Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Otchłań

Opadasz, serce ci zamiera, nie możesz złapać tchu...

Krawędź urwiska pojawiła się tak nagle na twym szlaku, iż – pochłonięty pogonią za nieznanym – nie zdołałeś jej zauważyć, zareagować, utraciłeś równowagę i runąłeś w mroczną gardziel. Próbowałeś jeszcze, w nagłym przypływie otrzeźwienia, chwycić się wyrastających ze stromych ścian konarów, lecz panika wzięła górę nad odruchami, a uchwycone cienkie korzonki okazały się za słabe, by cię utrzymać.
Głuche uderzenie, rozdzierający ból paraliżuje cię kawałek po kawałku, atakując każdy zakamarek twego ciała i wdzierając w odmęty twojej duszy. Słyszysz z wolna narastający szum, jakby fal osobliwego oceanu, w którym właśnie toniesz, mieszający się z twoim przeraźliwym wrzaskiem, którego nikt nie zdoła dosłyszeć. Wola walki umiera, gdy twoje ciało poczynają łechtać osobliwe dreszcze, ból zdaje się słabnąć, a gdzieś w twym wnętrzu rozkwita rozkoszna błogość. Myśli uciekają w dal, znikają za kurtyną mroku, zmysły obumierają, przestajesz czuć cokolwiek...

Chłodny pocałunek kropli wody, która nieopatrznie opadła ci na czoło, wyrywa cię ze snu. Nie pamiętasz, ile czasu przeleżałeś nieprzytomny, wędrując po labiryncie niespełnionych marzeń i niezwykłych wspomnień, wzrosłym gdzieś na bezdrożach twego umysłu. Ich ciepło ucieka, a w ciebie uderza fala przenikliwego ziąbu. Walcząc z pulsującym bólem zrodzonym gdzieś we wnętrzu twej głowy, z trudem unosisz ociężałe powieki.

Gdzie jesteś ? Co się stało ?

W pamięci lśnią jeszcze urokliwe widoki starego świata, wspomnienie ukwieconego zagajnika, otulonego płomienną aurą gasnącej Dziennej Gwiazdy, przepełnionego mistycznymi melodiami tkanymi przez jego dzikich mieszkańców i wonią tysięcy kwieci, delikatnie kołysanych na wietrze. Owo osobliwe echo dawnych chwil tak bardzo kontrastuje z posępną rzeczywistością, w którą rzucił cię los, iż poczynasz się zastanawiać czy aby na pewno wciąż nie błądzisz w jakimś sennym koszmarze. Ocierasz oczy i, z narastającą trwogą w sercu, lustrujesz najbliższą okolicę, oblepioną ciemnością i, płożącymi się niczym nieme żmijce, mgielnymi oparami. Spoglądasz ku skalnym ścianom, wznoszącym się niemal pionowo, ku widocznej nad twoją głową, wąskiej szczelinie, wpuszczającej do środka niemrawe promienie bladego światła. Wokół panuje grobowa cisza, od czasu do czasu, przerywana zawodzeniami zbłądzonych wichrów oraz innymi, bliżej niezidentyfikowanymi odgłosami ciągnącymi z głębin czeluści.

Zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, co ci się przytrafiło...

Spoglądasz na swoje obolałe ciało. Zdobi je wiele różnej wielkości ran, a wszechobecna wilgoć wcale nie ułatwia ich gojenia. Najdrobniejszy ruch wywołuje kolejną falę bólu, tym niemniej znajdujesz w sobie dość sił, by wznieść się na ramionach i przysiąść. Opuszkami palców masujesz skronie, przecierasz twarz z mokrego pyłu, zwilżasz usta wodą ściekającą wzdłuż wyżłobionej w pobliskiej ścianie rynienki. Gorzki smak nie poprawia nastroju, powoli ogarnia cię uczucie beznadziejności zaistniałej sytuacji. Kolejny rzut okiem ku świetlistemu otworowi, strugi łez przyozdabiają twoje lico. Dociera do ciebie, że tam, gdzie blada poświata z trudem rozcina zasłonę mroku, pozostało coś wspaniałego, co darowało ci setki wspomnień i z czym wiązałeś swoje marzenia. Jeden nierozważny krok zepchnął cię w głębiny, strącił w otchłań, której – być może – już nigdy nie opuścisz. Czy aby na pewno była to wina jednego kroku ? Możliwe, że prawdziwa przyczyna spoczywa w wydarzeniach dużo wcześniejszych. Na początku szaleńczej pogoni, przez nieznany ci las. Coraz więcej podobnej natury myśli gromadzi się w twej głowie, początkowo ledwie szepcząc, by wreszcie, donośnym rykiem rozerwać strzępy tlącej się w tobie nadziei.

Nie wrócisz tam, nie ujrzysz, nie zdobędziesz nigdy więcej... za daleko...

Nie mogąc wytrzymać ich presji, odwracasz wzrok ku ciemności. Czujesz, że tak ci lepiej, biorąc kilka głębszych wdechów uspokajasz się, wyciszasz. Niemożliwe do zrealizowania pragnienie ucieczki, podążenia w kierunku wylotu grotu, przestaje cię męczyć, starasz się odzyskać trzeźwość myślenia. Ból i natarczywe wspomnienia wcale ci tego nie ułatwiają. Stawiasz opór, lecz zagadkowy szept uświadamia cię, że nie masz na to dostatecznie dużo sił. Czy aby na pewno dochodzi w wnętrza ciebie ? Ostrożnie spoglądasz w ciemność, zaczyna ci się wydawać, że nie jest aż tak martwa, na jaką się zdaje. Delikatnie faluje, kusząc niezgłębioną tajemnicą, figlarnie odsłania i przesłania poszczególne partie jaskini, otacza cię, osacza, zamykając wszelkie drogi ewentualnej ucieczki, zalotnie wystawia ku tobie mgliste dłonie, by zamienić je w nicość, gdy tylko ośmielisz się uchwycić.

Dość ! – zdajesz sobie sprawę, że znów zbłądziłeś w labirynt dziwnych myśli, zamykasz oczy, odrywasz wzrok od otoczenia, a gdy je ponownie otwierasz, widzisz swoje poranione ciało. Zapada błoga cisza, próbujesz przeanalizować całą sytuację. Upadek okaleczył cię, lecz nie zabił i, choć trafiłeś w miejsce jakby wyjęte z sennego koszmaru, wciąż żyjesz, masz siebie, swój rozum i umiejętności. Jeśli jednak nie zaczniesz działać, nie opatrzysz ran, zatracisz wszystko, a oziębły, błotnisty grunt szybko cię pochłonie. Nie ma wątpliwości, że jesteś zdany tylko na siebie, to jednak może i musi ci wystarczyć. Nie możesz tylko dać się zwieść zakusom tego miejsca, ni utracić trzeźwości przez podążanie szlakiem wspomnień. Strzępy twego odzienia niezbyt, co prawda, nadają się na opatrunek, jednak w chwili obecnej niczego lepszego i tak znaleźć nie zdołasz. Delikatnie owijając rany prowizorycznymi bandażami, nierzadko prowokujesz kolejny atak bólu, wiesz jednak iż to wszystko dla twojego dobra. Niezaleczone obrażenia zabiją powoli. Ściągając z siebie okrycie narażasz się na zuchwały atak przenikliwego chłodu, który wyzwala w tobie nowe pragnienie. Mimowolnie zaczynasz rozmyślać o jakimkolwiek źródle ciepła, w które mógłbyś się wtulić i zapomnieć o wszystkich troskach. Z kolei przy ognisku nie tylko mógłbyś się ogrzać, jego pogrążone w beztroskim tańcu płomienie darowałyby ci również nieco światła.

Przestań, do diabła ! – przywołujesz się do porządku, z trudem przeganiając jakże ciepłe wizje. Teraz ci nie dopomogą, co najwyżej zepchną w toń oceanu rozpaczy. Podobnie jak z odzienia, z wolna obdzierasz się ze wszystkich zbędnych żądz, koncentrując na tym, co w chwili obecnej wydaje się najważniejsze... na przetrwaniu. Musisz utrzymać się przy życiu jak najdłużej, odnaleźć w sobie siłę i zmierzyć się z losem. Tego ongi cię uczono, tego sam się nauczyłeś, przez lata bytowania wśród dzikich ostępów. Jeszcze nie było na tyle źle, by nie istniało jakieś wyjście z bagna, w jakie się wpakowałeś. Być może i z tej otchłani istnieje jakaś droga ucieczki. Pocieszne myśli coraz głośniej rozbrzmiewają w twym wnętrzu, nadal jednak są mącone przez posępne wyobrażenia i słabe, lecz nadal istniejące, poczucie bezradności. Walka nie jest łatwa, niekiedy jej sens zdaje się gasnąć, płomień ten jednak jest wciąż podsycany przez twoją wolę przetrwania. Wiesz, jak było ci dobrze, nim tu trafiłeś i jak dobrze może ci być, jeśli wytrwać. Trwasz więc, tocząc pozornie niekończącą się wojnę ze swoimi słabościami i demonami czeluści.

Z biegiem czasu zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że twoje położenie nie jest aż tak tragiczne, jak wcześniej się wydawało. Ostrożna eksploracja okolicy i odkrycie tajemnic spoczywających za kotarą mglistej ciemności upewniają cię w owym przekonaniu, zmuszając jednocześnie do zastanowienia nad pochodzeniem tej osobliwej pułapki, w którą wpadł już niejeden wędrowiec, czego dowodem znalezione u podnóża wielkiej skały, wyraźnie ludzkie, szczątki, zmumifikowane przez tutejszy ziąb. Spoglądając w głębię wygasłych oczu, zastanawiasz się, kim był ów nieszczęśnik, z jakiego powodu tu trafił, w jaki sposób zginął. Zabiło go uderzenie o niezwykle twarde podłoże, a może po upadku, podobnie ja ty, zdołał się pozbierać, lecz nie mogąc znaleźć ujścia z matni, zmarł w wyniku skrajnego wycieńczenia ?

Być może nawet nie próbował szukać...

Podchodzisz bliżej, zabierasz dzierżony przez mumię drąg, mogący ci posłużyć za podporę. Obdarzasz nieznajomego ostatnim, przenikliwym spojrzeniem, po czym odchodzisz w głąb groty, z każdym kolejnym, nieco kalekim krokiem, odkrywając jej sekrety.

Poskręcane, pnące się ku świetlistej wyrwie, kolumny wykute w litej skale, przez jakąś niewyobrażalnie potężną siłę, przyozdobione licznymi fantazyjnymi wzorami, stanowiącymi dzieło ściekającej z góry wody. W tworzonym przez nie, osobliwym lesie, odnajdujesz pozostałości antycznych murów, ułożonych z nieociosanych, idealnie do siebie przylegających głazów. Ile lat muszą mieć te struktury ? Jak powstały ? Pełno w nich chaotycznego szaleństwa, zbyt wiele, by mogły być dziełem istot rozumnych, a jednocześnie za dużo specyficznej harmonii, by były tworem samej natury. Krocząc przez zniszczony dziedziniec, mijasz kilkustopowej wysokości statuy o niewyraźnych konturach. Nie zdołasz dostrzec, kogo przedstawiają, zostały już zbyt mocno nadjedzone przez krążące po okolicy wichry i uparcie drążącą kamienne postury wodę, sączącą się ze zwisających tu i ówdzie stalaktytów. Dociera cię dźwięk osuwającego się gruntu, zaintrygowany podążasz w kierunku, z którego dochodzi. Ciemność przed oczyma zdaje się gęstnieć, powietrze staje się chłodniejsze i dziwnie gorzkie. W pewnej chwili, z przerażeniem stwierdzasz, że grunt ustępuje ci spod stóp. Natychmiast, z trudem chwytając równowagę, odskakujesz lekko w tył. Odkrycie krawędzi podłoża, po jakim się poruszasz i wejrzenie w rozpościerającą się za nią, być może bezdenną, ciemną toń, wywołuje burzę uczuć. Uświadamia ci, że jednak miałeś szczęście, trafiając tu, na swoiste przedgardle jamy. Gdybyś wpadł w tamtą czeluść, prawdopodobnie nie zdołałbyś nawet odzyskać przytomności.

Zdecydowanie mogło być gorzej – stwierdzasz, odsuwając się od brzegu i kierując wzrok ku ujściu groty. Być może masz szansę, aby się stąd wydostać, choć wymagać to będzie niemałego wysiłku. Gdyby szansa nie istniała, twoje przebudzenie nie miałoby sensu. – przelotne myśli wzmagają twój optymizm. Przyglądając się dokładniej ścianom jaskini, badając dotykiem ich chłodną, wilgotną powierzchnię, dostrzegasz całą masę wyżłobień, nieco wyżej większe otwory, prawdopodobnie wloty pomniejszych korytarzy, stanowiących ongi koryta podziemnych potoków.

Czy jesteś w stanie się tam wspiąć ?

Twoje rany goją się powoli, głód doskwiera od dłuższego czasu. Jesteś osłabiony, możliwe, że nie zdołasz już powrócić do pełni sił. Być może w martwych ruinach znalazłbyś coś, co mogłoby cię pokrzepić, lecz – z drugiej strony – bardziej prawdopodobne jest, iż eksplorując je, stracisz resztki tętniącej w tobie energii, zagubisz się, a wtedy już nic nie zdoła cię ocalić.

Jeszcze nie czas – myślisz, na przekór temu jednak wbijasz pazury w ścianę, powodowanym nagłym zewem wolności. Próbujesz się podciągnąć, nie wytrzymujesz jednak bólu, rozluźniasz chwyt, ześlizgujesz z powrotem na znajomy skrawek gruntu. Znów pogrążony w posępnych myślach, odnosisz wrażenie, że to miejsce z ciebie drwi, do twych uszu dociera krnąbrny śmiech, rozbrzmiewający gdzieś w oddali. Ciemność ponownie wydaje się żywą, falując figlarnie, specjalnie odsłania widok na znajomą mumię, jakby próbowała ci uświadomić, że ciebie również czeka taki los. Dam radę – powtarzasz, by odegnać chaotyczne omamy, wspominasz, iż przyparty do muru potrafisz okazać siłę i determinację, o jakie normalnie nikt by cię nie posądzał. Podnosisz się, podejmujesz kolejne próby, z których każda kończy się, mniej lub bardziej bolesnym, powrotem na oziębłe łono jaskini. Zauważasz jednak, że przy każdym kolejnym podejściu popełniasz coraz mniej błędów, podążając wzdłuż niezdobytych ścian i murów, odnajdujesz miejsca dogodniejsze do wspinaczki. Czując na plecach przenikliwe spojrzenie otchłani, wbijasz szpony w kolejne szczeliny, prężąc mięśnie podciągasz się ku następnym wyżłobieniom i skalnym występom, niejednokrotnie ledwo łapiąc dech, przypadkowo rozdzierając którąś ze starych ran, bądź też otwierając nową. Twoja krew, zmieszana z potem i pyłem, ścieka w głębinę, podobnie jak strużki wody poczyna drążyć okoliczne skały.

Nie uciekniesz - ponury jęk niesiony z wichrem, uderza w ciebie, świdrując w głąb twego umysłu, pulsujący ból rozprzestrzenia się na kolejne partie twojego ciała. Potężny wstrząs powoduje osunięcie się gruntu, zsyłając ku tobie lawinę gruzu i ziemi, zmuszając cię do podjęcia błyskawicznej reakcji. Dostrzegasz niewielką wnękę, skulony przeczekujesz w niej nawałnicę chorej wściekłości, a gdy chmura pyłu opada, nie oglądając się za siebie, brniesz dalej. Na przekór wszystkiemu, przeklinając postępki - najwyraźniej wściekłej - otchłani, nierzadko gubiąc dogodny punkt zaczepienia i wykonując karkołomną ewolucję, by odnaleźć kolejny. Serce twe, opętane zewem walki, bije jak szalone, rozpalona krew grzmi w żyłach, uczucia zmęczenia i głodu ustępują, ginąc w objęciach burz miotających twoją duszą. Kolejna skalna półka - nie zdołasz zliczyć, która z kolei - szczelina w ścianie, obluzowany kamień, paniczne poszukiwanie ratunku od upadku, skóra na kolanie zdarta w wyniku niefortunnego poślizgu, lewa dłoń rozcięta, pył prószący prosto w oczy, zalepiający nozdrza i wdzierający się w głąb płuc, wywołujący ciężki kaszel.

Twoja droga bez powrotu.

Pod sobą dostrzegasz już tylko osnutą ciemnością nicość, zaś wylot groty, upragniony cel twojej podróży, jest tuż, tuż. Już dostrzegasz rozciągnięty ponad nim skrawek nieba, słyszysz znajome melodie, czujesz słodką woń kwitnących kwieci. Szaleńczy skok i lądujesz na szczycie jednej z kolumn, otulony złowrogimi tchnieniami, próbującymi wytrącić cię z równowagi. Przysiadasz, spoglądasz ku wyjściu. Jeden dobrze wymierzony skok i cały ten koszmar dobiegnie końca, a twoje marzenia i wspomnienia będą mogły znów się odrodzić. Nie możesz uwierzyć, jak daleko dotarłeś, że to, co do niedawna wydało się nieosiągalne, teraz znajduje się tak blisko.

Jeden skok...

Z zamyślenia wyrywa cię niepokojący odgłos kruszących się skał. Przerażony dostrzegasz, że kolumna, stanowiąca twoją małą wysepkę ponad oceanem mroku, zaczyna się zapadać.

Teraz, albo nigdy...

Cel obrany w mgnieniu oka, podrywasz się na nogi, krótki rozpęd, daleki skok. Gdy tracisz grunt pod nogami, wyciągasz ręce ku wybawieniu, zaś po - zdającym się trwać wieczność - locie, chwytasz utkaną z korzeni sieć, oplątującą wargi rozpadliny. Pod wpływem własnego ciężaru ześlizgujesz się, podrażniona rana na lewej dłoni zaczyna emanować pulsującym bólem, konary chwycone przez prawą okazują się zbyt słabe, by cię udźwignąć. Zapierasz się, zawzięcie zbijając palce rąk i nóg w miękkie podłoże, to jednak kruszy się i osypuje. Twoje oczy toną we łzach, gdy spoglądasz ku oddalającej się wolności, zamykasz je, jakby w cichej nadziei, że ów gest ochroni cię przed zgubą. Przeszyty przez upiorne tchnienia otchłani, odrywasz się od ściany, ponownie opadasz, nadzieja gaśnie, oddając cię parzącym objęciom rozpaczy. Już nawet nie próbujesz krzyczeć...

Dokąd podążasz, przyjacielu ? – dobiegający twych uszu, łagodny, szept oraz ciepły oddech smagający twoją twarz, wydają się majakami nie potrafiącego się pogodzić z porażką umysłu. Ktoś chwyta twoją dłoń i przykłada do czegoś miękkiego, eterycznego, a jednak namacalnego. Wyczuwasz delikatne tętnienie obcego serca.
Czy dotarłeś już do celu swojej wyprawy ? – unosisz lekko powieki, dostrzegając niewyraźną, uskrzydloną postać. Zupełnie ci obcą, lecz dziwnie znajomą. Widniejący na jej twarzy, pogodny uśmiech napełnia cię spokojem, którego od tak dawna pragnąłeś.

Jak długą drogę pozostawiłeś już za sobą ?

Próbujesz przyjrzeć się bliżej tajemniczej istocie, wizja jedna zaczyna się rozmazywać, z wolna przekształcając w przyprawiającą cię o mdłości, niekształtną breję.

Jeszcze nie czas... - słysząc ostatni czuły szept, zapadasz się w ciepły sen.

Głęboki oddech, ożywczy strumień powietrza wędruję w głąb ciebie, niosąc z sobą woń krytych rosą, młodych traw i kwiatów. Natchniony przez niego, otwierasz oczy. Widzisz górujący nade tobą, obrosły bluszczem, monolit oraz rozkołysane gałęzie drzew, przesłaniające widok na szarobłękitnej barwy niebo, po którym majestatycznie suną pasma ciemnych obłoków. Wsłuchujesz się w echo dalekiego grzmotu, ćwierkotania ptaków, oraz dochodzące z leśnych głębin, stłumione odgłosy. W umyśle pustka, w sercu spokój. Z trudem łapiąc równowagę, podnosisz się i przysiadasz, spoglądając ku zgliszczom wzrosłej na wzgórzu, prastarej kniei. Posępny widok przywołuje wspomnienia minionych dni, zaczyna tkać pełną melancholii melodię na strunach twojej duszy. Powieki parzą, próbując przemyć twarz w krystalicznej wodzie przepływającego nieopodal potoku, zauważasz na lewej dłoni gojącą się ranę, która przypomina ci o minionym śnie. Pamiętasz go jak przez mgłę, porwanego na kawałki, rozrzucone w nieładzie wśród, uśpionych jeszcze, myśli. Ogromny wysiłek, konieczność wykonywania trudnych wyborów, zwątpienie. Zbłądzony promień Dziennej Gwiazdy, zawędrowując w głąb twych oczu, zwraca twoją uwagę na rozległą, poprzecinaną rzekami dolinę, opromienioną poranną aurą i osnutą niemymi mgłami. Widok, ciągnącego się po horyzont, bezkresu porosłych bujnymi lasami ziem krzepi twą duszę. Łagodny wiatr rozwiewa ci włosy, gdy poczynasz zstępować ze stoku wzgórza ku nieznanemu dotąd zakątkowi świata. Wydaje ci się, że próbuje szeptać ci coś do ucha...

Czy dotarłeś już do celu swojej wyprawy ?

Nie, ale dotrzesz... pod koniec nowej wędrówki, która właśnie się rozpoczyna...

Komentarze
HappyLily : Bardzo piękne opowiadanie! Jestem nim zachwycona. Zarówno stylistyka...
Stary_Zgred : Człowiek który chce dobrze pisać musi odkryć w sobie sobie przymiot...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły