Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Satarial, Advin Moth - Ciemna Strona Miasta, Wrocław (3.01.2016)

satarial, advin moth, the bloodhound gang, ciemna strona miasta, black metal, folk metal, folk, pagan metal, industrial

Jeśli chodzi o erotyczny performance podczas rockowego lub metalowego koncertu, mistrzowskie pozostaje dla mnie Rockbitch. Ta kapela jednak już niestety nie istnieje. Wciąż obecne na scenie jest za to rosyjskie, od ponad dwudziestu lat szokujące bogobojną publiczność Satarial. Jego występy nie są wprawdzie feministyczne, tylko okultystyczne, ale wrażenia wykraczające poza muzyczne i tak gwarantuje, więc choćby sama ciekawość mogła pchnąć człowieka do klubu przy okazji kolejnej wizyty grupy w Polsce.

Zaraz po wejściu do Ciemnej Strony Miasta dowiedziałem się od bramkarza, że support nie dojechał, więc za wstęp płaci się o połowę mniej. Już kilka minut później usłyszałem, że to nieporozumienie. Advin Moth na scenie się pojawiło, z tym że w okrojonym składzie. Wokalista Wsiewołod Lewczenko już podczas przerwy po pierwszym utworze poinformował, a później jeszcze przypomniał, że grają obecnie nie jako tercet, lecz jako duet - towarzyszyła mu jedynie basistka Anastazja Czernienko - przez co zamiast electro metalu usłyszymy tylko electro. Brak rzeczywiście był odczuwalny, ale nie dotyczył samego brzmienia. Występ wyglądał dość statycznie - i to stanowiło jego największą wadę. Chętnie zobaczę kiedyś ów rosyjski zespół nie z samplerem, lecz z żywym klawiszowcem, perkusistą i gitarzystą. Bez nich robił bardziej za ciekawostkę, własne demo z wyłączonymi niektórymi funkcjami. Owszem, duet miał trudne zadanie, a prawie pusta sala, dla której grał, motywacji mu raczej nie dodawała, ale nie zmienia to faktu, że po prostu nie podołał.

Wykonał dziesięć utworów, w tym parę nowych. W secie znalazły się m.in. "Freedom or Death", "Waiting for a Dawn", spokojniejsze "Ways to Infinity", "Burning Flame" i "Human Centipede". Zabawnym akcentem było "The Ballad of Chasey Lain" The Bloodhound Gang, które najskuteczniej pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o niedoskonałościach przedstawienia. Po kończącym występ "Burial Gown" wokalista dość długo się żegnał, zaś basistka tymczasem robiła wrażenie znacznie mniej entuzjastyczne - i niestety to jej poza trafniej według mnie podsumowała te trzy kwadranse. Szkoda.

Za plecami supportującej pary przyciągał wzrok odgrodzony łańcuchem ze sztucznymi czaszkami zestaw perkusyjny. W trakcie jej występu Lolita z Satarial postawiła przy wejściu na scenę wiadro z wodą. Ostatnie elementy rozłożono dopiero po oddaleniu się Advin Moth. W przybliżeniu w miejscu, której zajmował duet, Lolita ustawiła ołtarzyk z dwiema świecami, misą i kadzidełkami, których zapachem szybko przeszła klubowa sala. Wkrótce potem swoje stanowiska zajęli też: ponownie basistka Anastazja, która cały występ Satarial spędziła odwrócona tyłem do publiczności, gitarzysta Lord Seth z mikrofonem nagłownym oraz podobnie wyposażona perkusistka Angelika, dodatkowo obsługująca klawisze i sample. Najwięcej uwagi skupiała jednak Lolita. Przedstawienie rozpoczęło się od odprawienia przez nią krótkiego rytuału przy ołtarzyku. Następnie owa skąpo odziana członkini zespołu weszła między widzów, by przykładać do ich ust czaszkę z tajemniczym napojem. Jak smakował, dla zachowania atmosfery tajemniczości, nie zdradzę. Gdy była w połowie spaceru po sali, wtedy dopiero reszta grupy uderzyła mieszanką black metalu i folku.

Początkowo gdzieś ginął bas, ale później sytuacja się poprawiła. Niestety oba żeńskie wokale z trudem się przebijały przez resztę muzyki, zaś róg, w który dęła Lolita, często był po prostu niesłyszalny. Przynajmniej nadrabiała częściowo zaangażowaniem: wiła się przy mikrofonie w głębi sceny, uderzała w tamburyn, od połowy występu topless, tańczyła z zapalonymi zniczami, ze sztyletem, ziała ogniem, wytwarzała iskry poprzez traktowanie szlifierką swojego metalowego zarękawia, zakładała maski, wbijała szpile z lalkę voodoo. Takim repertuarem można by obdarować niejeden mniej performerski zespół. W najostrzejszym momencie snop iskier tryskał w sufit z fallicznego rekwizytu umieszczonego przez Angelikę w pochwie leżącej przed sceną Lolity - na tyle już mało kto się zdobędzie.

Nie można oczywiście zapominać o reszcie członków Satarial, ale zostali oni przez koleżankę przyćmieni i po części sami są temu winni. Lord Seth nieraz się między utworami odzywał, ale najczęściej tylko zachęcał nas do rytmicznego powtarzania "Hej!" - do znudzenia. Później to samo robiła też Angelika. Przypominało mi to monolog Billa Hicksa o kłótni ludzi upalonych marihuaną ograniczonej prawie wyłącznie do tego słowa. Lord Seth po prostu nie miał wiele do powiedzenia. Gdy członkowie Satarial nawijali już coś więcej, to głównie po rosyjsku, więc mało rozumiałem. Na pewno gitarzysta zachęcał nas do jebania religii i polityków - to próbował wyrazić też po angielsku. Później częściowo zrozumiałem również Lolitę mówiącą w swym ojczystym języku coś o sklepiku i - chyba - że później idą pić wódkę na mieście. Angelika dodała, że nas kocha. Jak się po chwili okazało, muzycy już się zaczynali zbierać, bowiem był to niespodziewany koniec koncertu. Zegarek podpowiadał, że występ, podczas którego wykonano m.in. "Nerone", trwał ponad siedemdziesiąt minut, ale i tak minął dość szybko.

Trudno jest mi jednoznacznie wskazać najlepszy element koncertu. Przez pierwsze kilka kolejnych dni po głowie chodził mi głównie głos wokalisty Advin Moth wykrzykującego tekst przeboju The Bloodhound Gang. Pewnie większe wrażenie powinna na mnie wywrzeć niemal naga Lolita z Satarial robiąca z szerokim rozkrokiem naprawdę świetlną wersję świecy. Ostatecznie należy pochwalić gwiazdę wieczoru za cały występ. Na kolana nie rzucił, ale - poza próbami słownej komunikacji z publicznością - nie dał się nudzić.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły