Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Kuszenie

Pustynia powoli zanurzała się w noc. Promienie słońca wciąż jeszcze pieściły swym ciepłym dotykiem grzbiety wydm, ale w powietrzu czuć już było chłód nadciągającej z zachodu ciemności.
Siedziałem na pagórkowatym wzniesieniu, z którego rozciągał się widok na pustą, piaszczystą przestrzeń, po której gonił wiatr. Unoszone jego tchnieniem drobinki piasku wzbijały się w powietrze, by za chwilę opaść jak martwe ciała. Ich jednostajnie powtarzalny ruch miał hipnotyczną moc, która nie pozwalała mi odwrócić od nich wzroku. Patrzyłem zatem chciwie, a nozdrza wypełniał mi zapach usypiającej ziemi.

Nie zauważyłem, kiedy i skąd nadszedł nieznajomy. W pewnym momencie poczułem po prostu czyjąś obecność, a gdy odwróciłem głowę, napotkałem jego kpiący wzrok.

Szatan był o wiele piękniejszy, niż o nim mówiono. Czarne, połyskliwe włosy okalały bladą jak papirus twarz, w której błyszczały rozpalone wewnętrznym ogniem oczy. Nie znalazłem w nim nic, co mogłoby go szpecić. Był podobny do młodej, dumnie pnącej się w niebo palmy. Patrząc na niego chciałem wykrzyczeć słowa pieśni:

Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust!
Bo miłość twa przedniejsza od wina.
Woń twych pachnideł słodka,
olejek rozlany - imię twe,
dlatego miłują cię dziewczęta!

Nieznajomy wzbudził we mnie dreszcz zachwytu i pożądania. Odwróciłem od niego wzrok, ponieważ nie chciałem by odczytał moje niskie myśli. Mój gest musiał wzbudzić jego wesołość, bo po chwili w ciszy wieczoru rozległ się śmiech. Dźwięk jego głosu zmroził mi krew w żyłach – był podobny do krakania kruka, obwieszczającego całemu światu, że właśnie znalazł nieboszczyka, któremu może wydziobać oczy.

Śmiech Szatana urwał się równie nagle, jak rozpoczął, zaś on sam spojrzał na mnie uważnie i przemówił:

- Witaj Jeszua. Nawet sobie nie wyobrażasz od jak dawna czekałem na nasze spotkanie. Całe wieki. Nasz ojciec dobrze cię przede mną ukrywał, a jednak znalazłem do ciebie drogę. Zapewne przyjdzie mi drogo okupić naszą dzisiejszą rozmowę - stary skaże mnie na kolejne tysiąclecia samotności, bądź zakaże opuszczać otchłań... Mimo to, raduje mnie fakt, że dane mi było choć raz cię zobaczyć.

- Ja również cieszę się z naszego spotkania, bracie. - zdążyłem wydukać, gdy nagle Szatan pochylił się nade mną i zamknął mnie w uścisku swoich ramion. Gdy z bliska popatrzyłem w jego twarz straciłem przytomność.

*_*_*

Obudziło mnie słońce i lejący się z nieba żar. W mojej głowie huczały myśli, zaszczepione mi zeszłej nocy przez Szatana. Przed oczami zaczęły przesuwać się obrazy ludzi – tych, którzy pomarli już dawno temu, oraz tych, którzy się jeszcze nie narodzili: artystów, wodzów, naukowców, wielkich polityków i wielkich katów. Wszyscy oni byli moimi następcami, kochali mnie lub nienawidzili; moja osoba stanowiła dla nich punkt oporu, przyczynę negacji, bądź symbol czegoś doskonałego. Miałem wpływ na ich postępowanie i życie, tak jakby samo moje istnienie było impulsem, który skierował świat na zupełnie nowe tory.

Nowo zdobyta wiedza wzbudziła we mnie przerażenie. Rozsądek podpowiadał mi, że jestem człowiekiem niegodnym, aby wziąć na barki tak wielką odpowiedzialność. Byłem mały i słaby, głupi i samotny, moją główną troskę, stanowiło to, jak godnie przeżyć kolejne głodne dni, zachowując czystość i nie łamiąc boskich nakazów. Nie chciałem przyjąć narzuconego mi przeznaczenia, odrzucałem je całą mocą swojego umysłu. Nie chciałem być Mesjaszem, bowiem Mesjasz miał zginąć haniebną i bolesną śmiercią za ludzi, którzy przyczynią mu ogromnych cierpień. Nie istniało nic, co byłoby zdolne zmienić moją decyzję. Nic ani nikt. Czy aby jednak na pewno?

Wspomniałem Szatana i w tej chwili zalała mnie fala rozpaczy tak wielkiej, że upadłem na kolana i zaniosłem się płaczem. Świadomość, że nigdy więcej go już nie zobaczę, zwaliła się na mnie niczym potężna góra. Zrozumiałem całą perfidię jego postepowania - zeszłej nocy zaszczepił w moim sercu miłość tak potężną, że wobec niej zblakł strach przed męką na krzyżu. Zrozumiałem, że jedynym sposobem, który pozwoli mi go jeszcze raz spotkać jest śmierć. W chwili, gdy stracę życie, moja dusza na trzy dni pogrąży się w otchłani, gdzie przebywać będzie aż do dnia zmartwychwstania. W tej samej otchłani, gdzie rozciągało się jego królestwo.

Nie wahając się ani chwili dłużej podniosłem się z kolan i ruszyłem w stronę Jerozolimy. Mój strach został daleko z tyłu.


Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły