Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Świtezianka

... ładna ballada ...

Panu Adamowi marzły stopy. Nie pomogło troskliwe owinięcie nóg niedźwiedzim futrem. Mroźny, zimowy wiatr wciskał się młodemu człowiekowi do modnych, zakupionych w Warszawie trzewików, które, choć eleganckie i wykonane z dobrej skórki, zupełnie nie nadawały się na brodzenie w śniegu, ani kilkugodzinną jazdę saniami. Ich właściciel, człowiek bardzo dbały o modny i nienaganny wygląd, wiele dałby, by móc zamienić je na grube, ordynarne, podbite futrem buciory woźnicy. Nie miałby też nic przeciwko temu, by wcisnąć na głowę baranią czapę, a na ramiona zarzucić ciężką, płócienną sukmanę. Cóż jednak powiedziałyby damy, do których modny kawaler zmierzał w gościnę, gdyby ujrzały go w tym dziwacznym stroju, przybranego z chłopska, niczym jakiegoś biedaka? Na pewno nie poskąpiłyby złośliwych uwag i docinków, przydając młodemu człowiekowi łatkę dziwaka i oryginała. Co to-to nie! Pan Adam nie mógł sobie pozwolić na takie poniżenie, tak więc jechał dalej, marznąc w swoim eleganckim, nowiutkim ubraniu, przeklinając pod nosem konwenanse, które nie pozwalały mu odziać się stosownie do pogody.

W odróżnieniu od kulącego się z zimna paniczyka, powożący saniami woźnica czuł się wybornie. Cieszył go skrzący się zewsząd śnieg i zachodzące słońce, rzucające czerwonawe błyski na rysującą się w oddali ścianę lasu. Rozweselony pięknem przyrody chłop raźno strzelał z bata, dla zachęcenia koni do szybszego biegu, i pogwizdywał z cicha pod nosem, choć zimny wiatr gwałtem wciskał mu się do gardła. Woźnica nic sobie nie jednak z tego nie robił i gnał przed siebie, pełen animuszu. W domu czekała na niego kapusta z kiełbasą, ciepły piec i rosła w biodrach żona-krasawica, która z chęcią udzielała mu swojich wdzięków. Marznąca pod niedźwiedzim futrem młoda, poetycka sława zupełnie go nie obchodziła.

Sanie mknęły jak zaczarowane. Mijały w pędzie kolejne wsie, przecinały leśne trakty i w końcu zjechały nad jezioro Świteź, za którym widniał dwór państwa Wereszczaków. Z oddali widać było, jak z kominów nad obejściami dworskimi sączą się w niebo smugi dymu. Pewnie gotowano coś w kuchni i palono w piecach, pomyślał pan Adam, i nagle zrobiło mi się całkiem wesoło, bo zrozumiał że za parę chwil zanurzy się w cieple szlacheckiego domu, gdzie zapomni o trudach i niewygodach podróży, a przede wszystkim, znów zobaczy olśniewającą pannę Marylę. Zanurzony w słodkich marzeniach nie zauważył nawet, że woźnica, miast okrążyć jezioro bezpieczną, nadbrzeżną drogą, skierował sanie na lód. Odważny chłop zdecydował się przejechać po zamarzniętej toni, by skrócić drogę do dworu. Konie, czując bliskość stajen, ponaglone łagodnym zachęceniem woźnicy, ruszyły powoli przed siebie. Szły dość szybko, lecz uważnie. Lód dźwięcznie postukiwał pod ich kopytami i wydawało się, że podróżnicy przeprawią się do domu bezpiecznie i cało.

Los nie lubi jednak, gdy się z nim igra. Choć po zamarzniętym jeziorze jeżdżono owej zimy już nie raz, to tego dnia wędrowcom miało zbraknąć szczęścia. Gdy pojazd znalazł się na środku Switezi, lód, po którym sunął, zaczął czernieć od spodu i pękać. Zdezorientowane konie szarpnęły się w zaprzęgu i oto pod ich kopytami rozkwitła lodowata, wodna kipiel. Zwierzęta zwaliły się w nią, ciągnąc za sobą sanie, w którym nie było wszakże ni powożącego, ni pasażera. Woźnica i pan Adam zdołali wyskoczyć z wozu, zanim ten zsunął się w wodę. Stojąc w miejscu, gdzie lodowa tafla była grubsza, w osłupieniu patrzyli jak żarłoczna  toń pochłania oszalałe ze strachu zwierzęta. Gdy zamknęła się z pluskiem nad ich głowami i zapadła głucha cisza, jakby nic się w istocie nie stało, mężczyźni jak na komendę odwrócili się od miejsca tragedii i ruszyli z wielką ostrożnością dalej. Nie uszli jednak i kilku kroków, gdy za ich plecami odezwał się dźwięczny niczym srebrny dzwoneczek niewieści głos:

- „Maćku, miły Maćku, czemu ode mnie uciekasz?”

Na jego dźwięk obaj ocaleni odwrócili się za siebie i ujrzeli jak nad raną w lodzie unosi się lekko, niczym obłoczek, wodna panna. Odziana w zwiewną, białą suknię wyglądała jak delikatny płatek śniegu, przygnany tu przez wichurę. Swawolny wiatr igrał z jej włosami i strojem, odkrywając co chwila zgrabne nóżki, wysoką pierś i drobne ramiona.  Bladorózowe usta rozchylały się kusząco, zaś wodnica delikatnym ruchem dłoni coraz to odsłaniała  przed meżczyznami kolejne powaby swojego ciała. Jej ręce błądziły pod lekką suknią, dotykając łona i piersi, błądziły do wnetrza ud, zanurzając się w słodkich zakamarkach  niewieścich wdzięków. Na widok tych apetycznych widoków panu Adamowi napłynęła do ust ślina. Byłby ruszył ku prześlicznej zjawie, gdyby nie uprzedził go woźnica. Wpatrzony w wodnicę stąpał ku niej powoli po lodzie, wyciągnąwszy przed siebie ramiona. i drżąc na całym Nie zważał zupełnie gdzie idzie. Wpatrzony w piękną, kusliwą pannę szeptał cichutko:

- „Kasieńka, moja Kasieńka kochana. Tyle już lat minęło, odkąd odeszłaś. Przed samym slubem mi zaginęłaś. leż ja się ciebie naszukałem w świecie, ilu ludzi pytałem o ciebie – nie zliczyć tego nikomu. A tyś była tutaj, obok mnie …”

- „Byłam Maćku. Czekałam na ciebie pod wodą, umarła, z innymi siostrami, które się w Świtezi potopiły. Wierzyłam, że kiedyś mnie odnajdziesz, że mój kochanek rozgrzeje moje łono. I oto jesteś. Choć do mnie, pozwól mi znów poczuć rozkosz bycia obok siebie. Bądź mój, już na zawsze mój!”

Wypowiadając te słowa wodna panna zarzuciła woźnicy ramiona na szyję i obejmując go w uścisku, ciągnęła go w wodę. Mężczyzna nie bronił się ani nie wyrywał.  Jego dłonie błądziły pod suknią wodnicy, na nowo odkrywając jej ciało. Wpatrzony w oczy swojej zaginionej miłości, zagubiony w jej pieszczotach i pocalunkach, dał się wciągnąć w otchłań jeziora. Nie czuł  jak lodowata woda odbiera mu oddech i zamyka się warstwą lodu nad głową.

- - -

Gdy wodnica odeszła ze swoim narzeczonym pod wodę, pan Adam oprzytomniał. Przeżegnał się zamaszyście i nie oglądając się za siebie ruszył po zamarzniętej tafli  Świtezi w kierunku dworu. A gdy doszedł już na miejsce, gdy ogrzał się przy kominku, opowiedział o tragicznym wypadku na jeziorze (choć zataił pojawienie się wodnej panny) i został suto nakarmiony oraz napojony przez panie domu, to leżąc w przytulnym, ciepłym, gościnnym łóżku długo nie mógł zasnąć. Po głowie kołatały mu się słowa ballady, którą miał dopiero napisać. Ballada zaczynała się tak:

„Jakiż to chłopiec piękny i młody?

Jaka to obok dziewica?

Brzegami sinej Świtezi wody

Idą przy świetle księżyca.”

Komentarze
Stary_Zgred : Poprawiona wersja - z wykoszoną częścią błędów została za...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły