Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Hellvoid - Bass 'N' Roll Vol. 1

Hellvoid, Eyes Of The Lucifer, Bass ‘N’ Roll Vol. 1, Piotr Czacharowski, Adrian Jegorow, Mateusz Karsznia, Maciej Bardo, rock and roll, rock, doom metal, heavy metal

„Mam nadzieję, że trzeciej EPki nie będzie, a następna będzie płyta.” Tak trzy lata temu zakończyłem recenzję EP Hellvoid „Eyes Of The Lucifer”. No i stało się. Właśnie trzymam w ręku najnowsze dzieło gdyńskiej formacji „Bass ‘N’ Roll Vol. 1”. W tym czasie zespół wymienił połowę składu na perkusję pozyskując Piotra Czacharowskiego, a na bas rytmiczny Adriana Jegorowa. Trzon kapeli tworzą zaś Mateusz Karsznia na wokalu i Maciej Bardo jako basista prowadzący. Tak, tak dobrze widzicie. Hellvoid to jazda na dwa basy.

Już na pierwszy rzut ucha słychać, że Hellvoid bardzo zrockandrollowiał. Pierwszy „Więcej” zaskakuje nie tylko rockową ekspresją i wręcz taneczną rytmiką, ale i polskim językiem. Ostry śpiew dodatkowo unosi ten numer i okazuje się, że mamy do czynienia z nie lada hiciorem, pięknie ubarwionym basową solówką. W ogóle te dwa basy z perkusją pracują jak jakaś zawzięta maszyneria albo kruszący wszystko przed sobą lodołamacz. Przez to jest moc i para w tłokach, a wokal nadaje melodyjności i niebanalnej chwytliwości.

I jak już się wydaje, że wszystko się zmieniło zaczyna się powolny i dołujący „Red Desert”, w którym możemy poczuć doomową ociężałość i ospałą ślamazarność kiedy próbujemy dogadać się z Jezusem. Można więc powiedzieć, że na początek swojej płyty Hellvoid rzucił dwie skrajności, pomiędzy którymi będzie poruszał się w dalszej części materiału. Do żywszych reakcji będzie pobudzał szarpany „Groovy Woman” z ekstatycznymi wokalami i wykręconą solówką, a o ponury i niski nastrój zadba „Head Down”, gdzie znowu będziemy przeżywać jakąś religijną rozterkę. Sporym urozmaiceniem są piosenki po polsku, bo wiadomo, że z urzędu są one dla nas bardziej wyraziste. „Klątwa” to heavy/rockowy numer na stara modłę, natomiast „Czas” jest wolny i wręcz taki smutno balladowy.

Sporą dawkę rock and rolla daję też „Free Man” i „Heartbreaker”, które teoretycznie kończą album. Teoretycznie, bo w programie znajdują się jeszcze trzy single, publikowane przez zespół w przeciągu ostatnich dwóch lat. To bardzo dobrze, bo single singlami, a szkoda by było pominąć je na płycie, tym bardziej, że są to bardzo fajne kawałki. Szczególnie „Hypnotizer” zapada w pamięci, gdyż posiada nie lada wpadający w ucho refren i bardzo pozytywny klimat.

Okładka wspomina jeszcze o coverze Backstreet Boys i gościach w nim występujących, ale bez podania tytułu. Trochę zgłupiałem i mimo że żaden z numerów mi nie pasował, próbowałem dociec, który to ten cover. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle, ale okazało się, że na płycie takowy jednak się nie znajduje. Ha ha ha, bardzo śmieszne.

Przyznam szczerze, że stylistycznie bliżej mi było do tego doomowo brudnego Hellvoid z dawniejszych czasów. Trzeba by jednak głuszcem być, żeby nie zauważyć jak podniósł się poziom muzyczny i jak zespół wydrapał się ze studziennych kazamatów na powierzchnię i jak nieskrępowanie odetchnął pełną piersią, łącząc swoją oryginalność z ogólną przystępnością swojej sztuki i czyniąc milowy krok naprzód.

Tracklista:

01. Więcej
02. Red Desert
03. Groovy Woman
04. Klątwa
05. Czas
06. Head Down
07. Free Man
08. Heartbreaker
09. Electric Love
10. Hypnotizer
11. Cult Of The Sun

Wydawca: Hellvoid (2020)

Ocena szkolna: 5

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły