Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Brutal Assault vol. XV - Jaromer, Czechy (12-14.08.2010)

W dniach od 12 do 14 sierpnia odbyła się XV jubileuszowa edycja Brutal Assault. Festiwal, który bez wątpienia jest jedną z największych tego typu imprez w Europie Środkowej, zgromadził w twierdzy Josefov muzyków światowej klasy. Tło całego przedstawienia tworzyli złaknieni dobrej zabawy fani ekstremalnego grania i setki tysięcy cegieł gotowych na przyjęcie zmasowanego ataku. Brutalowa przygoda rozpoczęła się w piękny wtorkowy wieczór w stolicy Wielkopolski. Chwile po północy gnijąc w brutalowym busie, w pełnym rozluźnieniu wspólnie z towarzyszami podróży roztaczaliśmy wizję ponurej zabawy.
W ręku dzierżyliśmy napoje, za konsolą źródła dźwięku zasiadłem osobiście w mojej skromnej, jeszcze zmaterializowanej osobie. Wypada wspomnieć, że u schyłku naszej wyprawy zmęczeni trudami nocy na kilka gardeł "wyrzygaliśmy" tekst utworu Biały Miś.

Organizatorzy na środę zaplanowali przed festiwalową rozgrzewkę, na której wystąpić miały wybrane w plebiscycie czeskie zespoły metalowe. Z powodu straszliwego chaosu w dystrybucji biletów nie mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu. Nie posiadam też potwierdzonych informacji czy takowa impreza rzeczywiście się odbyła.

Czwartek – dzień pierwszy. Początkowy entuzjazm ujrzenia Hindusów z Demonic Resurrection został szybko ostudzony przez twardą, ale przyjemną rzeczywistość nocnych zabaw. Na terenie festiwalu pojawiłem się po godzinie 18 tuż przed występem Obituary. Wśród fanów wyczuwalne było podniecenie płynące z możliwości ujrzenia na żywo legendy oldschool’owego death metalu. Mojej przychylności zespół nigdy nie zaskarbił, występ był dobry, ale odsłuchany bez większych emocji, miło było usłyszeć klasykę m.in. w utworze "Slowly We Rot". Następnie na drugiej scenie zagrał Ensiferum, który subiektywnie miał więcej do zaoferowania niż wspomniane wcześniej Obituary. Stworzona przez muzyków atmosfera w połączeniu z dobrym nagłośnieniem dostarczyła zastrzyku sporej dawki przyzwoitego pagan metalu.

Następnie na scenie pojawiła się francuska Gojira, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami był to jeden z lepszych występów w pierwszym dniu festiwalu. Pierwsza część występu bezapelacyjnie zasłużyła na gromkie brawa, a to za sprawą motoryki występu, zaangażowania muzyków i sporej ilości dobrego i treściwego progresywnego grania. Niestety, po jakichś 30 minutach trwania występ stracił na atrakcyjności, muzycy jakby słaniali się na scenie, zabrakło w tym mocy i rozmachu z początku występu. Koncert otwarto utworem "Oroborus", następnie usłyszeliśmy m.in. "Backbone", "Flying Whales".

Po Francuzach nastąpiła nieoczekiwana zamiana w programie zawodów - w miejsce Lock Up wskoczyła Sepultura. Występu tej kapeli nie oczekiwałem i też nie miałem chęci oglądać. Około godziny 22 na scenie pojawił się kolejny smakołyk - zespół Fear Factory, którego to występu oczekiwałem. Powodów było wiele lub dwa, na perkusji Gene Hoglan, na gitarze elektrycznej Dino Cazares. W tej kwestii byłem nieomylny - zabawa Hoglana z instrumentem perkusyjnym dodała atrakcyjności całemu widowisku, popisy pałkera można było śledzić na telebimach. Fear Factory zagrało fantastyczny set, w czym niemała zasługa dobrego nagłośnienia. Nie jestem wielkim miłośnikiem ich wcześniejszych dokonań muzycznych, marzyłem o setliście opartej na najnowszym wydawnictwie "Mechanize". Ku mojemu zadowoleniu tak też się stało z "Mechanize” usłyszeliśmy, aż pięć utworów na otwarcie "Mechanize", "Powershifter", "Industrial Discipline", "Fear Campaign", "Christploitation", z wcześniejszych płyt m.in. "Demanufacture", "Replica".

Po występie Amerykanów szybkim krokiem zmierzam pod drugą scenę, aby zobaczyć Children Of Bodom, niestety kiepskie nagłośnienie i scenowa ospałość muzyków zniesmaczyła mnie już po dwóch utworach. Słyszałem wykonane szlagiery m.in. "Follow The Reaper", "Hate Me!", "Every Time I Die".

Delikatnie roznamiętniony perspektywą zobaczenia Pesta /wokal/ udałem się nieco wcześniej pod scenę, na której rozstawiał się Gorgoroth. Występ blackmetalowców z Gorgoroth okazał się jednym z najgorszych na Brutal Assault. Słaba dyspozycja muzyków w połączeniu z kiepskim nagłośnieniem zgotowała fanom prawdziwie "rajski set", przepełniony męczącym szumem wyjącym z głośników, słabo słyszalnym i wykonanym wokalem. Z tego, co zarejestrowałem zmęczonym uchem, usłyszeliśmy utwory m.in. "Incipit Satan”, "Procreating Satan” i "Destroyer". Żenada ponad moje siły. Candlemass, ojcowie doom metalu, zaprezentowali kołysanki, które znakomicie nadawały się do sączenia absyntu z miejscowym specjałem kofolą, sic!, na dobranoc odegrano klasyk "Solitude”.

Piątek – dzień drugi - rozpocząłem od pożywnego śniadania, płynów i mycia zębów, następnie potoczyłem się na występ Japończyków z Sigh. Występ kapeli wykonującej awangardowym black metal budził ciekawość. Set stał na przyzwoitym poziomie muzycznym, wokalistka w anielskim stroju wilgotna od sztucznej krwi wyła do mikrofonu. Po występie Sigh organizatorzy zgotowali prawdziwy chaos. Na 15 minut przed występem poinformowano, że o godz. 17.45 wystąpić ma Necrophagist /zgodnie z planem 19.50/. Wcześniej z rozkładu wyleciał Bal-Sagoth i prawdopodobnie coś jeszcze.

Występ Necrophagist był świetnie spędzonym czasem wypełnionym ostrymi riffami połączonymi z zaawansowanym technicznie warsztatem muzycznym. Panowie nie pozwolili sobie na chwilę przerwy gotując fanom prawdziwe piekło pod sceną. Z zagranych utworów usłyszeliśmy m.in. “Epitaph”, “The Stillborn One”, “Seven”, “Stabwound” i “Only Ash Remains” .  Po występie chaos organizacyjny trwał nadal, nie miałem wiedzy, co i o której zobaczę.

Przypadkowo trafiłem na występ Mnemic, po zerknięciu w program festiwalowy  dowiedziałem się, że będę miał do czynienia z modern metalem. Pierwszy raz z tak słabą jakością modern metalu chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Formacja wypadła słabo, szczerze to mgliście pamiętam ich występ. Jedyne co pamiętam to jest to, że poszedłem pić. Występ Devin Townsend rozpoczął się od prawdziwie apokaliptycznej burzy, okopany w namiocie piwnym pojawiłem się dopiero na dwóch ostatnich utworach. (Podobno mam czego żałować, bo Devin zagrał według relacji innych najlepszy koncert na całej imprezie).

Następnie objawił się bękart amerykańskiej sceny brutal deathmetalowej - formacja Cannibal Corpse. Człowiek bez szyi i wokalista w osobie Corpsegrinder’a przeraźliwie ział do mikrofonu prezentując przy tym headbanging z tak niesłychaną intensywnością ruchów, że właściwe byłoby postawienie pytania: kiedy jegomość rzygnie na scenę? Wysoka jakość wykonania w połączeniu z ogromną ilością energii i brutalności gwarantowała iście nuklearną zagładę. Zagrano m.in. “Hammer Smashed Face“, “Make Them Suffer“ i “Priests Of Sodom“.

Następną atrakcję stanowił Ihsahn, wokalista nieistniejącej formacji Emperor. Muzykowi towarzyszyli panowie z zespołu Leprous. Muzycznie wypadło to niezwykle okazale, Ihsahn wyglądający jak nauczyciel akademicki sprawnie kierował pracą pozostałych muzyków. Dobre nagłośnienie i świetny warsztat muzyczny, a do tego ten straszliwie charakterystyczny wokal znany dobrze z Emperora sprawiły, że koncert był wielką sztuką. Usłyszeliśmy utwory m.in. “Frozen Lakes on Mars“,  “The Barren Lands“,“Scarab“,“Emancipation”, “Called by the Fire”. Ze względu na brak zainteresowania występem Napalm Death został on celowo pominięty. 

Sobota – dzień trzeci. Jako, że był to ostatni dzień festiwalu, zmobilizowałem organizm do wcześniejszej wycieczki na teren imprezy. Pierwszym zespołem, który  ujrzałem, był włoski Graveworm.  Niestety, melodyjny black metal pleciony z utworami o gotyckimi zabarwieniu nie chwycił mnie za serce. Od dawna zastanawiam się, w czym tkwi fenomen zespołu Graveworm, który pomimo wypuszczania kolejnych kiepskich wydawnictw nadal nagrywa i ma tak liczną rzeszę oddanych fanów. Następnie zaprezentował się avantgarde metalowy Madder Mortem.

O dziwo zespół wypadł o wiele lepiej niż stary i mocno wysłużony Graveworm. Na wokalu kobieta, która czystym i momentami niemal operowym głosem, podpartym dość dobrym warsztatem muzycznym stworzonym przez zespół, raczyła nas quasi-eksperymentalnym metalem. Na scenie obok rozstawiał się Moonsorrow toteż szybkim krokiem, zahaczając o stoisko z piwem, ruszyłem popatrzeć na pagan blackmetalowych Finów opiekających się w popołudniowym skwarze. Formacja zaprezentowała się dobrze, a to za sprawą przyzwoitego nagłośnienia i niezbyt meczących w rozciągłości utworów. Występy kolejnych kapel zostały pominięte z uwagi na popołudniową przekąskę.

Na festiwalowej arenie pojawiłem się tuż przed występem Tankard, czego z perspektywy czasu żałuję. Kapela nie zaprezentowała nic co zmusiłoby mnie do większych refleksji nad okazałością tego występu. Takie sobie thrashmetalowe granie, od którego stronię, niestety, w tym przypadku bez przebłysku thrash’owego wyrafinowania. Ku mojemu zadowoleniu po miernym Tankard, na scenie pojawił się Dying Fetus, który okazał się jak do tej pory najjaśniejszym punktem tego dość miernego dnia. Bardzo dobre nagłośnienie zaspokoiło mój apetyt na bezkompromisową dawkę miażdżącego death metalu. Żyję nadzieją, że pod sceną polała się krew, koncert był tego wart.

Następnym zespołem był Meshuggah, którego występ zgromadził  największą publikę na tegorocznym Brutal Assault. Po kilkuminutowym strojeniu zespół rozpoczął swój szaleńczy taniec. Pierwsze dwa, może i trzy utwory zdecydowanie nie leżały frontman’owi Meszugi, który mierzył wzrokiem i gestykulował w stronę technicznego odpowiedzialnego za ustawienia wokalu. Dziwię się, że gwiazda tego pokroju miewa aż tak wielkie kłopoty z wydaniem trafnych instrukcji w przedmiocie ustawień wokalu. Po chwili Kidman został zaspokojony i wrócił na właściwy tor. Sekundował mu F. Thordendal, który niszczył kanciastymi dźwiękami wydobywanymi z ośmiostrunowej gitary. Poleciały takie numery jak: “Bleed”, “Pravus”, “Combustion”, “Lethargica” i “Electric Red”. Występ był znakomity, a kwadratura dźwięków zgniotła mój mózg.

Następnie wystąpił Hypocrisy, który po morderczym maratonie z Meshuggah zmuszony byłem oglądać z dala od sceny. Ze szczątkowej ilości dźwięków raczących moje ucho mogę powiedzieć, że formacja zagrała dobrze. Z utworów usłyszałem m.in. “Weed Out The Weak“ i “Eraser“. Na Agnostic Front czekałem już w pełnej gotowości, mając w pamięci zeszłoroczny występ Biohazard, wiedziałem jak wysokiego poziomu mogę oczekiwać. Nie myliłem się, był to najbardziej żywiołowy i gwałtowny gig jaki widziałem na tegorocznej odsłonie imprezy. Bardzo wysoki poziom instrumentalny i wielkie zaangażowanie muzyków sprawiły, że ponad półgodziny set był pokaźną dawką zabawy na najwyższym poziomie. Śpiewany wspólnie z publiką utwór "Gotta Go” brzmiał perfekcyjnie.

W tym dniu nie było czasu na słodkie pod scenowe lenistwo, przyszedł czas na My Dying Bride. Występ był świetny, płynący z muzyki smutek garnący się do magii sprawił, że cały występ stałem bez ruchu uważnie obserwując ekspresję wokalisty. O ile muzyki w wydaniu płytowym nie penetruję aż tak głęboko, koncertowo jest to prawdziwe arcydzieło. Okazałości dodał fakt ujęcia w składzie zapewne utalentowanej, a na pewno atrakcyjnej basistki.

Kilka minut przed godziną drugą w nocy na scenie pojawiła się legenda norweskiego black metalu w osobie Nocturno Culto, który wystąpił pod sztandarem zespołu Sarke. Występ okazał się muzyczną porażką i zasłużył na laur w kategorii pogarda roku. Był bez wyrazu, przepełniony muzyczną przeciętnością. Po kilku utworach ciekawszym zajęciem była zabawa z mniej pijanymi przedstawicielkami płci pięknej. Po chwilowym rozluźnieniu w wielkim napięciu oczekiwałem występu Watain. Śledząc znużonym wzrokiem postępujący montaż elementów scenografii wiedziałem, że będzie to prawdziwie szatańska uczta. Płonący trójząb, mnogość zapalonych pochodni i mnóstwo ognia skwierczącego na scenie wybiła występ Watain ponad wszystkie dzisiejsze widowiska. Było pięknie jak w piekle i krwiście jak w rzeźni. Nagłośnienie tego wieczoru ukochało Watain. Usłyszeliśmy świetnie wykonany “The Return Of Darkness And Evil” /cover Bathory/ oraz “Malfeitor”, “Reaping Death”, “Sworn to the Dark”,” On Horns Impaled”, “Legions of the Black Light”. Zdecydowanie najlepszy koncert na B.A. vol. XV.

Kolejna edycja Brutal Assault mieniła się wielkim chaosem organizacyjnym. Muzycznie był to dobry festiwal, choć słabszy od ubiegłorocznej edycji. Na pochwałę zasługuje rozwiązanie problemów z kiepskim nagłośnieniem lewej sceny, która w każdej z poprzednich edycji była mniej dopieszczona, przez co wypaczonych zostało kilka dobrze zapowiadających się koncertów. Dodatkowym plusem było wprowadzenie do sprzedaży kilku nowych gatunków piwa, już nie musiałem zalewać przełyku nieco rozwodnionym Gambrinusem.  

//Ranking mefira//

Najlepsze koncerty:
1. Watain
2. Ihsahn
3. Meshuggah
4. Fear Factory
5. My Dying Bride
6. Agnostic Front

Pogarda:
1. Gorgoroth
2. Sarke

//Ranking cross-bow//

Doskonałe koncerty:
1. Devin Towsend - absolutna doskonałość i perfekcjonizm wykonania przy niesamowitym wręcz kontakcie z publicznością, mimo rzęsiście padającego deszczu.
2. My Dying Bride - mistrzostwo mistycyzmu połączone z  fantastyczną mieszkanką twórczości grupy od najstarszych do najnowszych utworów.

Bardzo dobre koncerty:
1. Converge - niesamowita charyzma i energia sceniczna
2. Fear Factory - z wiekiem Panowie zaskakują mnie bardziej niż by się tego można spodziewać
3. Agnostic Front - hardcorowe koncerty to petarda emocji za każdym razem
4. Lock Up - bo lubię zespoły, które grają dla przyjemności grania
5. Meshuggah - odrobina kłopotów technicznych niczym nie zatarła wspomnień z klubowego koncertu sprzed dwóch lat, który był równie doskonały jak ten w Czechach

Zaskoczenie in plus: Ill Nino - zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów, choć w stylistyce zupełnie przeze mnie nielubianej.

Rozczarowanie: Gorgoroth po raz kolejny, Children Of Bodom.
Komentarze
Viol_Ence : nie zapominaj o Sex on the beach i langoszach ;p oraz lux-toi-toi'u ;]...
Benjamin_Breeg : nie zapominaj o Sex on the beach dobry drink
minawi : Ja także wiele zespołów nie widziałam, (kapiele w rzece w czasie de...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły