Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Ideologia wolności

Wolność to zagadnienie, na temat którego dość często snuję różne refleksje, mniemam, że czyni to większość z nas. Jednak do tej konkretnej próby sformułowania swojego punktu widzenia skłoniła mnie lektura książki „Castle Party. Muzyka, ludzie, zjawisko.”, a dokładniej końcowy fragment rozdziału „Jajecznica z tysiąca jaj”.
Z czym kojarzy się samo słowo „wolność”? Ze swobodą, brakiem reguł, niezależnością, nieskrępowaniem… Można tak wymieniać w nieskończoność. Ale co oznacza ono w praktyce? Co to znaczy „być wolnym”? Czy w ogóle istnieje możliwość osiągnięcia takiego stanu ducha?

Zastanówmy się. Niech będzie pierwszy lepszy przykład. Dziecko nie wyraża chęci uczestnictwa w zajęciach edukacyjnych prowadzonych przez jakąkolwiek placówkę oświatową, ponieważ chce być „wolne”, a perspektywa spędzenia kilku godzin dziennie w ławce w towarzystwie losowo wybranych rówieśników i wykonywanie poleceń nauczyciela kłóci się z jego wizją „wolności”. Przebywając przez dłuższy czas w takim stanie w końcu dorabia się przymusowego umieszczenia w placówce oświatowo-wychowawczej. I tyle było z jego „wolności”.

Kolejny przykład. Nastolatka pragnąca wyzwolić się spod zgubnych sideł ciągłego podjadania słodyczy postanawia przejść na dietę. Po miesiącu żywienia się wyłącznie marchewką uważa swoją walkę za wygraną – jest wolna od słodyczy, schudła, same rewelacje. Okazuje się jednak, że wpadła w nowy „nałóg” – obsesyjne liczenie kalorii i dbanie o nieprzybranie ani grama na wadze. I tutaj bajka się kończy. Nie będę się dalej zagłębiać, bo jest to temat na zupełnie inną dyskusję. Ale w tym momencie przychodzi mi do głowy jeszcze jeden przykład – narkotyki. Wiem, wiem. Nudne, wszyscy to wiedzą. Ale muszę. Większości osobom, które sięgają po tego typu (i nie tylko) używki chodzi o dostąpienie bram „wolności”. Ale czy z góry nie wydaje się oczywiste, że osiągając „wolność”, wyłącznie dzięki konkretnym środkom, od razu stajemy się ich więźniami? Oczywiście, jeśli uzyskany efekt przypadnie nam do gustu i zechcemy często przebywać w tym błogosławionym stanie, bo nie zawsze musi być to jednoznaczne. Jednakowoż nie uważam, aby nie branie narkotyków było równoznaczne z wolnością, w żadnym wypadku. Po prostu jak dla mnie świat i nasza rzeczywistość są na tyle same dla siebie krzywym zwierciadłem, że nie ma większego sensu jeszcze bardziej to wszystko zniekształcać.

Moje pisanie zeszło chyba trochę na niewłaściwe tory. Nie miał to być w zamierzeniu artykuł antyuzależnieniowy czy antypatologiczny. Chociaż, jakby się uprzeć, to na pewno udałoby się znaleźć jakieś głębsze powiązanie. Ale wracając do tematu. Chciałam tylko pokazać, że pozorna „wolność” jest czasem większym więzieniem od pójścia z prądem. Zresztą, moim skromnym zdaniem, nie ma czegoś takiego jak „wolność absolutna”. Trzeba rozpatrywać ją osobno na każdej płaszczyźnie, a na większości z nich będzie i tak nieosiągalna. Nawiązując do „Ferdydurke” – porzucając jeden system, świadomie lub nieświadomie wpadamy w drugi i chyba nie ma tutaj wyjątków.

Odnosząc się chociażby do samego zjawiska gotycyzmu, czy jeszcze szerzej – dark independent. Ludzi takich jak my łączy rzekomy brak ideologii, wspólne są dla nas natomiast gusta kulturalno-estetyczne i poglądy na niektóre sprawy. Niewątpliwie chcemy czuć się wolni, niezależni (jak sama nazwa wskazuje), również wyjątkowi, oryginalni, niebanalni. Wybraliśmy więc pewien charakterystyczny dla nas schemat „bycia”, który dotyczy nas w mniejszym lub większym stopniu, niektórych może prawie wcale, w zależności od jednostki (co by nikogo nie urazić). Niewątpliwie większość z nas ubiera się na czarno, nosi na swych mrocznych stopach glany, obwiesza się różnego rodzaju rzemykowo-metalowymi ozdóbkami, słucha muzyki z pogranicza rock-metal-folk-electro, interesuje się fantastyką, mitologią itd. Wiem, że nie leży w moim interesie szufladkowanie nas, ale nie okłamujmy się, jaki byłby sens istnienia tego portalu, czy festiwali takich jak Castle Party, gdyby nie pewne wspólne „coś” łączące nas wszystkich, oczywiście przy zachowaniu indywidualności i niepowtarzalności każdego z nas. I nie chodzi tu tylko o tą całą banalną powierzchowność, która jednak jest cudownym dopełnieniem całości. Nie mając zakorzenionej miłości do mroku gdzieś tam wewnątrz, nikt by długo w tym naszym świadku nie wytrzymał.

Czy w odniesieniu do nas naprawdę pasuje słowo „wolność”? Czy chcąc tak bardzo nie należeć do świata banału i codziennej szarości sami nie stworzyliśmy sobie pewnego systemu i powtarzających się schematów? Chyba jednak wyewoluowało coś takiego - awangardowego, alternatywnego, elitarnego, z dość luźnymi zasadami, dużą rozpiętością i tolerancją, ale jednak nie dającego się określić inaczej jak swego rodzaju system. I nie piszę tego w złym znaczeniu tego słowa. Dzięki temu, mimo oderwaniu od realnej rzeczywistości, czuje się przynależność do czegoś więcej niż tylko wspólnoty ludzi, czuje się przynależność do pewnego rodzaju wrażliwości, emocjonalności, sposobu postrzegania świata. I nikt mi nie wmówi, że tak nie jest.
 
Poruszę jeszcze jeden aspekt, dotyczący tym razem czegoś, co mnie osobiście nurtuje najbardziej. A mianowicie „wolność” w odniesieniu do siebie samego. Prywatnie uważam, że to właśnie paradoksalnie my sami jesteśmy dla siebie największą barykadą w drodze do „wolności”. To nasze myślenie, niepewność, ukryte lęki są najczęstszym powodem ucieczki przed marzeniami  i chociaż chwilową „wolnością”. Ile razy zdarza się tak, że bardzo czegoś pragniemy, ale nie potrafimy zrobić nic w tym kierunku. Nie mogąc przez dłuższy czas przełamać tej blokady znajdujemy sobie w końcu, w naszym mniemaniu, racjonalne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy, które tak się w nas zakorzenia, że nie jesteśmy w stanie zrobić już praktycznie nic aby coś zmienić. Nasz umysł jest głównym powodem ograniczania siebie. Czasem wystarczy impuls, aby się do czegoś przekonać i może nam tak zostać do końca życia. Czasem efekt jest krótkotrwały i szybko zapominamy, że nie ma się czego bać. A czasem żadna siła nie może zmienić naszego podejścia i sposobu myślenia na dany temat. Łatwo jest sobie wmówić, że czegoś nie warto robić, że coś nie jest dla nas. I nawet komentarze i opinie innych nie mają na nas tak wielkiego wpływu jak autosugestia. Nie jesteśmy w stanie uciec przed samym sobą, jesteśmy swoimi niewolnikami, ofiarami własnych ułomności. Jesteśmy ciągle i bezustannie pod swoją presją i naprawdę bardzo trudno jest, choć przez moment, stać się wolnomyślicielem, patrzącym na wszystko obiektywnie i bez dawnych uraz.
 
„Wolność” w znaczeniu ideologicznym nie ma racji bytu. Oczywiście wiele osób może nie zgodzić się z moim poglądem i jest to całkowicie zrozumiałe, gdyż przedstawione tu stanowisko jest wypadkową moich prywatnych myśli kotłujących się w mojej prywatnej głowie. Może nie warto za wszelką cenę wmawiać sobie, że jest się człowiekiem „wolnym”. Ta „wolność” bowiem najczęściej polega tylko (a może „aż”) na wyborze rzeczy, osób i sytuacji, które mają mieć miejsce i wpływ na nasze życie. I takiej „wolności” sobie i wszystkim życzę.

Komentarze
black_gothic : Mamy tyle wolności , ile nam wolno . Jedni o tym wiedzą i wykorzystują...
Durante : *proszę o przeczytanie całego posta, na końcu przeprowadzam mał...
Vanique : Dlatego większość ludzi nazywa się buntownikami a nie anarchistami,...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły