Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Pramasa

Witaj Wirtualny Wędrowcze, Zastanawiasz się czasem co było początkiem istnienia? Jak to się stało, że świat wygląda jak wygląda? Może ewolucja to fikcja? A czy potrafisz sobie wyobrazi granice tworzenia? Masz chwilę? Zapraszam do lektury. Poznaj krótką prahistorię...


Dziewczynka ubrana w różową sukieneczkę z bufiastymi rękawkami wyszła z gabinetu ojca i błękitnymi oczkami rozejrzała się wokół. Spacer białymi korytarzami instytutu wydał się jej nudny, więc puściła się biegiem. Mijała kolejne sale i zakręty a tupot drobnych stópek, w czerwonych lakierkach z motylkiem, odbijał się echem od pustych ścian. Jednak jak każda mała dziewczynka zmęczyła się po jakimś czasie i zwolniła, by w końcu zatrzymać się przed niczym niewyróżniającymi się drzwiami, jakich wiele widziała po drodze.
- Al - tul. – zasepleniła sylabizując napis na tabliczce zawieszonej wysoko nad jej blond główką. Na dźwięk jej głosiku wejście do pokoju stanęło otworem. Gdy już ciekawość wzięła górę nad zaskoczeniem, strzępiąc rąbek sukienki, postąpiła dwa kroki do środka.

Wewnątrz tonącego w półmroku pomieszczenia, ze ścian i z sufitu wystawało mnóstwo przezroczystych rur zakończonych szklanymi kulami różnej średnicy. W każdej z nich w błękitnym płynie, niczym w stanie nieważkości, unosiło się żywe zwierzę. Z pewnym niepokojem ale też z nieukrywanym zainteresowaniem stworzenia zerkały na dziewczynkę, która ostrożnie przechodziła obok. W głębi pokoju, na kanapie siedział nastoletni, brązowowłosy, szczupły chłopak i gładził sporej wielkości szarą kulą, trzymaną na kolanach.
- Ty jesteś Altul? – zapytała mała.
- Artur. – poprawił ją chłopak, nawet nie racząc spojrzeć na gościa.
- Wiem, wiem. – odparła niezrażona, gramoląc się na siedzenie obok – Co lobiś? – zadyndała nóżkami w powietrzu.
- Latającego słonia. – odrzekł całkiem poważnie, nie przerwawszy pracy. Z szarego ciasta właśnie formował uszy.
- Słonia?! – mała ze zdumienia szeroko otworzyła oczy – Supel! – zaklaskała a uśmiech wyrzeźbił w uroczej twarzyczce, dwa urocze dołeczki.
Popielata kula w rękach młodego twórcy miała już oprócz uszu, także tułów, głowę, nogi, malutki ogonek i delikatnie się poruszała. Mała pilnie obserwowała jak sprawne palce wydobywają z bryły trąbę i delikatnie kształtują powieki, co wcale nie było łatwe, bo słoniątko wierciło się jak dziecko przez sen.
- Czemu wyjąłeś plamasę z akwalium? - zapytała, wskazując paluszkiem puste naczynie na jednej ze ścian.
- A jak sprawdzę czy umie latać, mądralo?
Artur przedrzeźniając dziewczynkę zakołysał przed jej twarzą zwierzątkiem imitując jego lot. Słoniątko w tym momencie otworzyło oczy i trąbą sięgnęło noska malutkiej. Uroczy chichot rozległ się w pokoju.
- Poza tym miał być większy. – dodał rzeźbiarz i posadził sobie słonia z powrotem na kolanach.
- Tato mówił, że plamasa to wieeelkieee odklycie. – z zamyśleniem stwierdziła dziewczynka i jęła się wpatrywać w dalsze zabiegi na mini kolosie.
Dłonie chłopaka przez chwilę gmerały przy łopatkach zwierzęcia, po czym jednym wprawnym ruchem w górę, nienaturalnie wyciągnęły skórę, która nim stała się skrzydłami, przez moment znów była szarą pramasą. Słoniątko macało trąbą nowe fragmenty ciała. Końcówka długiego nosa niepewnie i powoli badała pokryte aksamitną skórą, bezwładnie zwisające skrzydła. Najpierw jedno, później drugie. Kawałek po kawałku.
Uderzenie w szczękę sprawiło, ze Artur odstawił hybrydę na biurko i odsunął się poza zasięg całkiem sporych po rozłożeniu skrzydeł. Wraz z malutką w napięciu i ciszy obserwowali wysiłki całkiem nowego stworzenia: sprawdzenie, przeciągniecie i pierwszy nieporadny trzepot. W końcu słoniątko oderwało się od biurka, ale czy to z powodu małej ilości miejsca pod sufitem, czy też z powodu wybuchu radości u dzieci, wyrżnęło w ścianę i miękko plasnęło o podłogę, komicznie się przy tym rozjeżdżając. Kolizja z rozpędzoną ścianą spowodowała, że pysk i trąba uległy znacznemu spłaszczeniu a upadek sprawił, że nóżki uległy skróceniu i pogrubieniu. Po podłodze biegało więc skrzyżowanie hipopotama z pegazem o słoniowych uszach. Dzieciaki pokładały się ze śmiechu.

Atmosferę ogólnej radości przerwał sygnał alarmowy.
- Bip, bip, bip – dochodziło zewsząd a z baniek ze zwierzętami zaczęła znikać ich zawartość, zasysana do rur niknących w ścianach.
- Co się dzieje? – zapytała malutka, zdezorientowana.
- Siódmy dzień. Czas zacząć tworzenie od nowa. – westchnął Artur, spoglądając z żalem na puste już kule i hybrydę skuloną pod biurkiem. Dziewczynka zsunęła się z kanapy, podeszła do drzwi i wyjrzała. Na zewnątrz pulsowały wszystkie światła a sygnał alarmowy był dużo głośniejszy. Pod podłogą i pod powierzchnią ścian dostrzegła błękitne rury, w których szybko przesuwały się różne, żywe kształty. Pobiegła w kierunku, w którym płynęła bulgocząca zawartość dziwnej instalacji. Długi korytarz zaprowadził ją do wielkiej sali, na środku której, z sufitu, w metalowych obręczach zwisała ogromna przezroczysta kula. To w jej wnętrzu kończyły się wszystkie rury. Malutka podeszła bliżej zadzierając blond główkę. W środku bańki, wkręcane przez ogromne haki, wirowały drgające fragmenty różnych zwierząt. Tu i ówdzie migały jej końskie kopytka, psie pyski, kocie ogony. Zahipnotyzowana patrzyła jak porwane płetwy, połamane łapy, poprzerywane uszy, splątane grzywy, wytrzeszczone oczy, wyszczerzone zęby są na powrót wyrabiane na jednolitą, szarą pramasę. Gdy popielate, gładkie ciasto było gotowe, haki zatrzymały się, ucichło bulgotanie i urwał się świdrujący sygnał alarmowy.
Cisza, która zapadła była tak intensywna, że aż dźwięczała w uszach. Na moment zapanował spokój. Po czym, jeszcze głośniej niż przedtem, gdzieś spod sufitu rozległ się mechaniczny głos: „ Brak masy! Brak masy! Brak masy!”. Dziewczynka, która do tej pory nie potrafiła oderwać wzroku od machiny, gwałtownie drgnęła i poderwała się do biegu.
- Altul! Altul! – wołała, gnając korytarzem – Altul, musisz go odłożyć!

- Musisz odłożyć słonia do akwalium! – tłumaczyła z przejęciem chłopakowi, opierając się ze zmęczenia o futrynę drzwi. – Tam – z trudem łapała oddech – jest taka wieeelkaa maszyna i ona…
- Tak. Wiem. – mruknął Artur, który klęcząc i klnąc próbował wyciągnąć hybrydę spod kanapy.
- I ta maszyna miesza i miesza i miesza... – gestykulowała, nie zwróciwszy uwagi na odpowiedź.
- Ewa! – rozległo się na korytarzu, między kolejnymi komunikatami „brak masy” – Ewa!
Malutka skrzywiła się, słysząc swoje imię. Żal było jej wracać, akurat teraz gdy odkryła tak interesującą rzecz i próbowała dowiedzieć się czegoś więcej, ale wołanie nie milkło.
- Muszę już iść. Pa Altul! – rzuciła na odchodne z chichotem, bo słoniątko właśnie przegalopowało pod biurko, jakimś cudem omijając dłonie chłopaka.
- Już idę tato! – zawołała na korytarzu i puściła się biegiem w stronę gabinetu ojca. Na zakręcie poślizgnęła się i upadła. Szybko wstała i otrzepawszy różową sukienkę, pobiegła dalej. Na siniaka na kolanie nie zwróciła uwagi, bo tylko przez chwilę był szary.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły