gwizadą pierwszego formatu i dziw człowiek ogarnia, gdy słucha dokonań zespołu sprzed zaledwie kilku lat od spektakularnego sukcesu. Debiuty rzadko bywają dobre, ale w przypadku Tiamat jest on wyjątkowy.

