"A Broken Frame" jest drugim studyjnym albumem Depeche Mode. Patrząc na to jak zostało przyjęte "Speak And Spell" nieciężko zauważyć, że publiczność potraktowała zespół jako kolejnego przedstawiciela dyskotekowych rytmów. Nie wiem czy omawiane wydawnictwo miało zmienić obraz zespołu, ale tak czy owak ten zabieg raczej się nie udał.
Początek lat 80. to rozkwit muzyki disco i początki muzycznego minimalizmu. Pojawiło się także kilka zespołów, które chciały tworzyć muzykę trochę ambitniejszą, ale jednocześnie będącą przyjazną dla przeciętnego słuchacza. Jednym z takich zespołów był właśnie Depeche Mode, którego trzon stanowiły trzy bardzo ciekawe osobowości - wokalista Dave Gahan, tekściarz Martin Gore i obsługujący całą elektronikę Andrew Fletcher.
Komentarze Harlequin : Dla fanów DM wszystkie płyty są kultowe :)
Attack : Inną kwestią jest to, że "Speak And Spell" to album raczej słaby, na kt...
Harlequin : 1. Nom, był Vince Clarke, a potem nawet Alan Wilder ;) ale dla laików i osób...
Klan… nie, nie chodzi tu naszego rodzimego tasiemca telewizyjnego, ale o arcyciekawą formację, która na początku lat 70. nagrała dwa albumy, z których drugi album "Mrowisko" stał się zapomnianą perełką z lamusa. W czasach PRLu ciężko było wypłynąć z muzyką ambitną, dlatego też starsze pokolenia znające hiciory Dwa Plus Jeden czy Czerwonych Gitar nie mają bladego pojęcia o tym, że kiedyś w Polsce była formacja, która ze swoją muzyką mogła śmiało zawojować świat.
Pisanie o zespołach kultowych jest bez sensu, gdyż czego by się nie napisało, to i tak nie zmieni to już powszechnej opinii. Ekipa Carla McCoya każdym kolejnym wydawnictwem wzbudzała zainteresowanie i rzadko zdarzało się jej zawodzić fanów. Pierwszym albumem tej formacji jaki dane było mi usłyszeć był debiutancki "Dawnrazor" i chyba tylko dzięki temu od samego początku miałem obiektywny wgląd na twórczość tej formacji. A było to bardzo dawno temu.
Drugi album holenderskiego Clan Of Xymox został opatrzony niewyszukanym tytułem "Clan Of Xymox". Muzyka na nim zawarta to osiem utworów doskonale oddających rozwój muzyki darkwave połowy lat 80.
Dwa pierwsze albumy Rhapsody nie pozostawiały złudzeń, że mamy do czynienia z zespołem wyróżniającym się na scenie powermetalowej. W związku z faktem, że dość szybko ten gatunek się wyeksploatował nie pozostało więc nic innego jak liczyć na elitę. Trzeci część sagi "Emerald Sword" została opatrzona tytułem "Dawn Of Victory", ale jak się to miało okazać - zamiast narodzin zwicieśtwa było to raczej początek upadku.
Nie ma to jak zbijanie kasy na fanach. Bo pod enigmatycznie zatytułowanym wydawnictwem "Sons Of Satan Gather For Attack" nie kryje się ani jeden świeży utwór. Omawiane splitowe wydawnictwo to nic innego jak dwie EPki - "Devil's Path" Dimmu Borgir oraz "In The Shades Of Life" Old Man's Child.
Po owacyjnie przyjętym "Legendary Tales" włoskie Rhapsody powróciło z kolejną częścią sagi. Album "Symphony Of Enchanted Lands" został jednak poprzedzony singlem "Emerald Sword" wydanym jeszcze w tym samam roku co regularny album. Oczekiwania - jak zawsze w przypadku "świeżych" zespołów były spore, ale Rhapsody nie zawiodło.
Chyba, nikt nie ma większych wątpliwości, iż to co Rage Against The Machine przedstawiło na swoim debiucie to muzyka oryginalna, pasjonująca, a przede wszystkim niezwykle nowatorska. Dzięki tej płycie formacja zyskała bardzo pokaźne grono odbiorców. Kolejny album "Evil Empire" został przez słuchaczy przyjęty w bardzo chłodny sposób - taki stan rzeczy sprawił iż na trzecim w kolejności długograju tej znakomitej kapeli, powracamy do brzmienia znanego z debiutanckiej płyty.
Całkiem niedawno przeglądając pewien muzyczny portal internetowy natrafiłem na bardzo pochlebną recenzję płyty "The Shape Of Punk To Come" całkowicie nieznanej mi szwedzkiej kapeli Refused. Jak wynikało z artykułu zespół porusza się w klimatach a'la Converge z większym naciskiem na punk rocka. Sami przyznajcie - brzmi ciekawie. Nie żebym był wścibski, ale po takiej rekomendacji nie omieszkałem zapoznać się z tym, jak się okazało później frapującym wydawnictwem.
Za sprawą Hammerfall, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać inne zespoły pragnące propagować podniosłe, nadęte, powermetalowe pieśni o rycerzach, zaczarowanych lasach, magii i innych niestworzonych rzeczach. Zważywszy na fakt, że takie formacje jak Helloween czy Running Wild przeżywały wtedy kryzys twórczy, to wydawnictwa nowo powstałych zespołów mogły być powiewem świeżości. Na tle setek podobnych do siebie zespołów właśnie Rhapsody potrafiło stworzyć muzykę, która by się wyróżniała.
Patrząc na okładkę drugiego pełnego krążka szwajcarskiego Messiah w życiu bym nie pomyślał, że może ona nieść z sobą całkiem sporą dawkę agresywnej muzyki. Jedynie to logo psuje sympatyczne odczucia jakie wywołuje ten niedźwiedź polarny na okładce. Tymczasem Szwajcarzy zdążyli już się pokazać światu ze swoim death/thrash metalem za sprawą albumu "Hymn To Abramelin", który moim zdaniem do interesujących nie należał.
Komentarze DEMONEMOON : pamiętam że jak kupiłem tę płyte na pirackiej kasecie z TAKTu to był...
Po usłyszeniu dwóch pierwszych, bardzo słabych albumów Scent Of Flesh, wiadomość o tym, ze mam przesłuchać EPke "Become Malignity" wywołała u mnie ostry ból brzucha i świadomość, że znowu wykreśle kilka minut z życiorysu. Dzięki temu podejściu omawiane wydawnictwo wywołało u mnie podwójnie pozytywne wrażenie, bo nie dość, że jest to dobry krążek, to jeszcze zaskoczył pozytywnie.
Gdyby stosować dewizę, że drugi album definiuje wartość zespołu, to fiński Scent Of Flesh byłby zespołem mizernym. "Valor In Hatred" został wydany w rok po słabiutkim "Roaring Depths Of Insanity", ale jestem przekonany, że album powstawał w pośpiechu, gdyż byłby to dobry album, gdyby nie wszystko co tutaj zostało nagrane.
Fińska scena metalowa - pierwsze skojarzenia jakie padają to Nightwish, Children Of Bodom, Amorphis i Stratovarius. Każdy z tych zespołów hołduje chwytliwym melodiom i nie ważne jak bardzo zaawansowana instrumentalnie czy też jak klimatyczna by ta muzyka nie była, to w odbiorze powinna być przyjemna. Są jednak zespoły, niekoniecznie tak bardzo znane, które mają zupełnie inne preferencje. W 2000 roku, ku zaskoczeniu wielu narodził się w Finlandii zespół, kóry na swoich kolejnych wydawnictwach będzie kultywował tradycję brutalnego death metalu.
Ameryka Południowa to kontynent, na którym oprócz kilku zespołów z Brazylii muzyka ekstremalna wydaje się być egzotyką. W zasadzie oprócz tworów spod palców braci Cavalera oraz death metalowego Krisiun żaden inny zespół nie zrobił większej kariery (nie licząc kultowego Sarcofago). Na upartego można by wymienić takie formacje jak progmetalowy Mindflow, nieistniejący, detahmetalowy Rebaelliun, chilijskie Coprofago i Criminal - ale wszystkie te formacje są raczej niszowe i trafiają do wąskiego grona słuchaczy. Ostatnio do tego niszowego grona dołaczył kolumbijski Carnivore Diprosopus.
Carnivore Diprosopus powrócili z drugim krążkiem, aby niedowiarkom zrobić kolumbijski krawat. Nie sądzę jednak, aby za sprawą nowej wytwórni Dan's Crypt zespołowi udało się zaistnieć w szerowkim świecie, bez względu na jakość "Madhouse's Macabre Acts".
Ostatnio w moje łapki wpadła debiutancka EPka poznańskiego Empty Playground. Wcześniej miałem okazję zobaczyć ten zespół na żywo w poznańskim Bazylu, ale grindowa sieczka zaserwowana przez tę formację w ogóle nie przypadła mi do gustu. Nie spodziewałem się po tej płycie zbyt wiele, więc może dlatego mile się zaskoczyłem.
Sukces komercyjny "Undertow" przeszedł najśmielsze oczekiwania zespołu. Ewolucja muzyczna Toola przebiegała nader szybko. Choć nie wszyscy nadążyli za tak szybkimi zmianami. Mowa tu o basiście Paulu D'Amour, który niezadowolony z kierunku, który obrali pozostali członkowie grupy - odszedł z formacji. Rozstanie przebiegało w jak najbardziej przyjaznych stosunkach, ale co z tego? Lukę należało jak najszybciej wypełnić. Wybór padł na Justina Chancellora. Po dziś dzień chyba nikt nie ma wątpliwości iż była to słuszna decyzja. Z tym właśnie muzykiem zespół nagrał kolejną płytę.
Z zainteresowaniem czekałem na nowy album zespołu Artrosis. Po dwóch ostatnich płytach "Fetish" oraz "Melange", które były bardzo elektroniczne; nie pisze, że złe lecz raczej w innym stylu niż chociażby "Pośród Kwiatów i Cieni".

