Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Alter Ego

Śmierć Psychologia Ego Alternatywny świat Miłość Samobójstwo Biała Czekolada

Wstałem z łóżka przed południem. Przeszedłem przez ciemny przedpokój do kuchni. Trzymam zasłonięte okna ponieważ nie znoszę światła. Na parapecie schną kwiaty, których już od roku nie podlewałem. Zasuszona ziemia odstrzeliła od doniczki. Może kiedyś je wyrzucę, ale nie teraz, nie dzisiaj. Pojutrze. W lodówce nic nie ma, bo i dlaczego coś miało by być? Chwilę walczę ze sobą, aż wreszcie potrzeba ponownego położenia się wygrywa z głodem. Nic mi się nie stanie jeżeli nie zjem kolejny dzień. 

Właściwie patrząc na dwunastogodzinną tarczę zegara na ścianie, trudno powiedzieć czy jest noc czy dzień. Ile dzisiaj spałem? Jedno jest pewne - nie śpię i żyję. Obolałe plecy i drżące mięśnie nóg dają do zrozumienia, że na pewno żyję. Przeklęte to życie. Wypijam szklankę zimnej wody z kranu. Ma metalowy posmak i drapie w gardle. Zjawa dziewczynki wciąż stoi w kącie i patrzy na mnie. Przystawiam krzesło na przeciwko niej i siadam.

- Cześć - zagaduję zjawę. - Dzisiaj też nic nie powiesz? Kim jesteś? Czy już tak bardzo mi odwaliło? Nic nie powiesz? Może pójdziesz i kupisz mi coś do jedzenia? Mnie się nie chce. Wiesz, takiego lenia mam już od... od...

- Pół roku - odzywa się zjawa dziewczęcym głosikiem i uśmiecha się blado.

- Jednak umiesz mówić - serce podskoczyło mi do gardła, ale staram się tego nie pokazać. - Powiesz mi więc co tu robisz?

- Stoję - zjawa wydęła wargi i zaczęła kołysać się na stopach.

- A możesz tak sobie stać u kogoś w domu? W dodatku nie odzywając się nic a nic?

- Przecież mówię.

Miała rację, mówiła. Jednak ta pokrętna logika nie wyprowadziła mnie w pole.

- Mówisz od pięciu minut, a w domu jesteś już dłużej.

- Jestem tu od... dawna.

- Trzy dni to dawno?

- Jestem tu od trzydziestu dwu lat.

Masz ci los. Czyli co, od mojego urodzenia?

- Ale ja tu mieszkam od pięciu lat i co ty na to?

Dziewczynka wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Jasne włosy opadały równymi falami na białe ramiona. Ręce trzymała skrzyżowane za plecami i rzucała zamyślone spojrzenia po pokoju. Mogła mieć najwyżej dziesięć lat.

- Jak masz na imię? - Zapytałem czując coś w rodzaju obowiązku. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty na rozmowę. Ból uderzał wnętrze czaszki piekącymi falami, co wróżyło migrenę za pięć... cztery... trzy...

- Nie mam imienia.

Tego można się było spodziewać po zjawie. Nie ma imienia, pewnie nawet nie istnieje, jest tylko halucynacją.

- Nie masz imienia, ponieważ ciebie nie ma.

Wyraźnie to zdanie poruszyło moją rozmówczynię. Spojrzała na mnie z rozżaleniem i zacisnęła wargi. Jak na halucynację jest naprawdę realna. Mam nawet wrażenie, że gdybym wyciągnął rękę, natrafiłbym na żywe dziecko.

- Nie mam imienia, ale jestem. Tak jak ty, nie masz życia, a żyjesz.

Szach mat. Pokonany przez własny mózg, przez wytwór chorego umysłu. Sam siebie pokonałem. Płyta chodnikowa, zwolnienie z pracy, mandat za jazdę bez ważnego biletu, rachunki, śmierć... Kolejny cios posyłany z próżni wprost w moją szczękę.

Wstałem z krzesła i poszedłem się położyć. Ból promieniował wzdłuż wszystkich naczyń krwionośnych w mojej głowie. Miałem wrażenie, że oczy zaraz eksplodują mi od nadmiaru zgromadzonego w nich światła. Tego dnia już jej nie widziałem.

24 marca piątek

Kiedy otworzyłem oczy dziewczynka siedziała na skraju mojego łóżka. Światło dnia szturmowało zza okna ciemną tkaninę zasłon. Zjawa dziewczynki podparła się na rękach. Na jej chudych ramionach na linii łopatek powstały małe dołeczki. Włosy ciężką kaskadą opadły na pościel. Miała zgrabny nosek z małymi płatkami i kilkoma piegami. Zielona sukienka zdawała się błyszczeć równie jasno co jej turkusowe oczy. Czy wczoraj też tak wyglądała? Chciałem położyć swoją dłoń na jej dłoni, ale czułem się dziwnie zażenowany. Teraz jak na nią patrzę, na prawdę mam wrażenie, że znamy się już od dawna. Właściwie nie pamiętam czasu kiedy się nie znaliśmy. Jej imię... nie pamiętam go. Możliwe, że go nigdy nie miała, nigdy jej go nie nadałem.

- Jak spałeś? - zapytała dziewczynka nadal spoglądając przed siebie. Zamknąłem oczy masując skronie. Ból ustąpił, ale wciąż miałem ciężką głowę.

- Dobrze. Chyba. Długo tu siedzisz?

- Mówiłam ci już, ale nie słuchałeś.

Być może mi mówiła, coś sobie nawet przypominałem, ale żadnych konkretów.

- Powtórz więc, proszę.

- Od zawsze tu siedzę.

No tak, przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę, a raczej jej enigmatyczne niedopowiedzenia i niezrozumiałe podteksty. Właściwie to mogło mieć sens. Jeżeli jest wytworem mojego umysłu, to była przy mnie od urodzenia. Gdzieś tam schowana pomiędzy zwojami w mózgu, osłonięta bezpieczną barierą normalności. Dopiero mandat, zwolnienie i płyta chodnikowa zmusiły ją do opuszczenia bezpiecznego schronienia.

- Jesteś nieszczęśliwa? - zapytałem, tym samym zaskakując siebie bardziej niż sądziłem.

- Nie. Właściwie jest mi dobrze.

- Kim jesteś?

To pytanie musiałem zadać. Chociaż nie do końca wierzyłem w jego sens, jak i w sens całej tej rozmowy. Właściwie jaki miałem w tym cel? Równie dobrze mógłbym postawić przed sobą płytę chodnikową, skierować na jej płaską i beznadziejnie niewinną powierzchnię światło lampki i przesłuchiwać, zadając tandetne pytania.

- Jestem twoją możliwością.

Właśnie dlatego nie miało to sensu. Uniosłem się na łóżku przeczesując palcami przetłuszczone włosy. Kołdra przypominała mokrą szmatę, która dawno już zatraciła swoje przeznaczenie. Przez przypadek dotknąłem ręki zjawy. Była miękka i ciepła, zupełnie taka jaka powinna być ręka prawdziwego, istniejącego dziecka. Dodatkowo dziewczynka pachniała delikatnie białą czekoladą. Przeszył mnie dreszcz przerażenia. Cofnąłem się gwałtownie zbijając pościel w bryłę. Musiała zauważyć moją reakcję, ponieważ spojrzała pytająco na mnie.

- Wyglądasz jak byś ducha zobaczył.

- Gorzej - wysapałem - gorzej. Ten duch... jak to, jesteś prawdziwa?

- Głupek - wytknęła mi język. - Jestem na tyle prawdziwa, na ile tego chcesz.

- Wcale nie chcę! Zniknij i nie wracaj!

- Niestety, tutaj nic nie poradzimy. - Dziewczynka wgramoliła się na łóżko i usiadła naprzeciw mnie. Sukienka podciągnęła się ukazując jej szczupłe kolana. - Będę z tobą, zapewne do końca twojego życia, a z tego co wiem, to jeszcze trochę pożyjesz.

Mówiła prosto i szczerze jak prawdziwe dziecko, jednocześnie w jej słowach było coś jeszcze, coś czego być nie powinno. Zrobiło mi się niedobrze i słabo. Zapewne z głodu. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem.

- Czego chcesz?

- A ty?

Umrzeć. Nie powiedziałem tego na głos, jednak zjawa chyba o tym wiedziała, bo skrzywiła się i pokręciła głową.

- Śmierć to przywilej żyjących. Tobie jeszcze trochę brakuje do życia.

Przełknąłem ślinę.

- To kim jesteś?

- Twoim alter ego.

27 marca poniedziałek

Poszedłem do sklepu. Szło mi całkiem nieźle, do momentu kiedy nie opuściłem mieszkania. Ściany korytarza zatańczyły razem ze mną wolny taniec śmierci, to przybliżając się to oddalając od siebie. Kiedy opuściłem klatkę schodową, w ziemię tępymi buciorami wbiło mnie światło dnia. Mrużąc oczy odnalazłem właściwy kierunek. Dziewczynka szła razem ze mną i z tego co widziałem, inni ludzie zwracali na nią uwagę. Czyli nie była wytworem mojego umysłu. Z tą świadomością teraz zjadam pierwszy od miesiąca ciepły posiłek. Parujące kęsy wkładam do ust i wolno przeżuwam, jakbym robił to po raz pierwszy. Delektuję się smakiem który rozchodzi się po podniebieniu, gra kolorami w mojej wyobraźni, rozpycha skurczony żołądek.

- Na pewno nic nie chcesz? - pytam się swojego alter ego, chociaż odmówiła już dwa razy za każdym spokojnie wyjaśniając dlaczego nie musi jeść. Teraz też odmawia, jednak jest zbyt zajęta przeglądaniem kolorowej gazetki, którą musiałem jej kupić. Jak małe dziecko najpierw objaśniła mi wszystkie zalety czasopisma, następnie wymusiła jego zakup grożąc użyciem kompromitującego zachowania na sklepowej arenie. Zapomniałbym dodać o chwilowym słodkim proszeniu i zapewnieniach, że niczego już nigdy nie będzie chciała. Dziwne to uczucie, którego doświadczam patrząc na nią. Wciąż nie dowierzam w jej istnienie, jednak po tym jak wdała się w rozmowę z kasjerką, kiedy to wypadały mi z ręki drobne pieniądze... te wszystkie spojrzenia ludzi w kolejce, niecierpliwe, oskarżycielskie. Nie wytrzymam kolejnych zakupów.

- I jak gazetka?

- Cudowna - dziewczynka zatrzepotała rzęsami na pokaz i zaraz wróciła do lektury.

Prawie jak bym miał córkę.

Płacz ściska moje gardło i nie mogę dalej jeść. Z całej siły powstrzymuję wymioty. Czuję jak obejmują mnie jej drobne ramiona, krucha dłoń głaszcze mnie po głowie. Delikatna woń białej czekolady wypełnia mnie całego kiedy upadam na podłogę i wrzeszczę na całe gardło.

28 marca wtorek

Wczorajszy dzień to podarta kartka z kalendarza. Zawsze taki był, podobnie jak dzień dzisiejszy i każdy który po nim nastąpi. Boli mnie gardło od wczorajszej histerii i płaczu. Moja lokatorka siedzi na łóżku i wpatruje się w podłogę. Jest ciemno, być może wczesny ranek, albo późny wieczór. Nie mogę dojrzeć tarczy zegara. Czuję się pusty i suchy. Jak strużyna drewna powoli opadająca w bezcielesną formę egzystencji odpadu. Czuję się przerzuty i wydalony. Jestem teraz zupełnie cichy, idealnie samotny i nie mam żadnych potrzeb. Ściskam poduszkę w przypływie „bezemocji”, czując absurdalnie jej bliskość i konieczność. Moja poduszka. Moja kołdra. Mój świat. Gdybym nie był pusty, byłoby mi dobrze. Nawet nienawiść do siebie jest teraz taka płaska i bezbarwna. Da się ją znieść. Tak jak życie.

Dziewczynka siedzi nieruchomo, zastanawiam się co czuje. Czy w ogóle ma jakieś uczucia i emocje? Chciałbym się jej o to zapytać, ale nie mogę. Nie teraz. Teraz jest dobrze jak jest i co zaskakujące jej obecność pomaga mi. Zamykam oczy i zasypiam.

29 marca środa

- Naprawdę nie masz imienia?

- Nie.

- Jak to się stało? A jak myślisz o sobie, to jak się nazywasz?

- Po prostu ja.

- A chciałabyś mieć imię?

- No pewnie! Chciałabym się nazywać jakoś tak... no wiesz, ładnie.

- Masz jakieś propozycje?

- A jakie imię do mnie pasuje?

- Kasia?

- Fee... To musi być coś niezwykłego. Coś co porusza.

- Imię dla księżniczki?

- Czy ja wyglądam na księżniczkę?'

- Dziewczynki chyba zawsze chcą być księżniczkami.

- Nie jestem każdą dziewczynką.

- Więc jakie imiona ci się podobają?

- Nie wiem. Właściwie... żadnych nie znam.

- No to zacznijmy od A. Agnieszka, Ada, Agata...

- Nie chcę imienia które już ktoś ma. Co to za imię po kimś. Chcę imię oryginalne.

- Jakieś wymyślone? Może Silleanea?

- Boże! Brzmi jak imię dla nawiedzonej elfki, która musi odzyskać honor i ziemię dla swojego wygnanego ludu.

- To co powiesz na Mmm?

- Mmm?

- Tak, ale nie jak mhm, tylko bardziej przeciągle. Jakbyś spróbowała czegoś dobrego.

- Mmm... podoba mi się. Jak na to wpadłeś?

- Smakuje mi biała czekolada.

- Mmm... tylko mam nadzieję, że nie masz zboczonych myśli.

...

- Mmm?

- Tak?

- Nic, sprawdzałem tylko czy reagujesz.

- Głupek.

30 marca czwartek

Razem z Mmm poszedłem na zakupy. Pod jej nadzorem zapłaciłem również zaległe rachunki. Czasami zachowuje się jak dziesięciolatka, żeby zaraz zamienić się w dorosłą. Jest to przerażająca metamorfoza, tym bardziej, że do końca jeszcze nie rozumiem kim lub czym jest. Po tym jak dostała imię, zmieniło się jej zachowanie. Jest teraz bardziej zaangażowana. Zaczęła sprzątać mi w domu, ciągle gada i w przeciwieństwie do mnie nadal nic nie je. Również nie śpi. Zwyczajnie siada wieczorem na łóżku i siedzi tak do rana. Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać, ale... to wszystko dzieje się za szybko. Nie rozumiem tego, chociaż Mmm stara się mi tłumaczyć i odpowiadać na wszystkie pytania. Jest moim alter ego, czyli tak naprawdę mną. Czemu jednak jest poza mną i dlaczego inni ludzie mogą ją widzieć? Ona zdaje się traktować zaistniałą sytuacją jakby była najnormalniejsza w świecie. Dodatkowo powoli ja również zaczynam traktować ją tak, jakby była w moim życiu od początku. Chyba zaczynam ją lubić. A może lubiłem ją od zawsze?

31 marca piątek

Dzisiaj jest dzień piąty w tygodniu. Czekałem na niego wiedząc, że musi nadejść. Mmm odeszła. Pożegnała się jakby nigdy nic i zniknęła. Weszła do pokoju i już z niego nie wyszła. Z początku nie potraktowałem poważnie jej słów i zignorowałem je, sądząc, że to kolejna zabawa. Jednak niepokój narastał i gdy nie mogłem jej nigdzie znaleźć, zrozumiałem, że to już koniec. Chociaż czy taki koniec właściwy? Siedzę na krześle w kuchni, a przede mną leży ciepły obiad. Ziemniaki polane roztopionym masłem i kotlet mielony. Powoli przeżuwam każdy kęs rozkoszując się smakiem. Mmm mnie tego nauczyła. Ciekawy jestem gdzie jest teraz. Wróciła do mojej głowy, czy może odleciała do jasnej krainy dziesięcioletnich wróżek w zielonych sukienkach i o szmaragdowych oczach. Być może siedzi zamyślona nad kryształowym stawem, wpatrzona w pomarańczowe niebo, a wesołe ogniki blasku tańczą po jej ustach. Zastanawiam się co jej wizyta miała na celu. Uratowanie mnie? Ocalenie takiego nic nieznaczącego robaka? Decyzje o moim życiu zapadły dawno przed moimi narodzinami. Zadaję sobie często to pytanie, kto i po co mnie stworzył. Jak dalece sadystyczna i nikczemna jest to istota, która napisawszy scenariusz śmierci karze niewinnym istotom odgrywać upiorne przedstawienie. Moje odbicie w szklance odzwierciedla moje wynaturzone życie. Czuję się bardziej samotny niż po śmierci rodziny. Chcę żeby Mmm wróciła.

32 marca sobota

Siedzę na krześle w kuchni i przeglądam kolorową gazetkę Mmm. Same straszne głupoty, ale nie mogę przestać płakać. Łzy wypływają piekącymi kroplami i spadają na kartki pozostawiając na nich szare pomarszczone ślady. Taki ślad mam w duszy. Ślad po życiu minionym, po śnie który powinien śnić ktoś inny. Postanowiłem odszukać Mmm. Wiem, że nie będzie dla mnie już więcej miejsca gdziekolwiek się udam. Nie tęsknię za zmarłymi, tylko za nieobecnymi. Niedziela jest jutro, nie pojutrze. Mogę się wybrać do świata zielonookich wróżek jutro.

33 marca niedziela

Długo zastanawiałem się nad tą podróżą. Nie mogłem w nocy spać. Niecierpliwie czekałem poranka. Właściwie to śmieszne przyzwyczajenie. W każdym razie nie będzie mnie już ono dłużej dotyczyć. Ubrałem się odświętnie, w końcu idę na ważne spotkanie. Wcześniej w kąpieli mało nie zasnąłem. Aż dziw, że jeszcze nie wyłączyli ciepłej wody. Chociaż rachunki mam już opłacone, to jednak od pół roku... widocznie nawet dla administracji żyłem życiem niewidzialnym. Chyba powinienem się cieszyć. Mało kto ma taki przywilej. Usiadłem na kanapie, której nie używałem od długiego czasu. Na kolanach położyłem gazetkę Mmm. Spokojnym ruchem odwinąłem biały, półprzeźroczysty papierek z żyletki. Popatrzyłem na jej finezyjny kształt i mimochodem sprawdziłem ostrość. Dlaczego wybrałem ten sposób odejścia? Może doszedłem do wniosku, że to eleganckie? Może zawsze byłem ciekawy, jak to jest być świadomy swojej śmierci? Na pewno nie mógłbym zastosować żadnej gwałtownej metody. Patrzę na swój nadgarstek i błękitne linie żył. Żyletka przecina skórę przy najlżejszym dotyku; dziwne, że nie czuję bólu. Jednak, aby dostać się do żyły muszę ciąć głębiej. Wbijam róg ostrza w ciało i delikatnymi ruchami rozcinam je. Widzę jak skóra rozchodzi się na boki, odsłaniając jasne wnętrze skóry, które dopiero po pewnym czasie zaczyna krwawić. Wreszcie dostaję się do żyły. Lepka i gęsta krew wypływa z rany oblewając nadgarstek dwoma stróżkami niczym aksamitna bransoletka. Boję się jednak, że to nie wystarczy bym umarł. Nie chciałbym się obudzić słaby i ubrudzony zaschniętą krwią. Żyletka tnie dalej prawie całkowicie chowając się w wypływającym ze mnie życiu. Czuję jak tętno serca ucieka przez ranę w nadgarstku. Zamykam oczy i spokojnie opieram się na poduszkach kanapy.

- Idę do ciebie Mmm - z moich ust wypływa delikatny szept. Oczy zaczynają łzawić. Czas zwalnia swój bieg. Odpoczywam.

40 marca niedziela

Siedzę od tygodnia w tym samym miejscu. Chyba wreszcie ktoś odnalazł moje ciało. Obok mnie siedzi Mmm i uśmiecha się. Pewnie byłbym szczęśliwy, gdybym żył. Teraz jednak wystarczy mi to co jest. Policja wyważa drzwi i po chwili oglądam wykrzywione twarze zasłonięte rękawami kurtek. Ten tydzień był wyjątkowo upalny i doskonale rozumiem czemu jest im tak niedobrze. Mmm chce byśmy wreszcie gdzieś poszli. Czuję, że teraz jestem na to gotów. Wstajemy i wychodzimy z mieszkania na korytarz. Nie oglądamy się za siebie.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły