Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Głos

Opowiadanie o tematyce egzystencjalnej ;)
    Miała głos, który wzbudzał zaufanie. Siedziałem głęboko w fotelu, nie wiedząc gdzie zatrzymać spojrzenie, które tylko ślizgało się  po znienawidzonych kątach. Świat za zasłoną pochmurniał coraz bardziej, spływając słono po policzkach. Mówiła. Gdyby słowa mogły mieć kolor, jej byłyby zapewne brązowe - jak włosy i ubranie. Ich niski i ciepły ton stopniowo przebijał się przez moją skórę, rozchodził kojąco po ciele, po czym nieśmiało powracał w postaci lekkich wypieków na twarzy.
Dziś musiałem się przyznać.

      - Tomku, jak się czujesz po odstawieniu leków? - zapytała radośnie. To wyrachowane tortury - pomyślałem - przecież widzi co się ze mną dzieje. Nerwowo gryzłem i tak już poranione wargi.
     - Nie rób tego - skarciła mnie - rozmawialiśmy o tym, przecież to cię boli.
     - Potrzebuję bólu - spojrzałem jej w oczy - chcę dać sobie nauczkę...
     - Widzę, że coś jest nie tak.
Znowu znalazłem się  za zasłoną. Wszystko to, co mnie otaczało zaczęło płowieć, oddalać się ode mnie i cichnąć.
     - Wróć tutaj - usłyszałem ten głos, który przez ostatni rok był dla mnie jedynym punktem zaczepienia. Przywracał mnie światu. Wyprostowałem się szybko, chcąc  zrzucić z pleców całe to otępienie, które znowu mnie przygniotło. 
     - Posłuchaj, ja... ja nie odstawiłem leków...
Każdy inny człowiek powiedziałby wtedy, że  nawet się nie poruszyła, ale ja, baczny obserwator jej ciała, dostrzegłem szybkie drgnienie ramion. Nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś w przestrzeń ponad moją głową. Cierpliwie czekałem na jej kwestię.  Przecież miało być jak w teatrze - wszystko to, co tutaj robiliśmy było teatralne - moje żałosne męskie łzy, napady złości, stłumione szeptem chore zwierzenia. I ona - świetnie przygotowana do swej roli pani psycholog, której słowa były opatrzone przypisami z mądrych książek.
     - Dlaczego? - zapytała spokojnie.
     - Nie jestem na to gotowy - odpowiedziałem głosem człowieka, który właśnie zdał sobie sprawę ze swojej słabości. Na skórze poczułem kropelki wstydu, a w ustach lepki wstręt.
     - Już od dawna nie powinieneś ich zażywać, wiesz przecież, że i tak przedłużaliśmy moment odstawienia. To nie jest bezpieczne.
     Chciałem wiedzieć co myśli. Nie tylko dziś - zawsze. Jej głos wzbudzał zaufanie, ale to był tylko głos... Być może  zniżała go specjalnie, terapeutycznie... Być może wcale mi nie współczuła. Te wątpliwości nie dawały mi spać. Miliony razy roztrząsałem to w swojej głowie. Nigdy nie miałem zaufania do psychologów, którzy jawili mi się  jako ludzie twierdzący, że mają prawo do czyichś myśli, że wiedzą lepiej
i więcej, a tak na prawdę są tylko tym, co przeczytali. Śmiać mi się chciało gdy ustawiałem  kubeczki, które miały symbolizować członków mojej rodziny. Dowiedziałem się nawet, że mam kompleks ojca - alkoholika. Przecież wystarczyło zapytać. Powiedziałbym.  Ale pojawiła się Sylwia - niewiele starsza ode mnie dziewczyna, której znakomita praca magisterska otworzyła drzwi do najlepszej placówki dla czubków w mieście. Początkowo bywałem dla niej okrutny, ale po pewnym czasie łapałem się na tym, że podczas napadu lęku, przypominałem sobie jej słowa - działały na mnie terapeutycznie, tak jak z założenia powinno to wyglądać. I to po raz pierwszy w całej mojej karierze neurotyka.
     Jej głos wzbudzał zaufanie, ale chciałem wiedzieć co myśli.
      - O czym myślisz? - zapytałem, uznając, że najprostsze rozwiązanie może okazać się  najlepsze. Nie miałem nic do stracenia. Traci tylko ten, kto coś posiada, a ja nie miałem nic cennego - przede wszystkim nie miałem Sylwii. W żaden sposób nie należała do mnie. Mogłem co najwyżej zachować sobie jej niski głos, zamknąć
w psychoanalitycznych szufladach podświadomości... Tylko tyle.
     - Jestem rozczarowana - powiedziała w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Zdziwiłem się, bo z jej ust słyszałem ciągle, że ,,Postaramy się coś temu zaradzić", ,,Uważa się powszechnie, że zaburzenia takie...", ,,teraz powinieneś..." i tak dalej.
W końcu przemówiła ona. Napiąłem się jak struna gotowy drążyć tym razem w niej, nie w sobie, chwycić ją za gardło, zdusić ciepło jej głosu i posłuchać czym tak na prawdę oddycha.
     - Jestem rozczarowana - powtórzyła powoli - bo spodziewałam się, że potrafię skutecznie ci pomóc. Ty mnie okłamałeś, Tomek. Wszystko co mówiłeś wskazywało na to, że jest poprawa...
Nie mogłem uspokoić swojego serca, które właśnie dokonało w mojej piersi przewrotu. To prawda, mówiłem, ale to tylko słowa, to tylko mój głos, który był tak samo mało wiarygodny jak jej.
     - Jest poprawa - oznajmiłem niepewnie - ale to jeszcze nie to, nie mogę się przełamać, szczególnie w nocy, gdy nachodzą mnie natrętne myśli...
     - Jakiego są rodzaju?
     - Boję się, że nie jesteś człowiekiem - odparłem poważnie i jak na swoje możliwości zdecydowanie.
     - Słucham? - każdy inny  uznałby  wtedy, że powiedziała to spokojnie, ale ja, niezrównoważony koneser jej słów, wyczułem zakłócenia.
     - Boję się, że nie jesteś człowiekiem, bo robisz to, czego cię nauczyli, że mimo pozorów człowieczeństwa jesteś taką samą rozprawą naukową jak twoi poprzednicy, którzy starali się mnie wyleczyć - powiedziałem to szybko, bez przerw, nerwowo.
Po chwili bardzo niewygodnej ciszy zapytała spokojnie i chłodno:
     - Nadal bierzesz leki, bo obawiasz się, że traktuję cię przedmiotowo?
     - Coś w tym rodzaju - starałem się skopiować jej profesjonalne opanowanie.
     - Tomku - wymówiła moje imię oficjalnie, ale tak jakby zwracała się do dziecka - nie możemy rozmawiać o mnie i o tym jakie mam podejście. Tutaj chodzi wyłącznie o ciebie. To tobie mamy pomóc. Ale wiedz, że kocham swoją pracę i nie traktuję jej jak przykry obowiązek.
     - Powiedziałaś, że chodzi o mnie. Odpowiedz więc na moje pytanie dotyczące ciebie!- podniosłem głos.
     - Po co ci to? - spytała przestraszona.
     - Potrzebuję...
     - Czemu?
     - Przestań, dziś ja ja zadaję pytania! - wstałem gwałtownie, po czym równie szybko usiadłem.
Tym razem Sylwia wcisnęła się głęboko w fotel, nie wiedząc gdzie podziać oczy. Znowu tak bardzo pragnąłem wiedzieć o czym myśli. Miałem jednak pewność, że w jej głowie jest chłodniej niż w mojej - nie mogłem zatrzymać emocji i nadmiaru bodźców - jaskrawe kolory za oknem atakowały mnie, zasłona opadła, chciałem się jej pozbyć, rozszarpać na strzępy.
     - Odpowiadaj tak lub nie - powiedziałem już ciszej.
Dziewczyna pokiwała głową zdezorientowana moim wybuchem. Jej reakcja była szczera, pozbawiona słów - bezgłośna, więc prawdziwa.
     -  Traktujesz mnie jak każdego innego pacjenta?
     - Nie.
     - Wszystkich traktujesz inaczej, indywidualnie?
     - Tak.
     - Pracujesz z powołania?
     - Tak.
     - Czy twoje sposoby są tylko książkowe?
     - Nie.
     - Jesteś szczęśliwa?
Sylwia utkwiła we mnie wystraszone, ciemne oczy. Gładziła dłonią kant stołu jakby to miało ją uspokoić. Przyglądała mi się badawczo, ale w zwykły, ludzki sposób.
    - Nie, nie jestem szczęśliwa. I dajmy sobie spokój z tymi ,,tak" i ,,nie", dobrze?
    - Dobrze - odpowiedziałem zaskoczony jej reakcją i w ogóle tym, co właśnie wyprawiałem.
    - Ja nie jestem szczęśliwa, Tomek. Nie jestem, bo wszystko rozumiem. Sama przez to przechodziłam.
Już nie tylko jej głos, ale ona cała wzbudzała zaufanie. Miałem ochotę opowiedzieć
 o wszystkim, co o niej kiedykolwiek pomyślałem - od niesmaku jaki we mnie wzbudzała na początku, poprzez fantazje erotycznie, kiedy przychodziła
w nocy bezcielesna jak mara senna, aż po twarde ,,coś", które siedziało w mojej głowie głęboko, a którego nie chciałem wypędzić, mimo bólu jakie sprawiało.
    - Ja wiedziałem, czułem, że jesteś taka jak ja. Chciałem, marzyłem by tak było. Znam cię, wiem kim jesteś. Pewnie też kiedyś trzęsły ci się ręce, pewnie robiłaś się czerwona na twarzy. Ale oni, oni nauczyli cię tego nie pokazywać... dla naszego dobra. Bo ty teraz musisz być jak skała, prawda? - wpadłem w słowotok - Tak świetnie ci idzie, bo wszystko rozumiesz, bo twoje słowa nie są puste. Już wszystko wiem. Teraz wreszcie możemy normalnie rozmawiać. Pozbawiłem cię głosu, wreszcie pozbawiłem cię głosu - zaśmiałem się dziwacznie.
Spojrzenie Sylwii zmieniło się. Wyglądała teraz jak lalka - miała sztywne, plastikowe ręce i szklane oczy. Przeraził mnie ten widok. Poczułem się oszukany - znowu przestała być prawdziwa. Rozwścieczyło mnie to i ukuło boleśnie.  Wstałem gwałtownie, mówiąc:
    - Jesteś oszustwem, jesteś zwykłą lalką, zabawką, ale to ty się mną bawisz, ja nie mogę cię nawet dotknąć!
    - Tomku, ja... - nie pozwoliłem jej dokończyć.
    - Co robisz? - spytałem już spokojniej.
    - Wypisuję kartę, usiądź... Musimy porozmawiać, weź oddech, opanuj emocje tak jak cię uczyłam.
Nie usiadłem, za to wolno przysunąłem się do biurka, chcąc zobaczyć co pisze Sylwia tak nisko pochylona nad kartką. Dostrzegłem jak delikatnie odsuwa się ode mnie...

,,Podejrzenie ICD-10 - uporczywych zaburzeń urojeniowych" - udało mi się przeczytać. Wstrząsnął mną silny, chorobliwy dreszcz.
     - Co to? Dlaczego? - wymamrotałem wyrywając papier spod jej ręki.
     - Już jakiś czas podejrzewam, że musimy zmienić tera... - nie dokończyła, widząc jak biorę z pudełka czerwony, gruby mazak. Przycisnąłem go do kartki tak mocno, że zamazując tę cholerną diagnozę, zrobiłem w niej dziurę. Pod spodem napisałem drukowanymi literami BÓL i rzuciłem kartę pacjenta wprost pod jej nogi. Teatralnie. Jak zawsze.
     - Nie jestem chory - wykrztusiłem.
     - Proszę cię, porozmawiajmy. Poradzimy sobie z tym. Pomogę ci.
Po moim ciele rozlał się najzwyklejszy w świecie smutek. Miała głos, który wzbudzał zaufanie, miała głos, którego chciałem, ale nie potrafiłem usłuchać. Dobiegłem do drzwi, otwierając je gwałtownie.
    - Za tydzień Tomek, przyjdź za tydzień - powiedziała nisko i ciepło. Ale ja stojąc już za progiem wiedziałem, że nie przyjdę.
    - Po-po-wiedz mi, czy będziesz, powiedz - wyjąkała pospiesznie jakby chciała zatrzymać mnie tymi słowami. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem blado.
    - Ale...już... - mruknąłem - już... Wszystko  zostało powiedziane.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły