Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

The Apprentice

Jedni lubią "Doktora Housa", drudzy z wypiekami na policzkach śledzą "Plebanię". Mnie nie kręci żaden z tych seriali. Wolę serię "The Apprentice" - genialny telewizyjny show, który obnaża naturę młodych, ambitnych japiszonów.
Formuła programu jest prosta jak kij od szczotki i oparta na tysiącu podobnych telewizyjnych reality shows . Grupa młodych ludzi rywalizuje ze sobą, by zdobyć cenną nagrodę. W każdym odcinku (seria liczy ich kilkanaście) odpada kolejny gracz, a reszta z jeszcze większą zaciekłością walczy o swoje. Tym, co różni program od innych, są bohaterowie - ludzie, którzy osiągnęli już w życiu spory sukces, zostali uznani w swoim środowisku pracy za osobistości wybitne i wyjątkowe. Absolwenci Harvardu, pachnący najdroższymi perfumami, odziani w nienagannie skrojone garnitury i garsonki, paradujący po świecie w butach z wężowej skóry. Postaci żywcem wyjęte z "Mody na sukces", z nosami uniesionymi wysoko ku górze i godzącymi w niebo.
Ta wesoła gromadka, głęboko przeświadczona o swojej doskonałości, dostaje się na okres trzech miesięcy do programu, w którym zasady ustala Alan Sugar, facet uznawany za jednego z najwybitniejszych biznesmenów świata, człowiek, dzięki któremu pojęcie "self made man" ma sens.

Sir Alan ma jeden cel - wybrać spośród stadka młodych biznesmenów i biznesłumenów osobę, która otrzyma wysokie stanowisko w jego firmie. To diabelnie kusząca nagroda - możliwość zabłyśnięcia w wielkim świecie, ogromna popularność i jeszcze większe pieniądze. Jest tylko jeden problem - żeby wygrać, trzeba udowodnić swoją skuteczność w handlu. A handel, w pojęciu Sir Allana, wygląda nieco inaczej, niż w wyobrażeniach ambitnych zawodników.

Delikwenci, którzy zdecydują się na podjęcie wyzwania, dostają w programie niezłą lekcję pokory. Jeśli marzy się im, że już na wstępie ktoś wciśnie im do ręki wielki pieniądze, którymi będę mogli rozporządzać według swego uznania, to są w błędzie. Zamiast wytwornych spotkań biznesowych czeka na nich praca w budce z hod-dogami, na rynku rybnym czy w pralni. Zasada brzmi: Jeśli chcesz być wielki, to udowodnij, że umiesz być też dobry w rzeczach małych, że oprócz uniwersyteckiego wykształcenia masz też w sobie kapkę zdrowego rozsądku, którym kierujesz się na co dzień. Myślisz, że umiesz zarządzać ludźmi? No to pokaż to na przykładzie kolegów z grupy. To, że każdy z nich z chęcią utopiłby cię w łyżce wody, nie ma znaczenia.
Ze złośliwym uśmiechem patrzy się na to, jak kulturalni i wykwintni na co dzień ludzie żrą się ze sobą o głupoty, tracą czas na przepychanki, babrają się w rybich flakach i piorą w pocie czoła czyjeś brudne gacie. Na oczach widza upada budowany latami wizerunek człowieka z piedestału i wyłania się spod niego goła prawda. Ideały przestają być ideałami, wyłazi z nich chciwość, głupi upór, tchórzliwość i chamstwo. Za sadystyczną przyjemnością można się delektować tym, jak jeden po drugim odpadają z programu wymizdrzeni młodzieńcy i wypindrzone pańcie. I nie jest ich żal, bo prawie wszyscy okazują się równie antypatyczni i wredni. Jedna osoba oczywiście wygra, ale zanim to się stanie, cała reszta grupy zostanie nieźle przeczołgana. Podoba się wam taki pomysł? Jeśli tak, to zapraszam do oglądania. Poniżej - odcinek number łan, znaleziony na jutubie. Enjoy:
http://www.youtube.com/watch?v=r7BBV2y0ipQ&feature=player_embedded
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły