Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Ostatni, świata, marzyciel

Schowani za metalową skrzynią marzeń przerażeni obgryzamy nasze palce do krwi. Kto ją otworzy? Kto ją otworzy i poniesie odpowiedzialność za wszystkie, a zwłaszcza te niespełnione? (A.G.)

W dni takie jak ten zwykł siadać pod brązowym dębem. Chłonął całą skórą chłód cienia rzucanego przez rozległe gałęzie drzewa. Z zamkniętymi oczami zwróconymi ku słońcu przesuwał wtedy nieskończenie obrazy w swej głowie, pozwalając pamięci na utrwalenie jedynie tych szczególnych, tych wybranych, tych…, które mogłyby go upiększyć. Nie czuł się do końca szczęśliwym człowiekiem. Jego przetłuszczona czarna dusza, już dawno temu odepchnęła ostatnią życzliwą rękę. Jego zabrudzone trwogą i cierpieniem, oblicze dawno już zeszpeciło resztki głęboko skrywanej duszy. Jego oczy, niegdyś pełne blasku, teraz przypominały wysuszony ocean łez. Był zupełnie inny niż reszta ludzi na świecie, nie pasował do nich! Oni - zawsze uśmiechnięci, zawsze otwarci na propozycje, mający siłę walczyć z przeciwnościami, po prostu mający siłę żyć. On - dawno zapomniany, osamotniony, przerażony, może i czuły, lecz niezdolny czułością się podzielić. Lecz nie tylko to odróżniało go od innych, był, bowiem jedynym człowiekiem, który wciąż jeszcze marzył. Tak! Choć może wydawać się to dziwne to tylko on był zdolny do tak niezwykłych poświęceń by wciąż na nowo odkrywać przed sobą, tam w głowie nowe marzenia. Reszta, przecież miała już wszystko, jej marzenia nie były potrzebne, ale On? Tak, on ich potrzebował jak dziecko matczynej opieki, jak ptak, skrzydeł by poznać tajemnicę chmur.

Marzenia przychodziły, więc do niego, a on witał je jedynie przez siebie rozumianą radością i zapraszał do swojej szalonej jaźni, by tam, choć na chwilę zagościłyby ogrzały, choć iskierką ciepła, jego lodowate serce. Oczywiście nie wszystkie były obdarzone tą samą zbawczą mocą. Jedne potrafiły rozpalić jego zmysły - ale był to tylko bolesny ogień trawiący jego i tak już spopieloną duszę. Inne radośnie pieściły skołatane nerwy swym delikatnym ciepłem. Jeszcze inne zalewały jego serce niepojętym szczęściem i prawie podnosiły go z gruzów przeszłości. Miały one jednak tylko chwilowo tak wielką moc - jego mentalność szybko ją niweczyła pozostawiając po niej jedynie smutne wspomnienie, cichy szept. Jednak On czekał na coś zupełnie innego. Czekał bo wierzył, że przyjdzie taki czas gdy znajdzie się marzenie zdolne pokonać wszystkie przeciwności, przedrzeć się przez jego własną obojętność i apatię w głąb niczym nieograniczonego umysłu rozbłysnąć nową myślą, nowym światłem, nowym nieskończonym pięknem.

            Człowiek więc czekał, a czas niezbyt łaskawie się z nim obchodził. On jednak wciąż czekał, często - zwłaszcza w nocy - gryząc do krwi swoje paznokcie. Aż któregoś dnia "takiego jak ten", znalazł swoje marzenie. Mocno uczepił się go szponami wyobraźni rozciągając jego kształt do monumentalnych rozmiarów, podkreślając jego barwy do granic wytrzymałości ludzkich oczu. Wszystko raziło jego duszę, wypalało ból, koiło rozbolałe zmysły, topiło oblodzone serce. Wizja, która wpadła mu do głowy była najczystszym pięknem, nieskazitelnym kryształem świetności i szczęścia - jednym słowem dopełnieniem wszystkich jego wcześniejszych marzeń.

Zaniedbany człowiek wstał. Zmierzwił swymi brudnymi od liści rękoma, włosy, poprawił koszulę i poszedł przed siebie, pozostawiając jedynie po sobie wygniecione kępy trawy. W jego głowie teraz wszystko było poukładane miał już cel, chciał znaleźć tą jedyną tą już przez niego stworzoną, lecz wciąż jeszcze nie odnalezioną wierzył, że gdzieś tam jest. Ale nie marzył o jej spotkaniu! Ostatecznie przecież już ją znał, wiedział, jaka jest to on ją stworzył w swej głowie. Tak ostatni marzyciel odszedł do świata zwykłych ludzi, pozostawiając tam w kępach traw swoje jedyne dziedzictwo - marzenia.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły