Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Świerszcze

Snop światła ujawnił czyjąs twarz! Błękitne oczy oświetlały jego porcelanowo białą cerę. Podniósł rękę i delikatnym lecz zdecydowanym ruchem spóścił na dół snop światła:
- "Ostrożnie, bo je spłoszysz"
- "Co takiego? Kogo spłoszę?" - pomyślałam i już miałam zapytać nieznajomego o co mu chodzi, kiedy tak jakby wyczytał w moich myślach zakłopotanie... odwrócił się i wskazał palcem na ścieżkę:
- "Trzeba uważać bo są bardzo płochliwe".
Powoli zapadała noc. Powietrze przesiąknięte było wilgocią znad Wisły. Na niebie zaczęły pokazywać się świetliste kropki, migające w rytm kosmicznego zegara. Schodzę niżej, w głąb dzikiej natury, która żyje własnym życiem i nijak ma się do otaczającej nas rzeczywistości. Dzikie pnącza harmonijnie łączą się ze spruchniałym drzewem (mającym kiedyś bliski kontakt z wyładowaniem atmosferycznym). Topole, młode, wysokie, smukłe panie tańczą z gracją w parze z wiatrem. A między nimi ŚCIEŻKA, taka mała, wąska, nieuczszczana. Prowadzi właściwie niewiadomo dokąd. Ale jest coś w niej tajemniczego, nie pozwalającego przejść obojętnie. Zdaje się mnie wołać: "Chodź, chodź do mnie".
STOP co ja robię. Ja słyszę głosy... Wracam do domu, zrobiło się już późno. Na niebie pojawiła się lustrzana kula odbijająca blask heliosa. Jest pełnia. Księżyc był piękny, powleczony magiczną poświatą. Teraz już wiem czemu kojoty wyją podczas pełni - sama bym zawyła, gdyby tylko coś to dało. Księżyc, ciekawa jestem czemu to on zamienia ludzi w bestie, w których jakimś cudem pojawił się gen wilkołaków. Może i ja jestem jednym z nich, bo tak dziwnie cierpnie mi noga. Nie, to chyba przez to zimno i chłód. Księżyc jednak nadal spogląda na mnie, wita się ze mną. A ja stoję i myślę jak coś tak pięknego może być uznawane za symbol złej wróżby.... Wracam do domu. Już póżno, nie słychać nic prócz mojego oddechu.
W co ja się wpakowałam! Cisza, lodowata i pusta cisza. Całe szczęście że mam przy sobie latarkę, przynajmniej widzę drogę prowadząca do domu.
Żeby to było takie proste, ostatni raz spojrzę na tą ŚCIEŻKĘ i ruszam do domu. Jaka ona mała i bezbronna.... muszę ją jednak opuścić. Ruszam, lecz co to? Czuję jak przyroda próbuje mnie zatrzymać. Trawy pod moimi stopami zrobiły się nagle gęste, tak, że nie mogę się ruszyć. Droga prowadząca do świata ludzi staje się coraz mniej widoczna. Topole tańczące kilka chwil wcześniej nie kołyszą się. W świetle księżyca stoją na baczność niczym więźniowie na wychodku. Tak poważnie i ciężko... nie poznaję ich.
Nagle poczułam czyjąś obecność. Nie widziałam nikogo, lecz czułam. To pewnie kolejny objaw choroby psychicznej, która jakoś dziwnie akurat teraz się objawia. Zaczęłam wymachiwać latarką dookoła by upewnić się, że to tylko moja wyobraźnia. Nikogo nie było. Ufff... Lecz uczucie czyjejś obecności nadal nie mijało. Była coraz bliżej, snop padającego światła z breloczka nie namieżył żadnej osoby. Poczułam się dziwnie, zrobiło mi się zimno w plecy, odwrociłam się... Snop światła ujawnił czyjąś twarz! Błękitne oczy oświetlały jego porcelanowo białą cerę. Podniósł rękę i delikatnym lecz zdecydowanym ruchem spuścił na dół snop światła:
- "Ostrożnie, bo je spłoszysz"
Co takiego? Kogo spłoszę - pomyślałam i już miałam zapytać nieznajomego o co mu chodzi, kiedy tak jakby wyczytał w moich myślach zakłopotanie... odwrócił się i wskazał palcem na ścieżkę:
- "Trzeba uważać bo są bardzo płochliwe".
O czym on mówi. Przecież tam nic nie ma! Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem a on znowu wyprzedził moje pytanie:
- "Tam między topolami. Widzisz te dwa światełka... właśnie szykują się do odejścia. Zobacz jak pięknie ze sobą tańczą".
Spojrzałam we wskazaną stronę. Teraz już widziałam. Dwa małe świecące punkciki, miotające się raz w górę, raz w dół. Tańczyły w świetle księżyca, to było piękne. Nagle coś usłyszałam.
-"Świerszcze"- szepnęłam.
- "Grają specjalnie dla nich, żegnają ich" - odparł niebieskooki. Ale zrobił to tak spokojnie i miękko... w jego głosie było coś tak kojącego, miękkiego ale zarazem męskiego, że mogłabym go słuchać cały czas. Spojrzałam ponownie na światełka. Powoli wznosiły się i opadały, wtem powędrowały w głąb ŚCIEŻKI i zniknęły mi z oczu.
- "Chodź zobaczymy cały spektakl bliżej" - odrzekł i chwycił mnie za rękę. Podążyłam za nim. Nie wiem czemu ale nie mogłam odmówić. Szłam ŚCIEŻKĄ, tą samą, która chwilę wcześniej wydawała mi się przepaścią pełną lawy. Czymś tajemniczym i niedostępnym, niebezpiecznym.
Teraz mknę przez chaszcze, jak by to było podwórko pod domem, znane od dzieciństwa.
Nie wiem dokąd idę, ale się nie boję, zżera mnie ciekawość kim są ONI, kogo żegnają świerszcze. Idę przed siebie, choć jest bardzo ciemno a pod nogami mam puszczę trawska i zieleniny. ŚCIEŻKA jest wąska i pełna licznych zakamarków. Jest ciemno a ja nie mam latarki - nieznajomy zabrał mi ją i jakoś nie targnie się do jej oddania. A ja przecież nie widzę gdzie idę! Jednak to, w jaki sposób mnie trzyma za ręke pozwala porzucić strach. Mijamy po drodze stare dzewa i kępy gęsto rosnących traw. Świerszcze wydają się coraz głośniejsze. Wyszliśmy na coś w rodzaju polany. Mój przewodnik zatrzymał się.
- "Zaczekamy tutaj, zaraz się zacznie"
- "Co się zacznie i gdzie jesteśmy?" - spytałam niecierpliwie.
- "Zobaczysz" - odpowiedział z taką pewnością i spokojem jakbym była malym dzieckiem a on wszystkowiedzącym rodzicem, który pokazuje jak działa świat.
Popatrzyłam na polanę ale nic się nie działo. Odwróciłam się do przewodnika, chcąc zadać szereg nurtujących mnie pytań. Wtem pojawił się silny wiatr, który odegnał chmury zasłaniające księżyc (dlatego było tak ciemno). Oświetlił on ową polanę. W swietle bijącym od księżyca zobaczyłam nareszcie sylwetkę mego towarzysza. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, jakieś metr osiemdziesiąt. Miał smukłą twarz opasaną kosmykiem złotych włosów. Na jego twarzy najjaśniej świeciły duże acz proporcjonalne oczy. Ubrany był w ciemną pelerynę spiętą sprzączką w kształcie róży. Patrzyłam na niego z taką fascynacją jakby był kimś nadludzkim, jak "Dawid" Fidiasza. Odwrócił się i popatrzył na mnie, prosto w oczy, posłał mi delikatny uśmiech.
- "Boisz się?" - usłyszałam w myślach.
- "Nie"- odpowiedziałam, choć byłam tak przerażona i podekscytowana tym co za chwilę miało się wydarzyć...
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły