Kiedyś zespół kultowy, dziś zapomniany. Amerykański Skid Row pod koniec lat 80-tych i na początku lat 90-tych był prawdziwą potęgą amerykańskiego hard rocka. Muzycy o dziewczęcych buźkach (zwłaszcza wokalista Sebastian Bach) oprócz ckliwych ballad potrafili jednak pokazał kawał dobrego rockowego rzemiosła, czego najlepszym dowodem jest drugi i najlepszy album tej formacji "Slave To The Grind".
Przez lata Vai zdołał przyzwyczaić publikę do swojej oryginalnej osoby jak i do bardzo eksperymentalnego i osobistego podejścia do pisania muzyki. Mimo to na muzyku ciążyło piętno krążka "Passion And Warfare", które to było nie tylko przełomem w karierze, ale chyba najbardziej eksponowało potencjał tego gitarzysty. Kolejne płyty "Sex & Religion" oraz "Alin Love Secrets" choć technicznie fenomenalne to nie okazały się aż takim sukcesem jak "Passion…".
O tym zespole chyba już nikt nie pamięta. A szkoda, bo jakieś dziesięć lat temu tworzył muzykę bardzo oryginalną, której naśladowców teraz wychwalamy pod niebiosa. Mało tego - kapelę tworzyły same gwiazdy sceny black metalowej, ale dokonania Ophthalamii wykraczają daleko poza ramy tego gatunku. "Via Dolorosa" jest drugim i podobno najbardziej znanym i najłatwiej przyswajalnym albumem tego zespołu.
Pig Destroyer osiągnął już status kultowego. Scott Hull, były muzyk Agoraphobic Nosebleed 11 lat temu rozpoczął krucjatę z nowym zespołem w celu przywrócenia chwały grindcorowi. Dopóki powstają takie albumy jak "Terrifyer" nie mam wątpliwości, że jego misja jest słuszna, a muzyka spełnia swój cel. To właśnie "Terrifyer", będący trzecim pełnym krązkiem zespołu nie tylko pozwolił zaistnieć tej kapeli, ale był największym zastrzykiem świeżości w gatunku od wielu lat.
Choć wrocławski Lost Soul nie istnieje od jakiegoś czasu, to jego dokonania są cały czas aktualne. W pierwszej połowie tej dekady był to bowiem jeden z najlepszych i najciekawszych zespołów krajowej sceny deathmetalowej. Choć formacja powstała w 1991 roku, to na debiutancki "Scream Of A Mourning Star" przyszło czekać blisko dziesięć lat.
Komentarze Harlequin : No właśnie do mnie chyba bardziej trafia ten mało oryginalny, ale solidny...
zsamot : Genialna okładka, ale co do reszty- masa dźwięków, dwójeczka był...
Druga płyta powinna pokazać, że debiut zespołu nie był tylko dziełem przypadku lecz przemyślanym kompozytorskim dziełem. "Beyond The Veil" zespołu Tristania jest tego dobitnym przykładem.
Komentarze Lady_Margolotta : dla mnie różnicą mdz Tristania a TOT jest, że w TOT jest więcej słodk...
Harlequin : Nom płytka niezła, choć osobiście wyżej stawiam debiutancką "Wi...
Lady_Margolotta : w zasadzie 3 pierwsze płyty Tristanii na takie miano zasługują... :wink:
PainKiller - jeśli ktoś ma skojarzenia z Judas Priest to niech sobie tak kojarzy, gdyż tym razem mamy do czynienia z wydawnictwem zupełnie innego kalibru. Pod tym szyldem ukrywa się trio John Zorn, Bill Laswell (na codzień zajmujący się ambientem) oraz Mick Harris (tak, ten Mick Harris z Napalm Death). Zorn, jako inicjator tego projektu założonego w 1991 roku zamierzał tworzyć z nim muzykę, która poniekąd uwypuklałaby jego fascynację death metalem i grindcorem. Rzeczywiście pierwsze wydawnictwa trzymały się tej koncepcji, ale Zorn nie jest muzykiem, który stoi w miejscu. Ukoronowaniem działanosci projektu, który został zawieszony w 1995 roku, jest ostatnia płyta sygnowana nazwą PainKiller - "Talisman: Live In Nagoya" będąca zapisem koncertu z 1994 roku z trasy po Japonii.
John Zorn jest ikoną wszelkiej jazzowej awangardy. W czasie swojej wieloletniej kariery muzyk miał wzloty i upadki, ale jego twórczość zawsze była nieszablonowa, zwariowana i szalenie eksperymentalna. W tym czasie artysta sworzył szereg projektów z Masadą i Naked City na czele. Właśnie krążek "Naked City" z 1989 roku uchodzi za największe dokonanie tego wykonawcy. Myślę jednak, że ubiegłoroczną płytą Zorn zbliżył się, jeśli nawet nie przebił wspomnianego dzieła.
Komentarze Harlequin : Masady z Sevilli nie słyszałem. Za to ten PainKiller mnie miazdy - plytka mo...
Ignor : Pewnie tak. W jego jakże szerokiej dyskografii trafiałem na albumy w zupe...
Harlequin : ma kilka takich ;) póki co u mnie wymiata "Live in Nagoya" PainKillera :...
Jeszcze jakieś 10 lat temu Zero Hour uchodziło za najlepszy i najbardziej nowatorski oraz najlepszy instrumentalnie zespół progmetalowy zaraz obok Dream Theater i Spiral Architect. Niestety po wydaniu "Towers Of Avarice" coś w zespole się popsuło i kolejne dwa albumy nie były już tak kreatywne jak wspomniany. Dwa lata po wydaniu niezłego "Specs Of Pictures Burnt Beyond" amerykański kwartet powrócił z kolejnym dziełem zatytułowanym "Dark Deceiver".
Choć włoski Illogicist istnieje na scenie muzycznej od 1997 roku i ma na koncie już jeden album, to dowiedziałem się o nim zupełnie niedawno. Otóż, jak się okazuje, jest to jeden z nielicznych zespołów grających techniczny death metal, który umknął mojej uwadze. Płyta "Subjected" raczej nie miała dobrej promocji, ale teraz gdy Włosi trafili pod skrzydła Willowtip, ubiegłoroczny album "The Insight Eye" nie mógł przejść niezauważony.
Pięć lat temu panowie Kevin Sharp, Danny Lilker (obaj Brutal Truth) oraz Danny Herrera i Shane Embury (obaj Napalm Death) powołali do życia formację z którą chcieli grać muzykę, sięgającą do korzeni ich macierzystych formacji, a także do źródeł wszelkiej inspiracji - hardcore'u i punka. Aby to jednak nie było zdezaktualizowane, osadzono to w nieco bardziej ekstremalnych dźwiękach. Tak powstał debiut i tak, cztery lata potem dostajemy "Poisoned Apple".
Druga z kolei płyta, w dorobku tego polskiego zespołu z
kręgu gothic rocka i metalu to z pewnością dzieło zasługujące na miano sztuki, i
nie ma w tym nic dziwnego przecież zespół nazwał się Artrosis (Sztuka Róż).
Śmiało możemy powiedzieć, że nazwa jest adekwatna do poziomu, jaki prezentują
muzycy. Zachwyca również wokal, zwłascza jego barwa. Płyta
jest bardzo zróżnicowana, od prędkich solówek gitarowych do spokojnych muzycznych
pochodów - dosłownie każdy dźwięk zalewa nas falą niezwykłych emocji. Kolejna
rzecz, to ewolucja muzyczna grupy. Nie jesteśmy faszerowani tą samą muzyką,
Artrosis mierzy wyżej, i zapewnia swym
słuchaczom różnorodną rozrywkę, ale dość ogólników, czas zatonąć w muzycznym
oceanie róż.
Komentarze Mandraghora : W Artrosis denerwują mnie ich biedne wstawki na syntezatorze, od których...
Szmytu : Mam ten krążek na półce, ale Artrosis od pewnego czasu mnie z lekka...
Harlequin : tylko nazwy zespołu nie rozumiem, bardziej się kojarzy ze schorzeniami st...
Po nagraniu przez Cannibal Corpse albumu "Tomb Of The Mutilated" muzycy doszli do wniosku, że bardziej ekstremalnie nie potrafią zagrać. Obiekcje co do podążania w bardziej ekstremalne dźwięki miał zwłaszcza wokalista Chris Barnes, który w 1993 roku zdecydował się wraz z gitarzystą Obituary - Allanem Westem powołać do życia projekt, z którym mógłby grać death metal nastawiony raczej na groove, a nie na techniczne fajerwerki i zawrotne tempa.
Komentarze Harlequin : Dla mnie "Haunted" - brzmi chociaż świeżo :)
Ten zespół już dawno powinien był zdechnąć pod płotem, a mimo to wciąż egzystuje i zaczyna się mieć nadspodziewanie dobrze. Od wydania legendarnego "Cross The Styx" Holendrzy wypuszczali raz po raz coraz słabszy płyty, czego ukoronowaniem były gnioty w postaci "Creative Killings" oraz przesłabe "Savage Or Grace". Wydany 2 lata temu "Afterburner" przyniósł sporo roszad personalnych i sporą dawkę świeżości, dzięki czemu Sinister zaczął ponownie liczyć się na scenie.
Z cyklu wielkie zapomniane zespoły - kwidzyński Armagedon. Formacja założona w 1966 roku od samego początku pokazywała fascynację bardziej ekstremalnymi formami muzycznymi. Jednak na pełny album trzeba było czekac aż siedem lat. Debiutancki "Invisible Circle" poprzedziły bowiem trzy demówki, z czego ostatnia z nich "Dead Condemnation" została zamieszczona na reedycji jedynej płyty zespołu.
Komentarze Laavaa : Armagedon wraca! Z pogłosek wiem, że album podobno już w styczniu...
Tak oto moje kanadyjskie pupilki wróciły z kolejnym krążkiem - tym razem koncept-albumem. W zasadzie od wydania "Buried In Oblivion" z wielkim zaciekawieniem oglądam muzyczny upadek tej formacji. Into Eternity to bowiem doskonały przykład jak należy grać płytką, tandetną muzykę przy wysokich umiejętnościach instrumentalnych. Nie spodziewałem się więc po "The Incurable Tragedy" czegokolwiek innego niż muzycznej chałtury, co też dostałem.
Włoski Hour Of Penance moją uwagę zwrócił bardzo dobrym występem na tegorocznej edycji festiwalu Brutal Assault. Nigdy przedtem nie miałem kontaktu z twórczością tego zespołu, ale przeglądając przeróżne portale zauważyłem, że wokół najnowszego dzieła tej formacji "The Vile Conception" rozbrzmiewają same "ochy i achy". Nie pozostało nic innego jak zapoznać się z tą płytą i zweryfikować jej jakość, tym bardziej, że ten rok dla death metalu jest wyjątkowo nieudany - słaby Aborted, rozczarowujące płyty Cryptopsy i Deicide, wtórny Hate Eternal, Origin i Krisiun, Dismember i Unleashed, przyzwoity, ale nie wybitny, nowy krążek Prostitute Disfigurement - to by było chyba tyle.
Teraz już tak się nie gra. Kobong to wielce zapomniany zespół, który w latach 90-tych tworzył muzykę, która śmiało wyprzedzała swoje czasy i przetrwała jedynie dzięki tym, którzy tę muzykę rozumieli. "Chmury Nie Było" to drugi, ostatni i chyba najbardziej znany album tej formacji, którą można spokojnie nazwać polskim Mr. Bungle.Harlequin : Nom, jak dla mnie Wojtuś Szymański to najlepszy polski metalowy perkusist...
horseman : Pierwszy album Kobonga jest dla mnie jedną z najlepszych płyt jakie słys...
Ignor : Nie da się ukryć lat 90' miały niewątpliwy urok :) nie chodziło , aż t...
Zanim Jordan Rudess trafił do Dream Theater w 1999 roku, muzyk ten udzielał się w innych projektach (m.in z Rodem Morgensteinem) jak i wydawał krążki solowe. "Resonance" to album, który ukazał się tuż przed przyjściem Rudessa do Dream Theater. Zapewne większość fanów metalu kojarzy tego klawiszowa głównie za sprawą jego nonszalanckiej, ale i szalenie urozmaiconej gry właśnie w tej formacji. Dlatego też "Resonance" może być dla niektórych sporym zaskoczeniem.
Po negatywnych opiniach jakie zebrał "Great Southern Trendkill" muzycy Pantery zaserwowali sobie czteroletnie wakacje od nagrywania studyjnych płyt. "Reinventing The Steel" miał być powrotem do "klasycznego" stylu zespołu i miał być czymś pomiędzy "Vulgar Display Of Power" a "Far Beyond Driven". Powroty do korzeni udają się rzadko, co te znalazło odbicie w omawianym wydawnictwie.

