Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Deicide - Till Death Do Us Part

Poprzedni krążek Deicide "The Stench Of Redemption" należał do najlepszych, a zarazem do najbardziej kontrowersyjnych krążków ostatnich lat. Co by jednak o nim nie mówić, ożywił on skostniałą przez lata muzykę zespołu i przywrócił nadzieję, że formacja sprzedająca setki tysięcy płyt pójdzie za ciosem. Pomóc mieli Jack Owen (ex-Cannibal Corpse) oraz Ralph Santolla (ex-Death), z czego ten drugi został wyrzucony ze składu zaraz po nagraniu "The Stench Of Redemption".
Dwa lata, po wydaniu wspomnianego albumu Deicide powraca z nowym materiałem, który rozpalał nadzieję, że będzie to coś przynajmniej tak dobrego jak poprzedniczka. Kto się jednak spodziewał czegoś podobnego do "The Stench Of Redemption" ten się słono pomylił. Wyrzucenie Santolli zrobiło swoje i czołowi bluźniercy deathmetalowej sceny odeszli od obranej dwa lata temu konwencji. "Till Death Do Us Part", choć nie jest powrotem do korzeni, to brzmieniowo nawiązuje do czasów "Legion". Jest tu więc swoista surowość, brutalność i bezpośredniość pierwszych płyt. Zniknęły gdzieś te harmonie i melodie, które były obecne na poprzedniczce. Tym razem solówek jest mniej i są one zdecydowanie za krótkie. Niestety, ale mając w pamięci wyczyny gitarowe duetu Owen-Santolla na poprzedniej płycie, "Till Death Do Us Part" w tej warstwie wypada dość słabo. W gruncie rzeczy dalej mamy do czynienia z brutalnymi, niespecjalnie skomplikowanymi riffami, ale tym razem zabrakło trochę pomysłów. Benton jako wokalista też niczym specjalnym nie zachwyca - niski, niezrozumiały, monotonny growling to nic nowego, a na tym wydawnictwie jego wokale są wyjątkowo męczące. Broni się natomiast Steve Asheim, który trzyma to wydawnictwo w ryzach. Choć nie jest to perkusyjna czołówka, to ten muzyk gra zawsze na swoim dobrym poziomie. W zasadzie to dzięki niemu, konstrukcyjnie utwory bardziej przypominają te ze "The Stench Of Redemption" niż też z pierwszych dwóch płyt, co mogę uznać tylko za plus.

Zasadniczym problemem tego wydawnictwa jest to, że nie udźwignął ciężaru poprzedniczki. Pomijając fakt, czy komuś "The Stench Of Redemption" się podobał czy nie, to nie sposób odmówić tamtej płycie świeżości i lekkości. Tutaj niestety tego zabrakło - zabrakło pomysłów. Mnie najnowsze dzieło Deicide niestety nie przekonało. Płyta okazała się zaskoczeniem, ale zarazem i rozczarowaniem. Myślę, że nawet miłośnicy starego Deicide mogą kręcić trochę nosem.

Tracklista:

01. The Beginning Of The End
02. Till Death Do Us Part
03. Hate Of All Hatreds
04. In the Eyes of God
05. Worthless Misery
06. Severed Ties
07. Not As Long As We Both Shall Live
08. Angel Of Agony
09. Horror In The Halls Of Stone
10. The End Of The Beginning

Wydawca: Earache Records (2008)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły