Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

koniec świata


Leży na łące. Wokół kwiaty, blask poranka, śpiew ptaków. Jasność dnia, szum spadającego liścia. Niemalże Arkadia. Uśmiech na twarzy, świeżość, beztroska. Szczęście stapia się z dzieciństwem. Coś obraca się w miękkich, delikatnych, dziecięcych rączkach. Unosi się, spada wiruje. Potem podmuch wiatru i bańka mydlana. Tysiąc baniek mydlanych unosi się nad łąką, goniąc się, brykając, barażkując. Lecą unoszone wiatrem, rozpierzchają się na wszystkie strony. Tu jedna pęka, jak balon przekłuty igłą, tam inna zderza się z drugą i stapia, tworząc jedność. Nie ma miejsca dla wszystkich. Najsilniejsza przetrwa. Lgną do niej, jak muchy do odchodów. Wszystkie. Żadna nie chce zostać tą ostatnią, samotną, która w mgnieniu oka rozpada się na tysiąc kawałków i znika. Nie ma miejca dla słabych. Została już tylko jedna. Silna, ogromna, nienaturalnych rozmiarów. Jarzy sie jasnym, srebrzystym blaskiem. Emanuje od niej spokój, ciepło. Jakby zapraszała do swojego wnętrza cały świat.
   Dziewczynka wstaje, unosi miękką rączkę. Jest szczęśliwa. Che dotknąć bańki, dla kaprysu rozbić ją, jak wszystkie inne. Ale ta nie daje się rozbić. Ta jest silna. Ręka szarpie się, stara uwolnić, to na nic. Jasnośc i ciepło, to co było do tej pory kochane i przyjazne, wciąga do środka i pochłania.
   Pozostaje tylko przerażenie i ból. Skrawek ziemi w świecie pokrytym lawą. Kawałek wyschniętej skały. Całe królestwo dla siebie. Żar i panika. Tysiące obcych, wykrzywionych twarzy, szydzących w ciemności. Pojawiają się i znikają, jak na starym filnie, w którym ktoś zapomniał napisać scenariusza. Jedna przeistacza się w drugą, nie ma dwóch takich samych. Puste oczodoły swiecą, przywodzą na myśl dzikie zwierzeta. Uśmiechy szaleńców. I wszechogarniajaca, zimna, grobowa cisza, mieszająca się z ironią. Ironiczny swiat, tak pełen przeciwieństw, jakby miał zaraz wybuchnąć i rozpaśc się, jak bańka mydlana. Krzyk, którego nie można usłyszeć. Krzyk, rozdzierajacy ludzkie gardło, krzyk przerażenia, bólu, chaosu. Łzy, które nigdy nie popłyną, marzenia, które nigdy nie istniały. I te twarze. Wciąż nowe, wciąz bardziej ironiczne i przerażające. Wołają, zapraszają, szydzą. Wszystko bez słów. Zbliżają się. Ida po nią. Są coraz bliżej. Wystawiaja powykręcane dłonie, chcą pochwycić... bańka mydlana pęka.
   Leży na łące. Wokół kwiaty, blask poranka, śpiew ptaków. Jasność dnia, szum spadającego liścia. Niemalże Arkadia. Do krajobrazu nie pasuje tylko jedno, samotne, porzucone, zimne, ludzkie truchło.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły