Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Kenziner - Timescape

Kenziner, Jarno Keskinen, Leviathan Records, Dennis Lesh, Stephen Fredrick, power metal, Timescape

Kenziner powstał w 1994 roku, kiedy to młody Jarno Keskinen nagrał swoją taśmę demo i rozsyłał ją do potencjalnych wydawców. Zainteresowała się nią amerykańska Leviathan Records i z jej pomocą udało mu się znaleźć perkusistę Dennisa Lesha i wokalistę Stephena Fredricka, którego głos idealnie wpasował się w power metalowe kompozycje Jarno. On sam został nie tylko kompozytorem powstającego albumu, ale też zagrał na nim na gitarze, basie i klawiszach. Płyta ukazała się w 1998 roku i nosi tytuł „Timescape”, a o szczegółach związanych z jej powstawaniem można sobie przeczytać w okładce.

Jarno, który na gitarze gra od jedenastego roku życia, jest utalentowanym instrumentalistą, czego nie omieszkuje udawadniać w swoich utworach. Pełno jest w nich bardzo szybkich gitarowych galopad i solówek, w których dźwięki szaleją w następujących po sobie pląsach i plątaninach, a często tym wariacjom wtórują też klawisze. Wszystko więc pędzi i wiruje, ale nie przez cały czas, bo całokształt muzyki Kenziner ma podniosły i emocjonalny charakter. Muzyka jest sentymentalna, dużo w niej uczuciowości, często zwalnia, uspokaja się i przemawia łagodniejszym głosem.

Nie znaczy to wcale, że jest smętnie, a już na pewno nie przez cały czas. Żywiołowe gitarowe melodie powracają także w tych spokojniejszych kawałkach, a Stephen wyciąga takie wzniosłe i porywające wokalizy, że co i rusz pojawiają się jakieś chwytliwe i wpadające w ucho fragmenty. Wcale się nie dziwię, że został wybrany z pośród wielu przesłuchiwanych wokalistów, bo jego głos nie tylko wznosi się podniebnymi serenadami i niesie za sobą muzykę, ale też faktycznie bardzo pasuje do wrażliwego brzmienia i tego pompatycznego nastroju piosenek Kenziner.

Największe wrażenie robią dwa pierwsze numery, które są tu największymi hitami, z najbardziej śpiewnymi refrenami. Później jest różnie. Obok żywszych kawałków jak „Thru The End”, są te bardziej stonowane jak „Walking In The Rain”, jest prawie balladowy „Timescape” i wreszcie zupełnie balladowy „In The Silence”. Ostatni „Land Of Shadows” też ciągnie się mozolnie jak kluchy z olejem, aby na koniec ni stąd ni zowąd przyspieszyć i pocisnąć instrumentalnym gąszczem i dalszymi kombinacjami. Bo właśnie wszędzie tu słychać to granie. Nawet jak przez moment robi się rzewnie, to zaraz gitary z klawiszami wypracują coś co spowoduje, że tego kawałka nie można spisać na straty. Wciąż tam się kręcą i czatują kiedy można się wyłonić z jakąś ciekawą, spójną zagrywką, najczęściej się uzupełniając i ze sobą współpracując. W utworach jest przez to dużo zmienności. Momenty lekkie i tkliwe, nawet nie wiadomo kiedy, zaczynają błyskać rączo palcującymi solówkami i innymi powyciąganymi zagraniami. Tak samo Stephen zawsze może przyjść z pomocą i wybić dany numer jakąś wzruszającą lub pobudzającą kwestią, jak ma to miejsce w „Dreamer” czy „Seasons”.

Moim zdaniem „Timescape” to nie jest album doskonały w każdym swoim momencie i jednak w drugiej części zdaje się trochę nadmiaru tej rozwlekłości, ale trzeba przyznać, że jak na debiut nastolatka samouka, robi wrażenie. Zawiera dużo dobrej muzy i kompozycyjnych smaków, oczywiście pod warunkiem, że ktoś lubi power metal, bo, pomimo swoich różności, wszystko obraca się tu w tym klimacie.

Tracklista:

01. Future Signs
02. Into The Light
03. Images Of The Past
04. Dreamer
05. Thru The End
06. Timescape
07. Walking In The Rain
08. Seasons
09. In The Silence
10. Land Of Shadows

Wydawca: Leviathan Records (1998)

Ocena szkolna: 4+

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły