Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Naervaer - Skiftninger

Czas na recenzję kolejnej płyty „z wąsem”, która, mimo lat na karku, nie straciła nic ze swojej wyjątkowości i oryginalności. Swego czasu jeden z utworów tej formacji (było to bodajże „Bob Dylan Is The Fucking King”) usłyszałem na składance załączonej do jednego z popularnych wówczas periodyków. Utwór ten pierwotnie wywołał u mnie mieszane uczucia, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskiwał w moich uszach na atrakcyjności i pamiętam, iż przez dobre dwa tygodnie zalegał pod czaszką i nie dawał spokoju. Nie było wyjścia, trzeba było ruszyć tyłek by zakupić całe wydawnictwo Naervaer. Z uwagi na wrodzone lenistwo i brak argumentów przemawiających do sprzedawców w sklepach muzycznych, wydawnictwo to udało mi się zdobyć dopiero po kilku latach. Dzięki temu doświadczeniu po raz kolejny przekonałem się, że konsekwencja w działaniu popłaca.
Kręgosłup Naervaer tworzą dwaj muzycy: Jan K. Transeth (znany z In The Woods) oraz Terje Sagen. Muzycznie lekkiego wsparcia udzielili im między innymi: Tommy Jackson (rozmaite instrumenty perkusyjne), Runar Leite (trąbka), Arve Lomsland (trąbka) oraz Synne Larsen (wokal). Dzięki tak szerokiemu wachlarzowi muzyków udzielających się na recenzowanym albumie jego twórcy mieli praktycznie nieograniczone spektrum muzycznych możliwości. Wykorzystali to jednak w dość specyficzny – oszczędny sposób. Muzyka zawarta na debiucie Norwegów to akustyczne granie, które nie pozwala się w żaden sposób zaszufladkować. Nie ma sensu wyliczanie gatunków muzycznych, jakie dołożyły swoją cegiełkę do monumentu zatytułowanego „Skiftninger“. Muzyczna zawartość recenzowanego album stanowi rozimprowizowany, nieprzewidywalny wytwór szalonych, ludzkich umysłów. 
W tym względzie muzyka ta ma bardzo dużo wspólnego z jazzem. Panowie Jan K. Transeth oraz Terje Sagen wydają się nie znać żadnych muzycznych granic. O sile muzyki zawartej na „Skiftninger“ decydują przede wszystkim popisy wokalne obu składowych „kręgosłupa”. Wszelkie partie instrumentalne (przede wszystkim w pierwszej części recenzowanego albumu) są jedynie tłem dla wokalnej żonglerki nastrojami w wykonaniu Panów Transetha oraz Sagena. Na czoło w tej kwestii wysuwa się Pan Transenth, który swoim głosem (śpiewem, monodeklamacjami) jest w stanie odtworzyć chyba wszelkie emocje doświadczane przez człowieka. 
Dodatkowo niesamowitą ekspresję ułatwia mu język, w którym napisano teksty do utworów – najprawdopodobniej norweski, choć ręki nie dam sobie odciąć, bo przy obcowaniu z muzyką Norwegów niczego tak naprawdę nie można być pewnym. Świadczy o tym chociażby fakt, iż album, który zgodnie z informacjami zawartymi w booklecie zawiera 10 utworów, realnie składa się z 15 kawałków. Osobiście odbieram „Skiftninger“ jako „Las Vegas Parano” w wersji audio; schizofreniczną podróż przez ludzką psychikę nie wolną od środków aktywujących lub dezaktywujących różne obszary mózgu. 
Ocena: 9/10 
Tracklista:
01. To Plan 02. Dose Dager 03. VI Sa'kke Land 04. 92-Tid-99 05. Nummen 06. Bob Dylan Is The Fucking King 07. Sug 99 08. To Oyer... 09. ...To Hav 10. En Lonesome 11. Bonus track 12. Bonus track 13. Bonus track 14. Bonus track 15. Bonus track 
Wydawca: Prophecy Productions (2001)

Komentarze
DEMONEMOON : Straciłem kontakt z TRANSETHem jakos po wydaniu STRANGE IN STEREO,i m...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły