Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Szaman

Mięśnie gładko odchodziły od kości. Moje ciało gotowało się w tym olbrzymim saganie już od zmierzchu. Ból towarzyszący mi od początku przemiany stał się teraz, kiedy mięso ostatecznie oddzieliło się od kości, nie do zniesienia. Rozpraszał me myśli i sprawiał, że głos mego nauczyciela docierał teraz do absolutnie każdej cząstki tego co do niedawna było moim ciałem. Głos starca niósł się daleko, a jego mamrotanie przywołało na skraj lasu tuzin małych nocnych stworzeń i szarą wilczą rodzinę, która wkrótce miała rozpocząć swą ucztę.

Mięśnie gładko odchodziły od kości. Moje ciało gotowało się w tym olbrzymim saganie już od zmierzchu. Ból towarzyszący mi od początku przemiany stał się teraz, kiedy mięso ostatecznie oddzieliło się od kości, nie do zniesienia. Rozpraszał me myśli i sprawiał, że głos mego nauczyciela docierał teraz do absolutnie każdej cząstki tego co do niedawna było moim ciałem. Głos starca niósł się daleko, a jego mamrotanie przywołało na skraj lasu tuzin małych nocnych stworzeń i szarą wilczą rodzinę, która wkrótce miała rozpocząć swą ucztę.

Nauczyciel, zebrawszy mięso w płachtę materiału, poniósł je na plecach w stronę leśnej głuszy i pozostawił tam ku uciesze dzikich biesiadników. Stworzenia, wdzięczne za posiłek, zaczęły przeraźliwie wyć i nawoływać się w ciemnościach, co, o ile to możliwe, jeszcze nasiliło ból.

Starzec, tymczasem, wrzucił wszystkie moje kości do ogniska, którego żar ostatecznie oczyścił je tak, że stały się gładkie i białe jak śnieg zalegający jeszcze na szczytach odległych gór. Następnie wyjął je z ognia i nie przestając mamrotać niezrozumiałe dla mnie słowa i wypowiadać nie posiadające sensu zdania, włożył je do wiklinowego kosza. Potem niezwykle długo i starannie zanurzał i płukał me nędzne szczątki w pobliskiej rzece, co sprawiło mi niewypowiedzianą ulgę. Nieznośny ból powoli ustępował, a w jego miejsce pojawił się spokój o jakim marzą umarli.

Mój umysł był lekki i wolny od ograniczeń narzuconych przez przynależne mu od dnia narodzin ciało. Pozostawał takim nawet wtedy, gdy starzec bezceremonialnie wyrzucił moje kości z wiklinowego kosza i zaczął się bacznie przyglądać usypanemu w ten sposób wzorowi. Była północ. Wiatr niósł ze sobą wilgotny zapach lasu i cierpką ludzką woń z, oddalonego o pół dnia drogi, plemiennego obozowiska. Nauczyciel zaczął wypowiadać swoje zaklęcia ze zdwojoną siłą, rozgrzebując jednocześnie ziemię, która teraz, latem była miękka i pozostawała ciepłą nawet w nocy. W tym płytkim, pachnącym ziołami i zbutwiałą roślinnością grobie, na wyprawionej wilczej skórze zostały złorzone moje kości. Starzec ułożył je wszystkie według właściwej kolejności i na przynależne im miejsce. Wtedy na nowo poczułem swój szkielet a duch odnalazł swego właściciela. Leżałem z głową zwróconą ku wschodowi, z oczodołami wbitymi w granatową czerń nade mną. Zostałem pieszczotliwie okryty cienkim jak mgła materiałem i delikatnie przysypany świeżą ziemią.

Gdy nadszedł świt dnia trzeciego, obudziłem się z niezwykłego snu-niesnu, w czasie którego duch mój przemierzył przestrzeń i czas od jego początków, aż do chwili gdy rozpoczynała się moja przemiana. Odgarnąłem ziemię i zrzuciłem z siebie całun. Miałem nowe ciało oraz umysł przepełniony niewypowiedzianym wprost głodem i tysiącem pytań. Nieopodal siedział zgrzybiały starzec – mój nauczyciel. Nad ogniskiem piekły się dwa duże pstrągi, co przypomniało mi, że przecież od trzech dni nic nie jadłem. Starzec pomachał do mnie, które to zaproszenie ochoczo przyjąłem. Idąc chwiejnym krokiem w jego stronę zdawało mi się, iż każde zwierzę, ptak, źdźbło trawy a nawet kamień szeptało jedno tylko słowo – szaman.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły