Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Chodź ze mną

Kiedy żołnierz zamierzył się włócznią, by przebić bok Jezusa, ten od dawna był już nieprzytomny. Nie poczuł jak żelazny grot wgryza się jego pierś i rozrywa serce, powodując gwałtowne krwawienie, które w kilka minut spowodowało śmierć. Ukrzyżowany nie słyszał rozpaczliwego płaczu swojej matki i innych, stojących u stóp wzgórza kobiet, ani nie czuł zimnych powiewów wiatru, chłodzącego rozpaloną przez nieludzkie katowanie skórę.
Nie przeszkadzał mu już wieniec cierniowy ani gwoździe w dłoniach i stopach. Piersi skazańca nie poruszał oddech.  Według ludzkich pojęć był martwy i cały ból przedśmiertnej męki został za nim. Nikt z przyglądających się jego kaźni nie był świadom tego, że męka krzyżowa otworzyła przed synem cieśli drzwi do drugiego świata, który ziemianie znali tylko z legend i mitów i że po raz pierwszy, na ich oczach, żywy człowiek przekracza bramy krainy śmierci. Ludzie widzieli przed sobą tylko pustą skorupę martwego ciała, gdy tymczasem Jezus kroczył już ciemną doliną Szeolu ku swojemu przeznaczeniu.
- - -
Świat, w którym znalazł się ukrzyżowany, przypominał ogromną skalną pustynię, omywaną  strugami zimnego, krwiście czerwonego światła. Blask był niezwykle intensywny, lecz zimny. Boleśnie raził nieprzywykłe do niego oczy. By coś widzieć, Jezus musiał przysłonić powieki dłonią. To nieco pomogło i otaczające człowieka kształty stały się wyraźniejsze. Nazarejczyk zorientował się, że stoi na szczycie wysokiego wzniesienia, z którego rozciąga się widok na szereg skalnych wąwozów i dolin. Szczyty niektórych wzniesień porośnięte były potężnymi drzewami o poskręcanych, jakby od choroby, gałęziach. Na drzewach, niczym jakieś przedziwne owoce, wisiały ludzkie ciała. Były wśród nich ciała nowo narodzonych dzieci, młodych kobiet i mężczyzn, a także starców. Wszyscy ci ludzie mieli zamknięte oczy i wydawali się uśpieni. Ich piersi nie unosiły się jednak w oddechu a skóra miała odcień śnieżnobiałego pergaminu.  Nie rysowały się pod nią arterie ani żyły i wydawało się, że przedziwne istoty, zrodzone w tej odmiennej od Ziemi krainie ludźmi są tylko z nazwy.
Drzewa na których wisiały ciała stały w absolutnej ciszy. Żadna z ich gałązek nie poruszała się w rytm wiatru, bo ten świat nie wiedział, czym jest wiatr. Szeol był miejscem, które zaprzeczało celowości życia.
Zadziwiony niezwykłym widokiem Jezus stał przez chwilę bez ruchu, chłonąc w siebie niesamowitość otaczającego krajobrazu. Gdy jego oczy oswoiły się nieco z niecodzienną panoramą mężczyzna ruszył przed siebie, w kierunku czerniejącej w oddali góry. Instynkt podpowiadał mu, że tak właśnie musi postąpić, że znalazł się tu, by odbyć wędrówkę ku wznoszącego się na horyzoncie szczytowi i spotkać z zamieszkującą go istotą. Idąc przed siebie w kierunku, który jasno rysował się w jego myśli, syn cieśli rozpamiętywał w głębi swojej duszy wydarzenia, które spowodowały, że się tutaj znalazł. Przed oczami jego wyobraźni przesuwało się, scena po scenie, jego własne życie. Pogrążony we wspomnieniach i oderwany od otaczającej go rzeczywistości Jezus nie zauważył, że każdy jego krok powoduje powstanie delikatnych drgań we wnętrzu ziemi, po której stąpał.  Drgania te, niczym kręgi na wodzie rozchodziły się promieniście dookoła, powodując, że uśpieni dotąd ludzie  otwierali oczy i ze złymi uśmiechami na bladych twarzach wpatrywali się w wędrującą postać. Niektórzy wyciągali ku Nazarejczykowi zakończone szponami dłonie, lub próbowali wydostać się ze swoich drzewnych kołysek, lecz mieli zbyt mało sił i pozostawali przytwierdzeni do grubych konarów. Nie mogąc uzyskać wolności syczeli ze złością i warczeli, niczym wściekłe hieny. Jezus wkrótce zaczął zauważać ich poruszenia i głosy. Ze zdziwieniem obserwował wykrzywione w złości i tchnące wrogością twarze. Po raz kolejny znalazł się wśród ludzi, którzy chcieli zrobić mu krzywdę. Wyraźnie czuł buzującą w nich nienawiść. Złe spojrzenia przewiercały skórę, sięgały jadowitymi kolcami prosto do serca. Ugięty pod ich ciężarem mężczyzna ruszył dalej, starając się ignorować zachowanie mieszkańców tego nieprzyjaznego świata.
- - -
Szedł nieprzerwanie przez trzy dni, słaniając się ze zmęczenia. Nieznośnie męczyło go pragnienie, bowiem nigdzie po drodze nie natknął się na zdrój, z którego mógłby się napić. W jednej z mijanych dolin znalazł niewielkie jeziorko, lecz woda w nim była gorzka i cuchnąca, tak jakby rozkładały się w niej od długiego czasu ciała padłych zwierząt. Zrezygnowany i wstrząśnięty wrogością tego dziwnego świata wlókł się niemrawo dalej. Czerniejący na horyzoncie masyw góry przyzywał go ku sobie z niesłabnącą siłą.
- - -
Gdy minęła trzecia doba podróży wędrowiec w końcu stanął u stóp potężnego wzniesienia. Góra, do której pielgrzymował w ogromnym znoju i trudzie, wznosiła się nad ziemią niczym jakiś złowieszczy potwór. Po jej stromych zboczach przesuwały się jakieś niewyraźne i odrażające kształty, nasuwające na myśl demony, rojące się w snach zmęczonych ludzi. Być może Nazarejczyk cofnąłby się przed dalszą drogą, gdyby je dostrzegł. Człowiek był jednak zbyt zmęczony i słaby by koncentrować się na czymkolwiek innym niż zmuszenie własnego ciała do dalszego wysiłku. Nie zauważył, że kłębiące się na zboczach kamiennego kolosa ciemne istoty starają się przeciąć mu drogę, lecz gdy tylko się do nich przybliża, pierzchają niczym przerażone zwierzęta. Skoncentrowany do granic możliwości posuwał się dalej, nieświadomy, że jego pojawienie się płoszy i trwoży mieszkańców tego świata.
- - -
Szczyt góry był porośnięty trawą, polnymi kwiatami i wyzłocony słońcem. W powietrzu unosiły się delikatne owady o srebrzystych skrzydełkach.  Słychać było ciche szemranie wody, toczącej się w korycie krystalicznie czystego strumyka. Spragniony Nazarejczyk padł na kolana, zanurzył usta w zimnym zdroju i łapczywie spijał rześką ochłodę. Gdy zaspokoił pragnienie, podniósł się z ziemi i rozejrzał ciekawie wokoło. Kilkadziesiąt metrów od niego stał wbity w ziemię krzyż, na którym wisiał niezwykłej urody mężczyzna. Oprócz opaski, otaczającej jego biodra, był całkiem nagi. Jego dłonie i stopy przybite były potężnymi gwoździami do drewna, zaś bok przebity w okolicach serca włócznią, bądź jakimś innym ostrym narzędziem. Z rany na piersi mężczyzny spływała strumieniem woda, która dawała początek źródełku z którego przed chwilą pił Nazarejczyk.
Jezusa poraziła uroda nieznajomego – w swoim życiu nigdy nie widział osoby, która choć w niewielkim stopniu przypominałaby tę skończenie doskonałą istotę. Namiętne usta ukrzyżowanego kusiły obietnicą słodkich i mocnych do krwi pocałunków, zaś nadzwyczaj kształtne ciało, o gładkiej, bladej skórze wydawało się stworzone do pieszczot i miłości.  Czarne włosy mężczyzny przewyższały swoja delikatnością i miękkością włosy ziemskich kobiet, a w głębi przepastnych, ciemnych oczu krył się płomień zepsucia i wyrafinowania. Jeśli kiedykolwiek istniało fizyczne odbicie Boga, to ta istota właśnie nim była. Nigdy przed nią i nigdy po niej nie powstał nikt równie doskonały.
- - -
- „A więc przyszedłeś w końcu do mnie” – zaśmiał się wiszący na krzyżu Szatan – „Długo tu na ciebie czekałem, ale w końcu przybyłeś. Podobno jesteś tym, który mnie uwolni?” – zapytał z autentyczną ciekawością w głosie.
- „Tak” – odpowiedział mu stojący u stóp krzyża mężczyzna – „Od tylu wieków trwasz tu samotnie, oddalony od Boga i jego stworzenia. Przyszedłem aby zabrać cię ze sobą na powrót do jego królestwa”.
- „A po co miałbym tam wracać?” – zdziwił się władca Szeolu – „Nie po to odtrąciłem jego łaskę, aby teraz o nią znów zabiegać.”
- „Jak wiec mogę ci pomóc?” – zdziwił się Nazarejczyk – „Czy nie mówiłeś, że jestem tym, który ma cię uwolnić?”
- „Ależ oczywiście!” – odparł Szatan. „Nie spytałeś mnie jednak o jakim wybawieniu myślę. Musisz wiedzieć, że nie chcę powrotu do tego co było. Jestem zbyt dumny by się ukorzyć i błagać o wybaczenie. Jedyne, czego pragnę, to przestać istnieć, rozpłynąć się w nieistnieniu. Spójrz – u twoich stóp leży włócznia, którą na początku świata, gdy przegrałem walkę z zastępami Ojca o władzę nad ziemią, archanioł Michał przebił mi bok. Dotkliwie mnie zranił, ale nie dał rady sięgnąć serca i mnie zabić. Władzę odebrania mi życia ma tylko Bóg. Ty jesteś jego częścią, a więc możesz dokończyć dzieła, rozpoczętego przed wiekami przez Michała. Zabij mnie i uwolnij od bólu samotnego istnienia, od nienawiści do wszystkiego co żyje, od zżerającej mnie pychy i poczucia wielkości. Spraw, abym przestał czuć. Unicestwij mnie i zbaw ode mnie świat. Niech właśnie tak wygląda moje uwolnienie, człowieku z Nazaretu”.
- „Chciałbym ci pomóc Szatanie, ale to, o co prosisz, jest dla mnie niewykonalne. Nie mogę cię zabić, bo pokochałem cię w chwili, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Nie potrafiłbym zrobić ci krzywdy. Chcę abyś żył i żebyś był szczęśliwy. Dlatego pozwól, że ofiaruję ci miłość Ojca, od którego tak daleko odszedłeś, lecz który nadal czeka na twój powrót. Wystarczy jedno twoje słowo, by zmazać wszystko co wydarzyło się między wami, cofnąć czas do rzeczywistości sprzed twojego upadku, wrócić ci spokój i radość życia. Nie chcę cię zabić, lecz ofiarować ci siebie, byś mógł zapomnieć wszystko co złe i na nowo odkryć sens istnienia.”
- „Skoro nie chcesz mnie zabić, odejdź” – odpowiedział Szatan. „Nie zależy mi na niczym oprócz śmierci.  Twoja obecność mnie męczy. Chcę zostać sam. Im szybciej mnie opuścisz, tym lepiej!” – mówiąc to zamknął oczy i odwrócił od przybyłego głowę.
- „Niech się stanie według twojej woli” – usłyszał szept Nazarejczyka i poczuł na czole delikatne dotknięcie ust syna cieśli, niosące w sobie słodycz i ukojenie.  To był pocałunek na pożegnanie. Gdy Szatan otworzył oczy Jezusa już obok niego nie było.
Odejście syna cieśli spowodowało, że po raz pierwszy od czasów upadku Szatan poczuł że desperacko pragnie miłości, którą od tak długiego czasu od siebie odtrącał. Przerażony, że ponownie ją utraci, krzyknął w rozpaczy: - „Synu Boga, proszę, zabierz mnie ze sobą! W tej chwili z jego oczu popłynęły oczyszczające łzy i anioł zła poczuł, jak ogarnia go oślepiające białe światło. Ktoś objął go delikatnie i przytulił w mocnym uścisku, po czym wyszeptał ciepło - „Chodź więc ze mną”. A później była już tylko światłość i cały ból roztopił się w słodyczy pocałunku.
(a jeszcze później bzykali się tak, że aż wióry leciały - o!)
Komentarze
Stary_Zgred : Jestem jak najbardziej za naszkicowaniem! Pytanie zasadnicze brzmi - co to bę...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły