Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Riverside - Parlament, Gdańsk (30.11.2008)

Otwarcie bram godzina 17:00, prosimy o punktualne przybycie - trudno chyba człowieka bardziej zdziwić, szczególnie jeśli chodzi o rockowy koncert odbywający się w andrzejkowy wieczór w szanującym się, sporym klubie. Koncert rozpoczynający się na długo przed dobranocką? Toż to się nie godzi! A jednak - Riverside wyszedł na scenę gdańskiego Parlamentu dokładnie o 18:04 według mojego zegarka, wszystkim niedowiarkom udowadniając, że świetny i dobrze zorganizowany występ można dać o każdej porze.
Powodem tak niespodziewanego ułożenia czasowego było, jak dowiedziałam się już po przybyciu do klubu, jakieś większe wydarzenie rozgrywające się w teatrze Wybrzeże (Parlament znajduje się w bezpośrednim jego sąsiedztwie). Umowa Wybrzeża z klubem była więc jasna i zdaje się, zawarta dużo wcześniej - cokolwiek by się w Parlamencie nie działo, miało się skończyć o 20:00. I na te warunki Riverside przystał stwierdzając dość logicznie, że lepiej dostosować się do postawionych ram czasowych, niż nie zagrać w ogóle lub przenosić koncert na inny dzień. Zawsze zresztą lepiej pomyśleć sobie, że ustępuje się przed jakiegoś rodzaju wydarzeniem kulturalnym, niż jak w trakcie występu Riverside w Katowicach, przed zorganizowaną w klubie dyskoteką.

Trasa Reality Dream Tour, krótka i treściwa, podsumowuje trylogię zespołu - "Out Of Myself", "Second Life Syndrome" i "Rapid Eye Movement". Rozpoczęła się 26 listopada w Lublinie, a zakończyła na chwilę 30 listopada. Panowie z Riverside po tych kilku dniach mają trochę przerwy, a międzynarodowa część trasy zaczyna się 10 grudnia od Amsterdamu i obejmuje sześć miejsc. Koncert w Gdańsku był więc ostatnim na trasie po Polsce i jak chyba wszyscy by się zgodzili, udanym jej zakończeniem. Rekordy frekwencyjnego, jaki padł w Warszawie (ponad 1000 osób) nie pobito, choć szanse na to były - zainteresowanie koncertem było bardzo duże. Padło coś za to na linii organizacyjnej i wiele osób dowiedziało się, że biletów już nie ma, co z prawdą niewiele miało wspólnego.

Paręset dusz dostało się jednak do klubu i mogło nacieszyć oczy występem. Sam Parlament uważam za miejsce urokliwe i ładne, poza tym wiążą mnie z nim wspomnienia niezliczonej ilości imprez. Scena nie jest zbyt mała, miejsca dla publiki nie brak, poza tym wokół głównej sali jest coś w rodzaju antresoli, dwa dodatkowe tarasy wypełnione stolikami okrążają sporej wielkości pomieszczenie. Pomysł ten uważam za jak najbardziej trafiony i odpowiedni dla koncertów, poza tym można wygodnie usiąść i napić się piwa, nie tracąc trwającego występu i nikomu nie przeszkadzając. Uszy można nacieszyć dźwiękiem, a oczy grą świateł - wśród tegorocznych koncertów porównać to mogę tylko do występu Anathemy w Krakowie. Rzadko kiedy obejrzeć można tak ładnie zrobione i zsynchronizowane z koncertem światła, ukłony więc dla tego, kto o to zadbał. Nawet moja pani fotograf nie narzekała (co samo w sobie jest już komplementem w stronę oświetleniowców).

Sam koncert mogę śmiało określić jako jeden z najlepszych w tym roku. Zespół wyluzowany i zadowolony z grania, publika spokojna i zasłuchana (nikt chyba zresztą nie spodziewałby się na Riverside radosnego pogo pod sceną?). Nagłośnienie świetne, choć przy głosie Dudy podkręciłabym odrobinkę wokal. Ale tylko odrobinkę i jest to ocena całkowicie subiektywna. W setliście brakło co prawda tego, co marzy mi się jeszcze na żywo usłyszeć (np. "In Two Minds" czy "Embyonic"), ale trzeba przyznać, że grane piosenki tworzą zgrabną i miłą dla ucha całość. "Dance With The Shadow" czy "Rapid Eye Movement" wręcz porywają, a w parze z wizualnymi efektami atmosfera robi się magiczna. Mimo wczesnej dla koncertów pory publika po prostu zatopiła się w muzyce, nie było potrzeba nic więcej - tylko stać i słuchać, i patrzeć, i cieszyć się z tego, że się jest akurat w tym miejscu. Gitara, basy, perkusja, klawisze i wokal uzupełniały się bez najmniejszych zgrzytów. Nie zabrakło co prawda dwóch czy trzech stojących pod sceną nadgorliwych fanów, którzy wypili o jedno piwo za dużo, ale nie było z tego większych problemów. Może poza momentem, kiedy jeden z tych przemiłych panów popchnął jakąś dziewczynę i jej chłopak stanowczo na to zareagował, po chwili jednak wszyscy dali sobie na luz.

Jeśli ktoś planował wybrać się na Riverside i nie udało mu się albo zrezygnował z czystego lenistwa, niech teraz pada na kolana i żałuje. "Out Of Myself", "Acronym Love", "Beyond The Eyelids" - żeby wymienić tylko niektóre z niesamowitych utworów, które można było tamtego wieczora usłyszeć. Dwie godziny muzyki w najlepszym możliwym wydaniu okraszonej kilkoma żartami i przedstawieniem wszystkich panów w zespole jako Andrzejów (w końcu dzień zobowiązywał). Wybór piosenek energetyczny i spójny, a prym wiódł utwór dla mnie obowiązkowy w dyskografii Riverside, czyli "Conceiving You". Odśpiewane przez publikę do spółki z Mariuszem Dudą wypadło wręcz genialnie, i nikt chyba nie miał już wątpliwości, że oto mamy przed sobą zespół, który jeszcze wiele zrobi na muzycznej scenie.

A propos tego co Riverside ma zamiar nas w przyszłości uraczyć, mogliśmy usłyszeć co nieco o DVD i nowej płycie. Kolejny krążek, zatytułowany najprawdopodobniej "Anno Domini High Definition", jest w trakcie produkcji, to znaczy piosenki na niego są właśnie komponowane, a teksty pisane. Będzie krótko, treściwie i energetycznie, a wokalista ma nadzieję, że grono zwolenników go "wspierze". Szczęśliwie po zagraniu jeszcze jednej piosenki Duda przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że "wesprze" jednak lepiej brzmi.

Koncert zakończył się kilka minut po 20:00, czyli przepisowo, podwójnym bisem. Zespół nie mógł zresztą odmówić chóralnemu "Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!" dobywającemu się z takiej ilości gardeł, usłyszeliśmy więc na koniec "Ultimate Trip", co spełniło jedno z moich ukrytych marzeń z cyklu "chcę to usłyszeć na żywo". Wychodziłam więc usatysfakcjonowana do granic, z trzymaną w ręku darmową płytą rozdawaną przed koncertem. Znajdują się na niej dwa utwory - "Rainbow Box" z "Reality Dream" i "Summerland" z drugiego projektu Dudy nazwanego Lunatic Soul. To przedsięwzięcie jest dla wokalisty odskocznią od Riverside, póki co studyjną i służącą wyciszaniu się, nie jest jednak powiedziane, że nie zobaczymy kiedyś Lunatic Soul na trasie. Czego sobie i wszystkim fanom na przyszły rok życzę… no i kolejnego równie znakomitego koncertu jak ten dany przez Riverside w gdańskim Parlamencie, oczywiście.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły