Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Epica & Amberian Dawn - Firlej, Wrocław (04.11.2008)

Na długo przed występem Epicy i Amberian Dawn w naszym kraju, na internetowych forach pojawiały się informacje o wyczerpaniu puli biletów. Już sam ten fakt zapowiadał, że wydarzenie to cieszy się zadziwiającą popularnością oraz że należy spodziewać się dużej frekwencji. Znając pojemność i możliwości organizacyjne dość kameralnego klubu, jakim jest wrocławski Firlej, nie wróżyło to aż tak dobrze. Mimo wszystko czwartego listopada na Grabiszyńskiej obyło się bez apokalipsy i choć pod scenę nie dało się wcisnąć przysłowiowej szpilki, a z odległości paru metrów nie było już nic widać, panowała atmosfera ogólnego podekscytowania.
Początek występu pierwszego zespołu - fińskiego Amberian Dawn - zapowiadano na godzinę 19-tą i, o dziwo, w rzeczywistości koncert zaczął się bardziej niż punktualnie (to znaczy o wyznaczonym czasie muzycy kończyli już grać pierwszy utwór...). Pod sceną wyrastał kilkurzędowy mur fanów i fanek tak, że przeciśnięcie się na sam przód graniczyło z cudem. W sumie, to bardzo zdziwiło mnie to, że tak mało znany jeszcze zespół z Finlandii, istniejący zaledwie od dwóch lat i mający na swoim koncie zaledwie jedną płytę, znalazł w Polsce tylu wielbicieli. Ba, wręcz oddanych fanów, znających teksty co niektórych kompozycji.

Muzycy Amberian Dawn, wraz z czerwonowłosą Heidi Parviainen na wokalu, zaczęli "z kopyta" - szybko, żarliwie, z zacięciem. Nie zrażało ich nawet to, że nagłośnienie w trakcie występu było, co by nie powiedzieć - katastrofalne. Dźwięki perkusji praktycznie nieseparatywne, wokalistka operująca dość wysokim głosem w zasadzie niesłyszalna, a teksty nie do rozróżnienia. Mimo to widać było, że zespół gra z pasją i zaangażowaniem, czemu na pewno sprzyjała żywiołowa reakcja publiki. Członkowie Amberian chyba byli mile zaskoczeni, że mają tylu fanów w naszym kraju - co chwilę ze sceny dobiegały słowa w stylu "you are fuckin'' amazing!", co po paru razach stało się wręcz kiczowate. Jak można się było spodziewać, Finowie wykonali prawie wszystkie utwory ze swojego jedynego oficjalnego wydawnictwa - "River of Tuoni", z czego rozróżnić zdołałam jedynie utwór tytułowy oraz nieco wolniejszy kawałek - "My Only Star".

Dość krótki koncert Amberian Dawn rozgrzał bawiącą się publiczność, w większości nastoletnią, zatem przerwa przed koncertem gwiazdy wieczoru - holenderskiego zespołu Epica - była nader potrzebna. Nietrwała ona jednak długo, około godziny 20-tej na scenie, przy dźwiękach intra pojawiali się kolejni muzycy. Cała uwaga, zwłaszcza męskiej części publiki, zwróciła się na rudowłosą (tak więc złożyło się, że mieliśmy tego wieczoru dwie panie o ognistych włosach) Simone Simons i jej jak zawsze "gorsetową" kreację.

Na pierwszy ogień poszły takie kompozycje jak "The Obsessive Devotion", "Sensorium" i "Menace Of Vanity". Na całe szczęście dźwiękowcy poszli albo po rozum do głowy, albo też nastąpiła ich zamiana, bo nagłośnienie występu Epicy było o niebo lepsze. Zaryzykowałabym stwierdzeniem, że naprawdę dobre. Choć z drugiej strony, przynajmniej moim zdaniem, Simons dysponuje o wiele prężniejszym głosem niż Parviainen, nawet pomimo tego, iż podobno (jeśli wierzyć plotkom) wokalistka Epicy nie była w najwyższej formie. O ileż jednak przyjemniejsze stało się słuchanie łatwo rozróżnialnych dźwięków gitar, klawiszy i bębnów w połączeniu z mezzosopranem Simons w porównaniu do ''garażowej'' symfoniki w wykonaniu Amberian Dawn (choć przecież nie można winić muzyków za techczne aspekty występu).

Ale wracając do koncertu - usłyszeliśmy kolejno: "Fools Of Damnation", "Cry For The Moon", nastęnie akustyczną wersję "Solitary Ground". Trochę to wszystko brzmiało dla mnie, jako niezbyt osłuchanej w twórczości zespołu, bardzo podobnie, ale dla zadeklarowanych fanów koncert, sama możliwość obcowania z muzyką formacji, była nie lada gratką. Właściwie największą odmianą stał się cover grupy Death pod tytułem "Crystal Mountain", wykonany wokalnie przez gitarzystę - Marka Jansena. Oczywiście, daleko growlowi Marka do głosu i techniki Chucka Schuldinera, ale i tak kawałek zabrzmiał przekonująco i, co najważniejsze, wprowadził miłą odmianę od symfonicznych, pompatycznych wręcz kompozycji Epicy. W ogóle Jansenowi należy się uznanie za duży "growlowy" wkład i urozmaicenie występu, co zapewne spodobało się fanom cięższych odmian metalu.

Na koniec zagrano "Chasing The Dragon" z imponującym finałem oraz zamykający podstawową setlistę "The Phantom Agony". Na bis muzycy zaprezentowali jeszcze "Sancta Terra" oraz "Cosign To Oblivion" i już definitywnie zakończyli swój występ. Pewnym rozczarowaniem mogła być dla publiczności lista utworów - zabrakło między innymi "The Last Crusade" czy "Feint", ale i tak fani wydawali się być usatysfakcjonowani. Osobiście, po takiej dawce operowych wokali na jakiś czas odstawiam słuchanie symfonicznego metalu, bo co za dużo, to w końcu nie zdrowo. Konkluzja z wrocławskiego koncertu jest jednak zupełnie innego rodzaju. Mianowicie, po raz kolejny udowodnione zostało, że polska publiczność potrafi się bawić doskonale w każdych warunkach, nawet przy fatalnej akustyce. Może wynika to z tego, że tak mało "sław" muzyki, nie tylko z kręgu symphonicznego metalu, dociera do naszego szarego kraju...
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=54716
Komentarze
Madzius888 : Ciekawy artykuł, mi również czytało się bardzo przyjemnie :) T...
minawi : Dzięki :) No aż tak źle nie było :) Akurat ja miałam koncert w...
freya_blathin : Gratuluję dobrej recenzji, Kasiu masz "lekkie pióro" i bardzo przyjemnie się...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły