Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

"W lustrze widzę znów zniszczenie"

Czasem przychodzi taki moment, gdy człowiek zaczyna wspominać wszystko to, co w przeszłości ucieszyło go, lub zasmuciło. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu widok zaryczanego ala-Wertera piszącego listy przy świetle świecy* nikogo nie dziwił – teraz wydaje się to banalne, patetyczne i zupełnie nietrafione. Przykład? Emilka siedzi przy laptopie, popija jakiś napój z puszki i zamierza wszystkie swoje żale przelać do edytora tekstu. Jak zareagowaliby na to wielcy romantycy, albo buntownicy? Edgar przedawkowałby pewnie z rozpaczy. No trudno, ja też nie ukrywam, że nie uśmiechają mi się realia, w jakich żyję, ale skoro już mnie pochłonęły, to przyszło mi egzystować gdzieś na granicy bytów – bo przecież nie dam się wciągnąć do końca. Co powinien zrobić człowiek, gdy rzeczywistość po prostu mu się nie podoba? Nie chodzi o to, że jest zbyt ciężka, za trudna, poplątana i przytłaczająca. Chodzi o to, że jest zwyczajnie nudna. I nie mam na myśli tego małego świata, jaki jest najbliżej mnie, ale ogół, na który nie mam wpływu. Jestem typem społecznika i wcale nie zamierzam izolować się od ludzi, aby osiągnąć apogeum dziwactwa i odmienności. To co mam zrobić? Zabić się? O.K., gdyby media nie wykreowały czegoś takiego, jak nowe-pojęcie-emo, zaczęłabym się nad tym zastanawiać. Obecnie jednak co drugi dzieciak podcina sobie żyły, więc pewnie nawet nie zostałabym zauważona. A jak umrzeć, to tylko tak, aby było o tym głośno.

Wracając do tematu – wielkimi krokami zbliżam się do magicznej liczby “18”. To doskonały czas, aby trochę pomarudzić, bo naprawdę nie chcę być pełnoletnia. Jakoś nie bawi mnie to, że za te kilka miesięcy będę miała dowód osobisty i prawo jazdy – po co mi one, skoro w mgnieniu oka stracę beztroskie życie. Odpowiedzialności się naucz, Emson. Ale to za jakiś czas, teraz mam ochotę zapisać wszystko to, co było i jest dla mnie niesamowicie ważne – póki pamiętam, bo przecież “wszystko przepadnie w czasie, jak łzy w deszczu”. Po kolei: list w krowiej kopercie, jedyna lektura, jaka kiedykolwiek mnie wzruszyła. Kilkanaście stron rękopisu, wszystkie wydarzenia i myśli opisane dzień po dniu. To tak, jakbym dostała fragment pamiętnika. Pierwszy raz ktoś podzielił się ze mną swoim życiem w taki sposób. Następnie: telefon z Castle Party, “The Girls” Dioramy. Jedna z najważniejszych dla mnie osób zadzwoniła na równie ważnym dla nas nagraniu. Nigdy nie ryczałam słuchając Dioramy, ale to był wyjątek. Co dalej... 15. sierpnia minionego roku – cała noc rozmawiania o muzyce, jakieś chińskie żarcie z mięsem w postaci rośliny i okropne bóle brzucha, a później wycieczka do sklepu o piątej nad ranem. Oby więcej takich wakacji, bo to naprawdę przesympatyczna sprawa, wywołująca banani uśmiech na gębie. I ostatnie, co miało miejsce: koniec maja tego roku, gdy po raz pierwszy cieszyłam się z wręczania prezentu. To jest coś niesamowitego, gdy widzisz, jak ktoś szczerze cieszy się z tego, co dostaje i gdy myślisz sobie “Yo, źą, strzał w 10!”. Warto żyć dla takich chwil – wydają się zupełnie błahe, ale są nieziemsko ważne. Teraz wypadałoby napisać jakieś zakończenie, ale nie mam na nie pomysłu. Płynąc z prądem: Polska, gola.



*albo wyjącego z rozpaczy do księżyca
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły