Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Septic Flesh, Fleshgod Apocalypse - Firlej, Wrocław (19.05.2013)

Firlej, Septic Flesh, Fleshgod Apocalypse, Carach Angren, Descending, koncert, death metal, black metalCzekałem na ten gig i to bardzo. Złożyło się na to kilka powodów. Po pierwsze – jako,  że jestem człowiekiem, który to nie ogranicza się do jednego podgatunku metalu ogólnie pojętego, z wielką ochotą chciałem obejrzeć na żywo nieznane mi wcześniej bandy - pochodzący z Grecji Descending oraz holenderski black metalowy Carach Angren. Po drugie - gwiazda wieczoru – Septic Flesh - trzy swoje ostatnie albumy miała ponadprzeciętne i niejako szturmem wdarła się do metalowej ekstraklasy. Stało się to dokładnie w 2003 roku, kiedy to na rynek trafił „Sumerian Daemons”, który swoją siłą, magią i energią zaskoczył większość metalowego świata. Doskonałą formę Greków potwierdziły wydane w 2008 roku „Communion” i „The Great Mass” z 2011 roku.
Stawkę zespołów mających wystąpić we wrocławskim Firleju uzupełniał włoski Fleshgod Apocalypse, którego wydane jak dotąd dwa krążki „Oracles” (2009) i „Agony” (2011) również zebrały znakomite recenzje.

Nie ma co ukrywać, że takie koncerty w moim rodzinnym mieście mają miejsce dość rzadko (nad czym bardzo ubolewam), toteż z tym większą ochotą skierowałem swoje kroki w stronę miejsca całego zamieszania.

Ludzi było nawet sporo, jednakże patrząc na skład jaki miał tamtego wieczoru zaprezentować się w klubie z ulicy Grabiszyńskiej myślałem, że będzie ich troszkę więcej. Ci, którzy z różnych powodów nie mogli bądź nie chcieli stawić się na tym koncercie, niech żałują, albowiem to co zobaczyłem i usłyszałem przerosło moje oczekiwania. Podejrzewam, że takie odczucie całego wydarzenia towarzyszyło niejednemu fanowi metalu, który to raczył pojawić się w tym znanym wrocławskim klubie.

Wszystko zaczęło się zgodnie z planem, czyli otwarcie bram o 18:30, a o 19 na scenę wszedł w/w grecki Descending. Zespół Aten podczas raptem 35 minut zaprezentował się całkiem poprawnie, czyli zagrał swój melodeath tak jak umieją najlepiej. Jest to dość młoda formacja, istniejąca dopiero od niecałych 6 lat, więc cudów oczekiwać nie należy. Dwa albumy: „Enter Annihilation” (2008) i „New Death Celebrity” (2011), do tego dobra jakość koncertowa i… dużo pracy przed nimi. Mam nadzieję, że na w/w dwóch krążkach się nie skończy.

Czas naglił organizatorów (jak to zwykle bywa), toteż pośpiesznie techniczni przygotowywali sprzęt dla kolejnego wykonawcy. Miał nim być holenderski black metalowy Carach Angren. Nie będę ukrywał, że gdy moim oczom ukazało się trzech gości z blackowym make up’em, na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. No ale niejako z obowiązku musiałem występ tria z Niderlandów zobaczyć.

Już od pierwszych dźwięków uśmieszek szybko znikł z mojego oblicza. Czas, jaki mieli na swój niebanalny występ, wykorzystali znakomicie, a wręcz fantastycznie można by powiedzieć. Wybierając się na opisywany koncert przeczytałem, że Carach wykonuje symfoniczny black metal, co nie jest do końca prawdą, albowiem należy dodać dwa moim zdaniem ważne słowa – theatrical i progressive.

Na pewno nie można moim zdaniem powiedzieć, że to co pokazali Panowie z Limburga było tylko „odwaleniem” kolejnego gigu. Gesty, ruchy, całość scenicznego zachowania miały znamiona teatru. Widać było, że ten zabieg spodobał się zgromadzonej publiczności, która to z minuty na minutę coraz to liczniej zapełniała salę. Bardzo ciekawym punktem występu był numer zagrany tylko z perkusją i klawiszami bez udziału gitary (zespół nominalnie nie ma basisty). Tutaj popis umiejętności dał wokalista zespołu, niejaki Dennis "Seregor" Droomers, który to z maską na twarzy pokazał, że black metal można zagrać i przekazać publiczności troszkę inaczej. Inaczej w tym przypadku nie znaczy źle, a wręcz przeciwnie, moim zdaniem mimo braku wiosła moc utwory była nie mniejsza od tej jakby wiosło w nim było. Podczas swojego czasu na scenie muzycy Carach Angren pokazali, że to co robią, robią z pasją, profesjonalizmem i zaangażowaniem, a to uważam jest najważniejsze.

Zgodnie z planem Włosi z Fleshgod Apocalypse weszli na scenę tuż przed godziną 21. O poziomie artystycznym niech świadczy fakt, że kwintet z Półwyspu Apenińskiego występował wcześniej u boku takich tuzów jak Napalm Death czy Suffocation. Mimo dość krótkiego stażu  (zespół powstał w 2007 roku) i co za tym idzie małego dorobku muzycznego („Oracles” 2009, „Mafia” – Ep 2010, „Agony” 2011), FA ma dość spore doświadczenie koncertowe, co było zresztą widać podczas trwania wrocławskiego show.

Death metal w wykonaniu tych sympatycznych acz groźnie wyglądających Włochów jest dość oryginalny, albowiem oprócz standardowych instrumentów, jakich to używa się do tworzenia tego rodzaju muzyki, zespół dodał (z powodzeniem) pianino. Bardzo fajnie to wyglądało, nie powiem. Francesco Ferrini wykonał na tym instrumencie kawał dobrej roboty. Reszta kapeli również stanęła na wysokości zadania, było szybko, brutalnie, ekstremalnie czyli dokładnie tak jak miało być. Myślę, że fani FA zostali całkowicie zaspokojeni a ci, którzy nie byli do końca przekonani do twórczości grupy i jakości jej kompozycji, zostali niejako przekabaceni na ich stronę. Nic innego jak pogratulować i życzyć dalszych sukcesów albumowo/scenicznych.

Tuż przed godziną 22 przyszedł czas na gwiazdę wieczoru czyli grecki Septic Flesh. Ludzie niedługo po zakończeniu występu Fleshgod Apocalypse dość szybko zapełnili ponownie salę koncertową, aby mieć lepszy widok na scenę. Ta zapełniła się dość licznie, ale co ważne - o ścisku nie mogło być mowy – to dobrze. Jak czas pokazał panowie z Hellady skupili się na swoich trzech ostatnich krążkach, o których wspomniałem wyżej, tak jakby ich wcześniejszych albumów w ogóle nie było. Wydaje się, że ten zabieg był słuszny, ponieważ wydawnictwa SP z przed 2003 roku nie mają odpowiedniej jakości muzycznej.

Sam koncert był po prostu miażdżący. Moc i energia, jakie biły ze sceny, były wprost niesamowita. Każdy dźwięk miał swoje miejsce, publika szalała, co napędzało zespół do grania kolejnych numerów. Było fantastycznie. Nie wiem jak było na poprzednich gigach, natomiast na tym publiczność niejako wymogła na zespole zagrania jakże fantastycznego kawałka z płyty „Communion” pt. „Anubis”, za co należą się słowa pochwały dla zespołu za uszanowanie zdania zgromadzonych. Jak już mowa o składzie setlisty SF na ten występ, to moim zdaniem zabrakło w niej co najmniej dwóćh numerów z w/w „Communion” - mianowicie „Sunlight Moonlight” i „Sangreal” - no ale cóż, każdemu się nie dogodzi (jeszcze się taki nie urodził). Tak czy siak, w niecałe półtorej godziny (w tym dwa bisy) SF potwierdził swoją przynależność do metalowej ekstraklasy.

Cały koncert w skali od 0 do 5 należy ocenić na 4,5. Wszystkie zespoły, które miały tamtego wieczoru okazję zaprezentować się na deskach Firleja miały to co najważniejsze z punktu widzenia technicznego – bardzo dobre nagłośnienie. To akurat w tym klubie norma. Kolejna sprawa to każdy frontman z grających bandów miał bardzo dobry kontakt z publiką, za co należą się słowa głębokiego uznania. Nie można nikomu zarzucić jakiejkolwiek fuszerki, po prostu czysty profesjonalizm – a to lubię.

Reasumując, bardzo mi się podobało – Dziękuję za uwagę.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły