Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Literatura :

"Frankenstein"- między mitem a prawdą

Frankenstein, Powieść gotycka, Potwór,  Mary Shelley

Frankenstein i hrabia Drakula to dzisiaj postacie kultowe. Spotkać je można w wielu filmach (niekoniecznie horrorach) czy nawet bajkach dla dzieci. Popkultura jednak w dużej mierze zniekształciła prawdziwy obraz obu postaci, a tym samym obraz  samych powieści, z której pochodzą. Tak, jak wiemy, że Batman to naprawdę Bruce Wane, milioner, który nocami ratuje mieszkańców Gotham City, tak wiemy, że Frankenstein to potwór ze szwami na całym ciele, a jedyny dźwięk, który z siebie wydaje, to coś na kształt: „Buuu…”. Myśląc o Frankensteinie, wielu z nas ma przed oczami nikogo innego, jak słynnego lokaja rodziny Addamsów, Lurch’a.

Ale zaraz… Czy sam Frankenstein był potworem? Może to on go stworzył? Kto właściwie stworzył kogo i po co? W końcu w mowie potocznej utarło się już powiedzenie: „Wyglądasz jak Frankenstein…”

Wiktor Frankenstein, bo tak brzmi jego pełne nazwisko, nigdy potworem nie był. Jest za to głównym bohaterem powieści Mary Shelley „Frankenstein czyli współczesny Prometeusz”. Powieści, wokół której okoliczności powstania krążą niemal legendy. Wszystko zaczęło się w 1816 r. Był to tak zwany „rok bez lata”. Nie był to jednak wynik działania złych mocy, a wybuchu wulkanu Tambora w 1815 w dalekiej Indonezji (ówczesne Holenderskie Indie Wschodnie). Skutkiem erupcji była zima wulkaniczna (niskie temperatury, brązowy śnieg i inne anomalie pogodowe), która nie ominęła również Europy. W takich okolicznościach pewnego wieczoru, najprawdopodobniej w czerwcu 1916r, w okolicach Jeziora Genewskiego w Villi Diodati spotkały się cztery nie byle jakie literackie osobistości: Percy Shelley wraz z ówczesną kochanką, późniejszą żoną, osiemnastoletnią Mary Godwin (Shelley), John Polidori i sam lord Gorge Gordon Byron. Zaczęło się od rozmowy na temat istoty życia ludzkiego. Był to temat, powiedzielibyśmy dzisiaj, „na topie”. Nauki przyrodnicze określano wówczas „filozofią naturalną”. Na początku XIX w. Erasmus Darwin (dziadek Charlesa Darwina, autora teorii ewolucji) przedstawił zalążek owej teorii i twierdził, że możliwe jest stworzenie istoty zdolnej do życia poprzez połączenie ze sobą fragmentów rozkładającej się materii organicznej.
Obok prowadzenia filozoficznych rozmów, towarzystwo raczyło się opowieściami z „dreszczykiem”, aż wreszcie lord Byron rzucił pozostałym wyzwanie: każdy z obecnych ma jeszcze tej samej nocy napisać najlepszą powieść gotycką.
Najpoważniej potraktowała wyzwanie najmłodsza uczestniczka zabawy, Mary Shelley.

Mary Shelley jako córka dwóch wybitnych postaci  (Mary Wollstonecraft, prekursorki myśli feministycznej, autorki dzieła „Wołanie o wolność kobiety”, oraz Williama Godwina jednego z czołowych przedstawicieli anarchizmu) nie ograniczyła się w swojej powieści tylko do stworzenia płytkiego opowiadania, w którym straszny stwór wychodzi z szafy budząc grozę w okolicznych miasteczkach. Shelley postawiła w swoim dziele dwa zasadnicze pytania: gdzie jest granica między nauką a poszanowaniem życia ludzkiego i wreszcie, czy człowiek może niczym Bóg dokonać procesu stworzenia?
Tytułowy bohater, Wiktor Frankenstein, to człowiek na początku swej naukowej drogi zafascynowany raczej paranaukowymi dziedzinami, m.in. alchemią. Człowiek pochłaniający wszelką wiedzę na temat filozofii naturalnej. Po wyjeździe na studia do Ingolstadt, skonfrontowany z ówczesną myślą naukową odbiegającą raczej od praktyk alchemicznych, z czasem zaczyna pogłębiać swoją wiedzę na temat „filozofii naturalnej” , która wkrótce staje się dla niego całym światem. Oddalając się od ojca i ukochanej narzeczonej, powoli kroczy w stronę, jak mu się wydaje, naukowego oświecenia, które jest tak naprawdę początkiem jego zguby. Krążąc nocami po cmentarzach, kostnicach lub innych bardziej lub mniej przerażających miejscach, powołuje do życia prawdziwą istotę, by z powodu jej wyglądu następnie ją odtrącić. Potwór bez imienia, własnej tożsamości, nieumiejący mówić, zostaje porzucony na pastwę losu, niczym nieprzystosowane do życia niemowlę. Myśląc, że porzucając potwora pozbywa się problemu, Wiktor Frankenstein bardzo się myli.

Gdy po jakimś czasie dowiaduje się o pierwszej zbrodni, podejrzewając, że to jego dzieło przyszło się na nim zemścić, jeszcze bardziej przeklina nieszczęsną istotę. Wraz z kolejnymi zbrodniami utwierdza się w przekonaniu, że stworzenie powołane przez niego do życia jest złe do szpiku kości. Czy aby na pewno? Czy przychodząca na świat (moment stworzenia przez Frankensteina potwora możemy z pewnością określić mianem „narodzin”) istota może być zła? Istota, która nie posiada imienia, nie potrafi mówić, skonfrontowana z nieznanym dotąd światem, jest od początku okrutna bądź dobra. Czy przychodzący na świat noworodek jest zły w momencie narodzin?

Potwór Frankensteina nie „narodził” się jako zbrodniarz i mamy na to liczne dowody. W krótkiej historii swojego życia, którą potwór opowiada Frankensteinowi w momencie spotkania, wyłania się obraz zagubionej, poznającej dopiero świat istoty. Istoty która, niczym dziecko, poznaje świat poprzez dotyk, smak i inne bodźce. Nie wie, czym jest dobro i zło. Nie wie, kim jest człowiek. Nie zdaje sobie sprawy ze swojego odrażającego wyglądu, który w żaden sposób nie jest wynikiem jego winy. Taki się po prostu „urodził”.
W momencie trafienia na innych ludzi jest nimi oczarowany. Z ukrycia opiekuje się pewną ubogą rodziną, dostarcza im drwa na opał i słysząc ich rozmowy, uczy się mówić. Ową rodzinę traktuje jak swoją własną. W opowieści snutej przez potwora widzimy wrażliwą istotę, która pragnie tylko miłości i akceptacji. To tak, jak każdy człowiek. W momencie, w którym ukazuje tym właśnie ludziom swe szkaradne oblicze, „jego” rodzina odpłaca mu nienawiścią. Dlaczego? Z powodu wyglądu właśnie. Niczym mityczny Prometeusz (do jego postaci odwołuje się tytuł powieści), który przyniósł ludziom ogień z Olimpu, w zamian za swoje dobro, otrzymuje tylko cierpienie.
Zło, którego doznaje z ręki ludzi, sprowadza go w końcu na ścieżkę zbrodni. Przeklina swego stwórcę poprzysięgając na nim zemstę, ponieważ to on powołując go do życia, ściągnął na niego tym samym cierpienie. Wkrótce też Frankenstein traci wszystkich, których kochał.

Czytając powieść poznajemy Wiktora w momencie, gdy jako wrak człowieka, próbuje dopaść monstrum by pomścić swoich bliskich. Podświadomie z pewnością mu współczujemy. Człowiek, który stracił wszystko i wszystkich zasługuje przecież na współczucie. W momencie popełnienia pierwszej zbrodni zaczynamy też nienawidzić bezdusznego potwora. Z czasem zaczynamy się jednak zastanawiać, komu tu właściwie należy się współczucie? Potworowi, który w życiu doznał tylko cierpienia i zła, czy jego stwórcy, który powołując do życia żywą istotę, porzuca ją nie dając jej nawet szansy na poznanie świata od dobrej strony. Czy człowiek ma do tego prawo? Czy możemy traktować drugie życie jako efekt naszych chorych ambicji (jak to było w przypadku Wiktora, którego nauka i głód sukcesu opanowały do tego stopnia, że balansując na pograniczu życia i śmierci stworzył istotę, którą następnie wyrzucił, jak niepotrzebny gadżet)?

Na pytania, które nasuwają się w momencie czytania powieści, oczywiście nie otrzymujemy jednoznacznej odpowiedzi. Sugestią autorki może być jedynie dalszy los Frankensteina, który „dostał za swoje”. Jednak prawdziwych odpowiedzi możemy szukać tylko  w nas samych.

Osadzona w ponurych okolicznościach niczym rasowa powieść gotycka, „Frankenstein” jest też uważany za jedno z pierwszych dzieł z gatunku science- fiction. I zwłaszcza na tym ostatnim aspekcie skupia się większość twórców filmowych, która osadza „pozszywanego” potwora w różnego rodzaju filmach i bajkach. Większość ekranizacji ma na celu jedynie nastraszenie widza. W takiej tylko formie funkcjonują „szalony doktorek” Frankenstein i jego potwór (pomijać fakt, że to samemu potworowi nadano z biegiem czasu imię Frankenstein).
Poza tym, postacie (fikcyjne bądź historyczne), których tożsamość została zupełnie zniekształcona przez popkulturę, można wymieniać w nieskończoność.
Wielka szkoda, ponieważ sama powieść niesie ze sobą coś więcej niż tylko donośne „Buuu…” w wykonaniu szkaradnego monstrum.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły