Krzywdzącym jest twierdzenie, że "prawdziwy" Black Sabbath to ten z Ozzym. O ile Dio jako wokalista został zaakceptowany przez krytykę to Tony Martin już nie. Szkoda, bo "Headless Cross" czy "Cross Purposes" to naprawdę niezłe krążki. Ci, którym te albumy się podobały na pewno nie obawiały się poziomu następcy "Cross Purposes".
Komentarze KrolowaSalamandra : ja bądź co badź wolę Sabbath z Ozzym, ale nawet bez niego wydali...
Stary_Zgred : Trafna recenzja - to wyjątkowo nieudana płyta w dyskografii BS. Tak bez...
Martin won, Dio witamy! Iommi niezadowolony ze współpracy z Martinem podziękował mu werbując do składu "Małego Rycerza". Zamiarem było zapewne wskrzeszenie ducha lat 70tych, albo przynajmniej czasów "Mob Rules". Efekt jest ... połowicznym sukcesem.
Nie da się ukryć, że w opinii zarówno fanów jaki i krytyki, po nagraniu płyty "Born Again" Black Sabbath popadł w marazm twórczy nie mogąc odświeżyć swojego stylu. Wyjątek stanowiła płyta "Headless Cross" oraz wydany dwa lata przez omawianym tutaj wydawnictwem "Dehumanizer", gdzie wokal ponownie objął Ronnie James Dio. Euforia fanów była więc krótka, gdyż Dio szybko opuścił zespół, a w jego miejsce powrócił ponownie Tony Martin.
"Headless Cross" był bardzo kontrowersyjnym krążkiem, który dość mocno odbiegał stylem od tego do czego Black Sabbath przyzwyczaił fanów, ale każdy miał świadomość tego, że był to bardzo dobry i równy krążek. Trzeba było jednak wziąć poprawkę na to, w którym kierunku podąży muzyka - czy będzie powrotem do korzeni, czy też jeszcze bardziej chwytliwa i przebojowa.
Muzycy legendarnego Black Sabbath w tym roku zagrają na dwóch koncertach w Polsce. Jako Heaven And Hell formacja w składzie: Ronnie James Dio (wokal), Tony Iommi (gitara), Geezer Butler (gitara basowa) i Vinny Appice (perkusja) wystąpi 19 czerwca na stołecznym Torwarze i 20 czerwca w katowickim Spodku. Koncerty rozpoczną się o godz. 19. Bilety można już zamawiać przez internet, w przedsprzedaży kosztują od 150 do 350 zł (Warszawa) i od 135 do 350 zł (Katowice).
Komentarze Draven : Jakieś 570 butelek :]
Radek : Ja spróbuję się 'wbić' na Sweden Rock Festival w tym roku....ale w Po...
Gdyby powstał ranking najbardziej niedocenionych albumów rockowych wszechczasów, to nie wątpię, że "Headless Cross" zająłby jedno z czołowych miejsc. Album dorobił się opinii "najlepszego albumu w najgorszym okresie Black Sabbath". Jak dla mnie, ciężko jest powiedzieć, który okres dla Black Sabbath był najgorszy, ale ani "Born Again" z Gillanem, ani tym bardziej "Seventh Star" ani "The Eternal Idol" nie przykuł mojej uwagi. Co prawda już "The Eternal Idol" pokazał, że Tony Martin śpiewać potrafi, a że ciążyło na nim piętno charyzmy Ozzy'ego i świetnych wokali Dio i Gillana, to już inna kwestia.
Komentarze Stary_Zgred : Też się muszę przyznać ze wokalnie najbardziej mi Dio na płytach S...
Tyr : Dla mnie Black Sabbath zaczął się gdy usłyszałem jak śpiewa Ton...
Czwarty z kolei album Black Sabbath, "Vol. 4" ujrzał światło dzienne we wrześniu 1972 roku. Jego tytuł brzmiałby inaczej gdyby wytwórnia znów (jak w przypadku "Paranoid") nie zanurzyła w tym swoich paluchów. Longplay ten miał nosić miano "Snowblind" (Śnieżna Ślepota), ale "ludzie z góry" stwierdzili, że zbyt bezpośrednio odnosi się do narkotyku, którego całe fale wówczas przepływały przez członków zespołu. Jednak kapela i tak pokazała im palec przemycając drobne niuanse na płytę.
Sierpień 1971 roku przynosi kolejną porcję dudniących i złowieszczo brzmiących dźwięków wykonywanych przez muzyków Black Sabbath. Trzeci z kolei studyjny album, "Master Of Reality" został zarejestrowany w Olympic Studios w Londynie i biorąc pod uwagę fakt, że muzycy postawili sami sobie wysoko poprzeczkę poprzednim "Paranoidem", to "Master Of Reality" jest jego naprawdę dumnym następcą. Longplay ten jest konsekwentnym powrotem do charakterystycznego dla Sabbathów brutalnego minimalizmu oraz świadectwem mistrzostwa Iommi'ego jako gitarzysty rockowego.
Komentarze zet : Heh, zawsze żałowałem, że nie urodziłem się 30 lat temu. Jedn...
"Paranoid", kolejny album wydany przez Sabbathów. Nie czekali z nim zbyt długo, bo pojawił się on jeszcze tego samego roku (1970), co ich debiutancki krążek, jego premiera miała nadejść we wrześniu. Jest to longplay, którym na trwałe wpisali się do światowego kompedium rocka.
Debiutancki album Black Sabbath, o nazwie takiej jak sama kapela, został wydany 13 lutego 1970 roku, nie byłoby w tym nic niezwykłego (jeśli chodzi o datę wydania oczywiście), gdyby nie był to piątek. Jednak zanim do tego doszło trzeba było materiał skomponować i nagrać. Jeśli chodzi o kompozycję, to były one w większości już dawno gotowe, bo Sabbath grało już od co najmniej roku, natomiast co do sesji w studio, to było ona zaskakująca. Nie tyle pod względem kosztów, bo wyniósł on 600 funtów, co raczej samego czasu jej trwania. Osbourne'owi i chłopakom zajęło jedynie trzy dni na to, by wszystko spokojnie zarejestrować. Zaskakujące ale prawdziwe, zwłaszcza jeśli brać pod uwagę arcydzieło, które stworzyli.