Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Brutal Assault Vol XI - Svojsice, Czechy (10-12.08.2006)

Niemal 7 tysięcy fanów muzyki metalowej z całej Europy zjechało w dniach 10-12 sierpnia do małej, czeskiej miejscowości Svojsice, gdzie od piątku do niedzieli odbywał się 3-dniowy festiwal Brutal Assault. Z entuzjastycznym przyjęciem publiczności spotkały się nie tylko największe gwiazdy imprezy, na czele z norweskim Dimmu Borgir, amerykańskim Morbid Angel, niemieckim Destruction czy holenderskim Gorefest. Sporo mieszanych uczuć wzbudził za to koncert kontrowersyjnych Norwegów z Mayhem.
ŚRODA
 
9 sierpnia poświęciliśmy na dojazd pociągiem do naszych południowych sąsiadów. Była to dość skomplikowana logistycznie operacja. Nie jechaliśmy bezpośrednio do Pardubic, a to z kilku powodów:
- PKP bardzo zdziera przy przekraczaniu granicy na ich pokładzie
- musieliśmy pozbierać ziomów z kilku miast
- w Ćeskich Drahach (czeskie koleje) funkcjonują bardzo fajne bilety grupowe, które drastycznie obniżają cenę podróży, a nas się zebrało ponad dwudziestu przeróżnej maści szaleńców zgłodniałych czarnej polewki
W Międzylesiu przekroczyliśmy granicę i odbyliśmy kilkugodzinną wędrówkę urokliwymi krajobrazami Ziemi Kłodzkiej do czeskiego Mladkova, skąd dojechaliśmy do Pardubic, a stamtąd już tylko kilkanaście km do siedliska rozpusty - Svojsic. Na pardubickim dworcu niespodzianka - zajechał po nas specjalny festiwalowy autobus oznaczony numerem, a jakże, 666! Po przybyciu do tymczasowej siedziby Złego szybki rekonesans terenu i spać.

CZWARTEK

JigAi - nie widziałem, ale gadali, że konkretne z nich goregrindowe prosiaki. Można było nabyć ich zajebiste koszulki - czerwone, z mangową panną popełniającą krwawe seppuku.
Mortifilia - niby z Czech, a wycinają takie def-metalowe melodyjki, jakby ze Szwecji byli. Mi się całkiem podobało, a zwłaszcza, kiedy w pewnym momencie usłyszałem tekst „"Jeruzalemsky Masakr Cenrnoviu Koronou".
The Ocean - łoo panie, konkretny walec z różnymi tam udziwnieniami, nieźle kombinowali, miotali się na scenie jak pojebani, a było ich chyba z ośmiu, koleś ze szlifierką na perkusji, sypiący jakieś iskry też niezły.Birdflesh - ciekawe, wydawało mi się że grali w sobotę, ale jednak nie . Prosty, głupawy, wesoły grind, sporo zabawy, dojebane stroje jakichś a'la sprzątaczek w maskach...Gojira - no i mamy koncert wieczoru proszę państwa! Wspaniałe brzmienie, konkretny młyn pod sceną, zagrali głównie utwory z nowej płyty, niestety tylko jeden wałek z "The Link", co nie zmienia faktu, że było "miszczowsko" i przyjęcie mieli bardzo, bardzo ciepłe. "Backbone" przejechał się po ludziach jak bezlitosny walec, a końcowe "The Heaviest Matter Of The Universe" wywołał ogólny amok.
Orphaned Land - nuda, panie. I jeszcze to: "I said, are you ready for some death metal?!" (LOL). Pitu-pitu i nuda.
Fear Factory - nigdy ich szczególnie nie lubiłem… obserwowałem sobie ich z wysoka z góreczki… zdaje się, że ludziskom się podobało, ale umiarkowanie… wbrew temu co gadali, że ponoć wokal się łamie i nie wyrabia, nie było z nim tak źle.

PIĄTEK

Trollech - jako że grają oni black metal z lasu, w dodatku w srogich make-up'ach z pasty do zębów, to miałem nadzieję na trochę kabaretu - ale się przeliczyłem, po prostu nuda granicząca z żenadą, najśmieszniejsi w sumie byli fani wymachujący jakimiś gałązkami pod sceną.
Dagoba - z początku myślałem że to oni grają, ale potem się zacząłem dziwić "co oni tacy starzy", a następnie "czemu żabojady zapowiadają swoje kawałki po czesku?". Okazało się, że bez zapowiedzi zamiast Dagoby zagrało czeskie Locomotive, bardzo fajnie, motorycznie, odrobinę zahaczające może o Machine Head.
Born From Pain - też bardzo motorycznie i energetycznie, bardzo żywy wokalista, circle pity odchodziły aż się kurzyło, niby prosty taki metalkorek, ale idealnie się sprawdza na koncertach.Rotten Sound - uuu srogie, deathmetalowe zniszczenie, tyle pamiętam.
Skyforger - LOLowy image jakichś kurde skrzatów pitolących na bałałajkach i innych fujarkach, generalnie nie dla mnie.
Carnival In Coal - co za zaskoczenie! Trudna do sprecyzowania jednym słowem mieszanka przeróżnych, pozornie niepasujących do siebie styli, od death metalu po reggae, gdzieniegdzie jakieś dziwny klawisz zabrzmiał, na nutę cyrkową albo nawiedzonego wesołego miasteczka, plus do tego bardzo charyzmatyczny, posunięty już w latach, a przy tym obdarzony sporym poczuciem humoru frontman strzelający fajne miny - mogłoby się wydawać, że srogich metalowców to zupełnie nie przekona, ale nic bardziej mylnego - rozkręcił gość zabawę jak się patrzy!
Sick Of It All - jak Born From Pain, tylko lepiej - nie brali jeńców.
Amorphis - poszedłem na nich z sentymentu, kiedyś więcej ich słuchałem i byłem ciekaw, jak te ich nowe rzeczy wkomponują się w specyfikę bądź co bądź brutalnego festu - ale wyszli z tego obronną ręką. Zajebisty wokal, czyste partie nienaganne, a growl srogi, do tego bardzo czytelny, nawet Akerfeldt nie ma z nim szans.
Dimmu Borgir - ustawiali się nieprzyzwoicie długo i nic im to nie dało, bo zabrzmieli jak gówno - w pierwszych kilku minutach Shagrath nawet zupełnie przestawał być słyszalny. Dość dziwacznie wyglądało to, iż trzej panowie dzierżący wiosła byli upchnięci ciasno w jednej części sceny, podczas gdy Shagrath dominował na całej pozostałej powierzchni. Generalnie bardzo średnio, nawet przeboje w rodzaju Stormblast czy Mourning Palace mnie niezbyt przekonały.
Textures - niestety nie widziałem, a ponoć dali radę.

SOBOTA

Colp - słyszałem spod namiotu i wyglądało to na całkiem udatnego klona Meshuggah.
Cerebral Turbulency - fajny, odrobinę podziargany czeski grind, oni zresztą lubią Polaków i grać z Polakami (pozdrowienia dla Crawling Death), zresztą ich frontman dał temu wyraz mówiąc: "Kde som jacy z Polska? Spoza granice? Som? To zapierdalaj")
Skinless - z tego co pamiętam to pozamiatali mniej więcej na takiej zasadzie jak Rotten Sound, tylko lepiej.
Gorefest - bardzo fajnie, zawsze ich lubiłem, szkoda tylko, że nie było nic z "Soul Survivor", ale i tak dobry koncert, wbrew temu co słyszałem, że ponoć dziady nie dają rady.
Destruction - sobie odpuściłem, nie moja brocha.
Morbid Angel - tutaj sytuacja podobna jak przy Dimmu Borgir - ustawiali się bardzo długo, no i zjebali, bo z początku sound okropny, cały pływał i nic nie było słychać (przynajmniej pod sceną, bo podobno wysoko na górce było bardzo dobre brzmienie). Dopiero w połowie koncertu coś pierdnęło i sytuacja diametralnie się zmieniła na lepsze. Szkoda, bo kawałki dobrali wyśmienite - Morbid Angel z Rutanem i Vincentem grali tylko same przeboje z A, B, C i D, a na bis "God Of Emptiness" czyli mega-ciary. Vincent nie growlował niestety tak głęboko jak za czasów D, bardziej krzyczał, ale nie było to złe. Oczywiście Polacy z polskimi flagami robili największy młyn, Vincent zresztą zasunął tekstem: "Why are polish fans so brutal?", ktoś mu rzucił nawet polską flagę z logiem MA.
Napalm Death - co za potęga! Staruchy pokazali wszystkim młodym, gdzie ich miejsce w łańcuchu pokarmowym, brzmienie=potęga, gary wysunięte na maksa do przodu, wszystko klarowne, czytelne i rozpierdalające, wokal pomiędzy kawałkami to taki brytyjski grzeczny dżentelmen kłaniający się i dziękujący z przesadnym brytyjskim akcentem, ale w samych kawałkach zamienia się w napierdalający wir zmiksowany z Brucem Lee - masakra!
Mayhem - sobie odpuściłem i zdaje się, że popełniłem największy błąd na całym festiwalu. Z tego co słyszałem, to wrzucili na scenę taką dziwną instalację - krzyż z okaleczonym jakimś bożkiem bez rąk i bez nóg. Attila przebrany za jakiegoś mnicha a'la Quasimodo, łaził jakiś taki zniedołężniały i trędowaty, w ręku dzierżył krucyfiks który czasem wkładał owemu bożkowi w krocze. Między numerami wydawał z siebie przeokrutne jęki - słyszałem je z namiotu, były absolutnie przejebane, wszystkie okoliczne psy chyba się posrały ze strachu. Generalnie podobno klimat był zajebiście chory, no i oczywiście Hellhammer jak zwykle pokazał że jest cyborgiem.

Podsumowanie:

- najlepsze 3 gigi które widziałem, to Gojira, Napalm Death i Carnival In Coal, ogromnie żałuję, że odpuściłem Mayhem. Gdyby nie brzmienie, to Morbid Angel wchodzi na miejsce Carnival In Coal
- obrzydliwe festiwalowe piwo Gambrinus! Co prawda tanie (24 CZK) ale kompletnie bez smaku i mocy, bez wątpienia chrzczone, ostatniego dnia nie dało się już na nie patrzeć. Alternatywą był jedynie puszkowy Velkopopovicky Kozel, do nabycia w jedynym sklepie w wiosce, jednak nie poprawiał on specjalnie sytuacji, trzeba się było ratować śliwowicą tudzież absyntem
- żarcie nie najgorsze, nie trzeba było głodować, aczkolwiek tanie to ono nie było
- piwo i żarcie sprzedawano za specjalne kupony po 12 CZK, które to kupony najpierw trzeba było nabyć w jednej jedynej budce, do której prawie zawsze była monstrualna kolejka
- pomimo tak wysokiego stężenia szatanowców w koszulkach z pentagramami i inverted crossami, na festiwalu było bardzo, bardzo spokojnie, nic nie słyszałem o żadnych większych zgrzytach, co jest tym ciekawsze, że nie widziałem zbytnio żadnych tam pokojowych patrolów, no, jedynie ziomalowi ukradli spod namiotu stare chińskie trampki, no ale sam sobie jest winien
- o ile przyjazd z Pardubic na teren festiwalu linką 666 był zorganizowany wystarczająco dobrze (busy mniej więcej co godzinę), to jednak na powrót to nie wystarczyło, bo masowy exodus szatanowców miał miejsce w niedzielę rano (ostatnie busy były przewidziane na 10:00 i 12:00) i trzeba było mieć sporo szczęścia, żeby do busa wejść - a inaczej nie za bardzo dało się stamdąd wydostać
- śmierdzące Toi-Toi'e w niewielkich ilościach (co ciekawe, po czesku nazywają się one Johnny)
- zero pryszniców (tzn. były, ale bez wody) i tylko bodajże 2x po 10 kranów na te kilka tysięcy brudasów
- pepiki nic nie kumają z angielskiego! Naprawdę, trzeba było mieć niezłego farta, żeby trafić na Czecha znającego jako tako 10 angielskich słów
- generalnie zero obsuw, w tym miejscu szacun, naprawdę generalnie cały program szedł równo z zapowiedziami. No może drobny zgrzyt z niespodziewanym brakiem Dagoby
- mnóstwo os, stąd fest zyskał sobie alternatywną nazwę Os-Fest, niejeden został upierdolony przez żółtą pasiastą bestię

Generalnie niezwykle udany od strony muzycznej, choć pozostawiający nieco do życzenia pod względem organizacyjnym festiwal. Z roku na rok organizująca Brutal Assault firma Shindy zaskakuje nas coraz lepszym zestawem zapraszanych zespołów. Skład 11. edycji czeskiego festiwalu był bez wątpienia najsilniejszy. Nie zawiodły zespoły, nie zawiedli licznie przybili fani. Czy organizatorzy będą w stanie podnieść tak wysoko zawieszoną poprzeczkę jeszcze wyżej? O tym przekonamy się za rok.
Komentarze
amaimon : z tego co ludzie ci pisza to wyglada ok i bym sie nie czepial gdybym tam nie byl...
kajfasz : uprzejmie dziękuję, to była moja debiutancka relacja ;-)
Harlequin : A chciałem jechać specjalnie dla Morbidów, znowu nie wyszło ... A s...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły